TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 14 Maja 2025, 18:31
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Święty Józef - ratownik z Poznania

Święty Józef - ratownik z Poznania

Święty Józef działa cuda nie tylko w swoim kaliskim wizerunku, ale także w innych miejscach, poprzez inne swoje wizerunki. Tak jest choćby w Krakowie, czy Poznaniu. Tym razem publikujemy świadectwa związane z karmelitańskim sanktuarium św. Józefa w Poznaniu. 

Uzdrowienie z choroby
Czcicielka, 2017 roku
W zeszłym roku, w grudniu zaczęłam odczuwać silny ból prawej ręki. Wykonywałam pracę biurową, która wiązała się z obsługą komputera. Pracowałam intensywnie. Cały czas: mysz, klawiatura, mysz, klawiatura. Ból w ręce stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Nie wiedziałam, co się dzieje. Cieszyłam się na przerwę świąteczno - noworoczną, że ręka trochę odpocznie, jednakże w święto Trzech Króli obudziłam się z ręką kompletnie zdrętwiałą. Nie byłam w stanie podnieść jej do góry, aby się uczesać. Na drugi dzień przerażona poszłam do lekarza rodzinnego. Lekarka natychmiast rozpoznała zespół cieśni kanału nadgarstka - choroba typowa dla informatyków. Stwierdziła, że pomóc może tylko operacja. Dała mi skierowanie do szpitala. Mimo, że skierowanie było z adnotacją „pilne” na wizytę musiałam czekać osiem tygodni. W tym czasie mój stan pogarszał się. Zdrętwiały mi obie ręce. Nie byłam w stanie wykonywać najprostszych codziennych czynności: gotować, sprzątać, wyprowadzać psa na spacer, prowadzić samochodu, założyć kozaków, zrobić zakupów. Czytałam w internecie wiele opinii, porad - niektóre całkowicie sprzeczne: jedni na przykład zalecali, żeby rękę włożyć w gips, inni żeby starać się normalnie funkcjonować, aby nie doszło do zaniku mięśni. Żeby sobie nie zaszkodzić, do czasu wizyty w szpitalu postanowiłam iść do ortopedy na prywatną wizytę, aby zasięgnąć fachowej opinii. Ortopeda potwierdził diagnozę lekarza rodzinnego. Dał zastrzyk- tzw. blokadę i namiar na chirurga, gdyż nie wierzył, że obejdę się bez operacji. Na drugi dzień rano poszłam do kościoła (moje ręce były w takim stanie, że miałam problem z otwarciem kościelnych drzwi). Podczas Mszy, w której uczestniczyły tylko trzy osoby (podkreślam to, aby dać świadectwo, że uzdrowionym można być podczas KAŻDEJ Mszy, tej w zwykły dzień, w wiejskim kościółku, przy garstce ludzi) poczułam, że będę uzdrowiona. To była pewność. Jakby sam Jezus mi to powiedział. Uczucie niesamowite, którego trzymałam się w ciężkich chwilach. Czekałam tylko: kiedy.

Zaczęłam modlić się do św. Józefa jako tego, który sam ciężko pracował. Nie zgadzałam się z tym, co mnie spotkało: nie za uczciwą, rzetelną, sumienną pracę. Włożyłam w domu za ikonę z wizerunkiem Świętego karteczkę z prośbą o uzdrowienie. Po jakimś czasie dopisałam na niej takie zdanie: „Święty Józefie, jeśli wyzdrowieję proszę daj mi jakiś znak, że to za Twoim wstawiennictwem”. Od ortopedy dostałam skierowanie na zabiegi fizjoterapii. Musiałam być na nie wożona, gdyż jak wspomniałam wcześniej, nie byłam w stanie prowadzić auta. Po zabiegach wstępowałam do pobliskiego kościoła, modliłam się i rękami dotykałam stóp figury św. Józefa. Na szósty zabieg byłam już w stanie jechać sama autem. W końcu nadszedł czas wizyty w szpitalu. Dzień przed ową wizytą z ciekawości sprawdziłam, kim jest profesor, którego nazwiskiem został nazwany szpital, do którego miałam się udać. Profesor ten już dawno nie żyje, ale okazało się, że akurat tego dnia przypadały jego urodziny. Stwierdziłam, że nie ma przypadków. Pomodliłam się za jego duszę i poprosiłam, aby towarzyszył mi podczas jutrzejszej wizyty w szpitalu. Wizyta ta przebiegła, jak z płatka, wręcz w cudowny sposób. Spotkałam się z ogromną życzliwością personelu. Lekarz wypisał mi skierowanie na potrzebne badania i nawet ku jego zdziwieniu badania te zrobiono mi od ręki (nie muszę chyba zaznaczać, że nikomu nie wręczyłam koperty). Mało tego! Wyniki okazały się fenomenalne!
Na drugi dzień po wizycie w szpitalu w mojej parafii przyjęliśmy ojca Stanisława Plewę peregrynującego z obrazem św. Józefa. Święty Józef dał mi znak, o który go prosiłam na karteczce schowanej za ikonę z Jego wizerunkiem. Krótko po tych wydarzeniach zmieniłam pracę na lżejszą, a łaskę tę wyjednałam u Matki Bożej odmawiając Nowennę Pompejańską w tej intencji. Chwała Panu, Matce Przenajświętszej i Świętemu Józefowi! Nie traćmy wiary i nadziei.

Uratowanie rodziny
Joanna, 2016 roku
Jesteśmy małżeństwem ponad cztery lata. Mąż lubił się zrelaksować poprzez wypicie alkoholu, jednak kiedyś było to zazwyczaj piwo. Później piwo z wódką, a w razie potrzeby każdy inny alkohol... W ubiegłym roku dopadł nas kryzys. Wcześniej mieliśmy sytuacje, że mąż urządzał awantury o nic. Nie pomagał płacz dziecka, moje pakowanie się, interwencje teściów. Jesienią ubiegłego roku postanowiłam, że skorzystamy z pomocy i odbyliśmy kilka spotkań w ramach terapii z naszym zaprzyjaźnionym kapłanem. Nie zmieniło się zbyt wiele. A za kilka dni było już, jak wcześniej. Picie, kłótnie, awantury... Byłam w ciąży z drugim dzieckiem, bardzo źle się czułam, więc nie chodziłam do pracy. Odmówiłam dwie Nowenny Pompejańskie, modliłam się modlitwą za małżeństwa, rodziny oraz za wstawiennictwem św. Charbela. Mimo złego samopoczucia uczęszczałam na nowenny z trzyletnim synkiem. Jak zwykle uczęszczałam na Msze we wszystkie niedziele i święta. Mąż nie zawsze, nawet w niedzielę. W międzyczasie mąż wszedł w konflikt z moimi rodzicami. Nadal ich nie odwiedza i się nie odzywa nawet, jeśli zjawią się u nas w domu. Rodzice dali mojemu mężowi to, czego nie miał w domu rodzinnym, uczucia. Nie potrafię zrozumieć jego postępowania. Wiele okropnych rzeczy słyszałam z ust męża na temat swój i swoich rodziców. Ciągle pytano mnie, gdzie jest mąż podczas imprez rodzinnych. Również synek nie rozumiał, o co chodzi. W tej chwili żyjemy z tym w miarę normalnie. Choć to nie jest łatwe kiedy nie dogadują się najbliższe osoby i trzeba dzielić się pomiędzy nich, zamiast żyć razem i się wspierać. Mieliśmy na tym tle ciągłe konflikty. Picie mojego męża pogłębiało się, awantury również. Wychodził z domu, rozbijał dziecku skarbonkę, tracił ostatnie pieniądze, a ja nie miałam dla dziecka na kapcie, na lekarza również brakowało. Jeździł pod wpływem alkoholu, jeśli potrzebował napić się więcej. Nie pomagał. Tydzień przed porodem robiłam malowanie korytarza, żeby było czysto na powrót dziecka ze szpitala. Takie sytuacje można by mnożyć. Chciałam odejść, ale zostawałam ze względu na dzieci. Posypało się moje zdrowie na tle nerwowym. Również mąż miał w tym czasie problemy w pracy. Problemy między nami, ciągłe problemy zdrowotne - wszystko to doprowadziło do udaru. Na szczęście nie był to groźny udar. Ale uszkodzenie mózgu pozostało. Próbował przestać pić, ale się nie udawało. Wracał po kilku dniach do piwa, a potem już szło dalej. Bardzo słabo brał udział w życiu rodzinnym. Lekarz, spotkania rodzinne, rozrywka z dzieckiem, Msze - niemal zawsze byłam tylko z dzieckiem, a od kwietnia już sama z dwójką dzieci. Dostałam wskazówkę od zaprzyjaźnionego księdza, aby modlić się do św. Rity. Jednak nie umiałam się modlić za wstawiennictwem Rity. Jakoś nie pasowała mi ta modlitwa. Sama odkryłam św. Józefa i zaczęłam się modlić za męża, aby św. Józef był jego opiekunem i przykładem. W tym czasie obraz św. Józefa nawiedził podczas peregrynacji bazylikę, do której uczęszczam na Mszę. Modliłam się gorąco. Później zaczęłam się modlić również do św. Rity poprzez nowennę. W Zaduszki modliłam się do Maryi oraz do świętych, których zawsze prosiłam o pomoc. W listopadzie, kiedy poszłam do pracy, mąż już bardzo dobrze zajmował się domem i dziećmi. Nigdy nie miał wypite po moim powrocie, był bardzo wyrozumiały dla mnie, dla pracy i długich godzin, kiedy mnie nie było. Oddał dziecku wszystkie pieniądze, które zabrał ze skarbonki na picie. Nadal jestem podszyta lękiem, że znów się nie uda. Że wróci do picia i znów będzie źle. Takich ciężkich przeżyć nie da się nagle pozbyć. Jednak jest inaczej. W domu zapanował pokój, a mąż już nie mówi, że nie było problemu, przyznał się publicznie przy gościach, że był problem, że pił i się awanturował. Kocham swojego męża i cieszę się, że przetrwałam tę próbę. Jesteśmy rodziną, więc warto. Trzeba ją chronić i walczyć. Czuję się przez to silniejsza. Nigdy nie wiedziałam, że umiałabym przetrwać tak długotrwały i głęboki kryzys. Ale z pomocą Najświętszej Matki, przy wsparciu Ducha Świętego i naszych świętych wszystko jest możliwe. Bóg zapłać. Nadal nie mogę uwierzyć w łaski jakie otrzymałam.

tekst za www.jozef-poznan.pl

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!