TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 10 Maja 2025, 06:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Ukryta stygmatyczka

Ukryta stygmatyczka

To, że o. Pio z Pietrelciny nosił stygmaty przez ponad 50 lat jest wiadomością oczywistą dla wielu z nas. Podobnie traktujem informację o s. Faustynie i Bożym Miłosierdziu. Jednak czasami ktoś podaje, że również ona miała stygmaty. Czy to prawda?

Stygmaty są wynikiem interwencji Boga. To znaki szczególnego związku, łączności świętego z Chrystusem i to ukrzyżowanym. Ten „dar”, jak mówił kiedyś Benedykt XVI podczas Audiencji generalnej o św. Franciszku z Asyżu (on też otrzymał stygmaty), wyraża „intymną identyfikację z Panem”. Samo słowo „stygmat” pochodzi z języka greckiego od słowa oznaczającego znamię, piętno. Stygmatycy mogą mieć rany odpowiadające tym Jezusa: na czole od korony cierniowej, na dłoniach i stopach po gwoździach oraz na boku, który został przebity włócznią przez żołnierza, a nawet na plecach od chłosty. Za pierwszego stygmatyka uznawany został św. Paweł, bohater Dziejów Apostolskich i autor listów w Nowym Testamencie. To on napisał w Liście do Galatów, że nosi w swoim ciele ślady męki Chrystusa. Ale oficjalnie Kościół uznał za autentyczne stygmaty tylko dwóch świętych. Chodzi o żyjącego na przełomie XII i XIII wieku św. Franciszka z Asyżu i XIV - wieczną Świętą Katarzynę ze Sieny. Kościół milczy nawet na temat stygmatów o. Pio, bo nigdy dla niego nie były one dowodem decydującym o świętości człowieka.

Rany miłości
Kiedy czytam o stygmatach zwracam uwagę na to, że mogą być ich różne rodzaje. Zaczynając od tych widocznych ran, które nazywa się stygmatami imitującymi. Ale określa się je również jako rany miłości ze względu na odniesienie do ran Jezusa, który cierpiał na krzyżu z miłości do człowieka. Mogą też być stygmaty figuratywne. To rany, z których sączy się krew, zostawiając ślady na bieliźnie.

Znane są również stygmaty niewidzialne, czyli takie, które nie objawiają się ranami, ale które odczuwane są w miejscach ran Chrystusa równie intensywnie i boleśnie. Tak było w przypadku św. Katarzyny ze Sieny, która najpierw otrzymała widoczne stygmaty w wieku 24 lat. Nie chciała jednak kierować na siebie uwagi innych ludzi, więc poprosiła Boga o usunięcie ich fizycznej formy. I tak od tego momentu Święta cierpiała nadal z powodu stygmatów, ale były one ukryte.

Stygmaty w miejscach, w których był zraniony Chrystus, pojawiają się nagle i spontanicznie. To Bóg je daje. Jeżeli stygmaty są widoczne to nie ropieją, nie gniją, często wydzielają słodki zapach przypominający woń kwiatów. Chociaż krwawią krwią tętniczą, nie goją się często przez tygodnie, a nawet lata oraz pozostają niezmienne nawet po zastosowaniu zabiegów medycznych. Tak było w przypadku wspomnionego na początku o. Pio. Jego stygmaty zagoiły się dopiero po 50 latach, po śmierci kapucyna. Ojciec Pio za życia próbował je ukrywać między innymi pod długimi rękawami, ale czasami było je widać. Z kolei św. Faustyna Kowalska otrzymała stygmaty, ale niewidoczne. Pisała o tym w swoim „Dzienniczku”. Dlaczego nie miała krwawych ran na ciele, tak jak na przykład wspomniany przed chwilą o. Pio? Chodziło o pokorę. Podobnie jak św. Katarzyna ze Sieny nie chciała skupiać na sobie uwagi innych. Bo gdy ktoś ma ukryte stygmaty cierpi, ale nikt nie wie o tym poza Jezusem.

W piątki
S. Faustynie wielokrotnie objawił się Jezus Miłosierny, nakazał jej namalować obraz, który zna teraz cały świat. Podobnie jest z Koronką do Miłosierdzia Bożego przekazaną we wrześniu 1935 roku. Natomiast ukryte stygmaty s. Faustyny w miejscach ran Jezusa, czyli na nogach, rękach, boku oraz na głowie, pojawiały się wcześniej, bo już 30 kwietnia 1928 roku. Było to po jej ślubach czasowych w Krakowie-Łagiewnikach, miała wtedy zaledwie 23 lata. „Kiedy pierwszy raz otrzymałam te cierpienia, było to tak: po ślubach rocznych, w pewnym dniu, w czasie modlitwy ujrzałam wielką jasność, a z tej jasności wyszły promienie, które mnie ogarnęły i w tym uczułam straszny ból w rękach, nogach i boku i ciernie korony cierniowej” (759) – zapisała potem w swoim „Dzienniczku”.

S. Faustyna odczuwała te cierpienia w czasie Mszy Świętej w piątki, ale był to bardzo krótki moment. Tak powtarzały się przez jakiś czas, a później na kilka lat znikły. Ponownie pojawiły się w 1936 roku, dwa lata przed śmiercią mistyczki, gdy już chorowała. „W czasie tej choroby, w czasie Mszy Świętej w piątek odczułam, jak mnie przeniknęły te same cierpienia; i powtarza się (to) co piątek i czasami przy spotkaniu się z duszą, która nie jest w stanie łaski. Chociaż to jest rzadko i cierpienie to trwa bardzo krótko – jednak jest straszne i bez szczególnej łaski Bożej nie zniosłabym, a na zewnątrz nie mam żadnych znaków tych cierpień. Co dalej będzie – nie wiem” - zauważyła s. Faustyna i podkreśliła, że „Wszystko to dla dusz”. Właśnie po co cierpienie przez stygmaty?

Zadośćuczynienie
W 1937 roku s. Faustyna zrozumiała, że te cierpienia Jezus dopuszcza dla zadośćuczynienia za grzeszników. Opisała również jak odczuwała to cierpienie: „Krótka jest chwila, ale cierpienie wielkie; nie cierpię więcej nad parę minut, ale wrażenie pozostaje długo i bardzo żywo” (942).
Innym razem w kaplicy poczuła straszny cierń w głowie. Trwało to krótki czas, lecz tak bolesne było jego ukłucie, że w jednej chwili głowa opadła jej na balustradę i zdawało jej się, że kolec ugrzązł w mózgu. „Ale to nic, wszystko dla dusz, aby im wyprosić miłosierdzie Boże” - podkreśliła. Potem w ostatnie dwa dni karnawału, jej cierpienia fizyczne zwiększyły się. Wtedy złączyła się ściślej z cierpiącym Zbawicielem, prosiła Go o miłosierdzie dla świata całego, „który szaleje w swej złości”. Dokładnie czuła ból korony cierniowej i kiedy położyła się, nie mogła głowy położyć na poduszce. Potem, jak można przeczytać w „Dzienniczku”: „o dziesiątej ustąpiły bóle i zasnęłam, czując jednak na drugi dzień wielkie wyniszczenie” (1619).

Zdarzało się, że s. Faustyna odczuwała cierpienie w rękach, nogach i boku wiedząc dokładnie za kogo: „Wtem widziałam pewnego grzesznika, który korzystał z moich cierpień i zbliżył się do Pana. Wszystko dla dusz zgłodniałych, aby nie umarły z głodu” (1468). Innego dnia poznała stan innej duszy i to, co się w niej Bogu nie podobało: „Poznaję to w ten sposób: w jednej chwili doznam bólu w rękach, nogach i boku, w miejscach, gdzie były przebite ręce, nogi i bok Zbawiciela; w tym momencie mam poznanie stanu duszy i rodzaj grzechu” (1247).

Pod datą 7 kwietnia 1937 roku s. Faustyna opisała, że gdy pewnego dnia była w kaplicy, weszła tam pewna osoba. Nagle sekretarka Bożego Miłosierdzia uczuła straszliwy ból w rękach i nogach, boku – tak jak Jezus w męce, trwało to przez krótką chwilę. Okazało się, że „dusza ta nie miała łaski Bożej, czyli była w stanie grzechu ciężkiego lub zamierzała go popełnić”

Cierpienia s. Faustyny nie tylko pomagały innym w nawróceniu. „Często odczuwałam mękę Pana Jezusa w ciele moim, chociaż to było niedostrzegalnym; cieszę się z tego, bo Jezus tak chce. Jednak trwało to krótki okres. Cierpienia te zapalały duszę moją ogniem miłości ku Bogu i duszom nieśmiertelnym. Miłość zniesie wszystko, miłość przetrwa śmierć, miłość nie lęka się niczego” (Dz. 46). ■

Tekst Renata Jurowicz
Zdjęcie: Wikimedia

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!