TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Kwietnia 2025, 19:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Ewangelizacja na końcu świata - ks. Nowak w Papui Nowej Gwinei

Ewangelizacja na końcu świata

Papua

Mieszkańcy Papui Nowej Gwinei są rozdarci między swoimi wierzeniami i zabobonami a żywą wiarą chrześcijańską. Nie jest łatwo być wśród nich misjonarzem, niedawno przekonał się o tym
ks. Sławomir Nowak.

W ostanim czasie odwiedził Ksiądz nietypowy kraj, którego turyści niemal nie odwiedzają, ale pracują tam polscy misjonarze. Jak to się stało, że wyruszył Ksiądz na misje i to do tak odległego świata?
Ks. Sławomir Nowak: Każdy ksiądz w swoim kapłaństwie myślał o pracy na misjach. Ja najwięcej myślałem o tym będąc jeszcze w seminarium. Jednak nigdy na misje nie wyruszyłem. Kiedy zostałem zaproszony przez księdza Krzysztofa Stachowiaka, żebym przyjechał do niego i zobaczył, jak żyje i co robi, bardzo się ucieszyłem. Wyruszyłem w podróż, z dwoma kolegami kapłanami i lekarzem. Wyjeżdżając nie przypuszczałem, że przeżyjemy z kolegami rekolekcje życia. Myśleliśmy, że będzie to czas wypoczynku z głoszeniem słowa Bożego. Nie przypuszczaliśmy jednak, że odwiedzając kolegę misjonarza, który pracuje w diecezji Goroke, sami staniemy się na kilka dni misjonarzami. Na każdym kroku spotykałem się z ludźmi, którzy prosili o modlitwę. Chcieli rozmawiać o Panu Bogu. Nie było dnia, żebym nie głosił słowa Bożego. Każdego dnia mówiliśmy trzy razy Różaniec z miejscowymi. 

Czas, w jakim odwiedził Ksiądz Papuę przypadł w okresie Wielkiego Postu. Czy tamtejsza ludność przeżywa ten czas podobnie, jak my?
Odwiedzając ks. Krzysztofa mieliśmy okazję uczestniczyć w comiesięcznym spotkaniu tamtejszych misjonarzy w dniu skupienia. Raz w miesiącu gromadzą się oni na wspólnej modlitwie, rozmowach i dzielą się swoimi przeżyciami i doświadczeniami. W tym czasie przypadło mi w udziale głosić rozważania podczas godzinnej adoracji Najświętszego Sakramentu, kolega ks. Mariusz poprowadził Drogę krzyżową, a ks. Paweł mówił kazanie dla kapłanów. Tego dnia nie mógł być obecny Biskup, ale potem zaprosił nas na kolację. W diecezji posługuje biskup Francesco, z Włoch. Co ciekawe, nikt go nie widział jeszcze w sutannie. Obecnie pracuje tam 22 księży, z czego 18 Polaków. Niektórzy księża muszą przejść ponad 80 km, by się spotkać z Biskupem.  
Wracając do tematu. Papuasi zdają sobie sprawę, że jest Wielki Post, wiedzą, do czego ten czas ich przygotowuje. Uczestniczą w Drodze krzyżowej, a w Wielki Piątek gromadzą się wszystkie misje, wioski, by wspólnie iść za krzyżem na największy szczyt. Idą cały dzień. Nie mają święcenia pokarmów, ale przez cały rok modlą się przed jedzeniem. Wielkanoc jest dla nich wielkim świętem. Będąc u ks. Krzysztofa w parafii Manti, do której należy sześć wiosek, gdzie żyje około 3 tysięcy ludzi, miałem możliwość głosić swoiste rekolekcje. Jednak trzeba tu podkreślić, że nie były one takie jak u nas, z wyznaczonymi naukami, godzinami Mszy itd. Do tych ludzi trzeba było samemu dotrzeć, a wioski położone są w odległych od siebie miejscach. Trzeba też zaznaczyć, że są rejony, gdzie chrześcijaństwo jest już obecne od 100 lat, a w innych dopiero 30. Nie można mówić do nich górnolotnie, teologicznie tylko prostym, zrozumiałym językiem, dostosowanym do ich mentalności i kultury. Ukazywać Dobrą Nowinę w sposób prosty, oparty na przykładach, które zobrazują miłość Boga. Ewangelia jest zawsze ta sama, ale musi być przekazywana w sposób odpowiedni do odbiorcy. Budujące było to, że oni żyli tym, o czym mówiłem, żywo reagowali. W czasie nauk potrafili dyskutować między sobą o tym, co usłyszeli. Zadawali pytania, nagradzali oklaskami.

Czy podobnie reagują na co dzień na Mszę św.?
Mimo, że katolików jest procentowo niewielu, bo w niektórych wioskach tylko 3 procent, to na Eucharystie przychodzi wielu, nawet ci, którzy należą do innego wyznania. Cała wioska przychodzi na Mszę św, ale tylko katolicy przyjmują Komunię Świętą. Nie bardzo rozumieją różnice między religiami. Kapłan jest dla nich kimś ważnym, autorytetem nie tylko moralnym, ale także ekspertem w wielu dziedzinach - tubylcy chętnie przyjmują rady proboszcza. Oczywiście zanim zaakceptowali ks. Krzysztofa minęło kilka lat. Zdobył ich serce i przyjęli go do swojej społeczności. Dziś ubierają, (a właściwie rozbierają) go do Mszy św. Przystrajają w liście, korale, na głowie ma pióra rajskiego ptaka, który jest ich symbolem. No i oczywiście stułę na szyi. My byliśmy normalnie ubrani, bo nie zostaliśmy jeszcze zaakceptowani. Dla katolików Eucharystia jest świętem, nieważne czy to niedziela, czy zwykły dzień. Liturgia jest bardzo uroczysta, wierni ubrani w ludowe stroje, z pomalowanymi twarzami i tradycyjnymi tańcami. Na początku każdej Mszy jest uroczyste wniesienie słowa Bożego. To trwa nawet do piętnastu minut z różnymi przedstawieniami i śpiewem.

Czy można zatem powiedzieć, że księża misjonarze mają łatwiejszą pracę, kiedy ludzie są tak oddani Kościołowi i Bogu?
Tak się wydaje, ale to jest ciężka praca, zwłaszcza w miejscu, gdzie nie ma jednej religii, a dodatkowo katolicyzm jest w mniejszości. Ku mojemu zdziwieniu największą liczbę stanowią zielonoświątkowcy, później luteranie, a także anglikanie. Tam, gdzie nie dotarło chrześcijaństwo, rządzą szamani, którzy niestety źle nastawiają miejscowych do białych. W wielu wioskach podpuszczają oni ludzi mówiąc, że przez białego są choroby, kataklizmy, że biały człowiek to zło. Bywają trudne momenty, kiedy ludźmi zawładnie ‚sanguma’ - zły duch. Ks. Krzysztof, który jest tam na co dzień widzi, że ludzie potrzebują pomocy, ale to on musi do nich wyjść z otwartym sercem i pomocną dłonią. Musi po prostu być blisko nich. Tworzyć rodzinę. Uczyć ich od najmłodszych lat, czym jest dobro, miłość do drugiego człowieka i życie zgodne z Ewangelią. Ludzie są tam bardzo mili, dobrzy, ale także silnie związani z tradycją, kulturą i często w trudnych sytuacjach wiara katolicka schodzi na drugi plan, dlatego praca nie jest łatwa. Można doświadczyć tam, że ludzie potrzebują kapłana, ale i kapłan potrzebuje ludzi. Wtedy jest radość i satysfakcja. Trzeba mieć wielkie zaufanie do Boga.

Mógłby Ksiądz powiedzieć coś więcej na temat ich rdzennej tradycji?
Zabobony są wszędzie, my też przecież mamy kilka, chociażby czarny kot, przejście pod drabiną, czy piątek 13-tego. Tam natomiast jest to bardziej drastyczne w skutkach. Jednym z takich wielkich zabobonów u Papuasów jest przekonanie, że śmierć jest czymś zadanym. Jeśli ktoś umiera, to tłumaczą tym, że musiała to sprawić druga osoba rzucając urok, a nie choroba czy starość. Byliśmy świadkami pogrzebu pewnej kobiety. Na pogrzebie (zmarli chowani są przy swoich domach) zgromadzeni rozebrali się do naga i wysmarowali błotem. Błotem dlatego, że jednoczą się z tą osobą, która za chwilę będzie w ziemi. Kiedy postali 15 minut, błoto wyschło i stali, jak słupy piasku. Po pogrzebie ks. Krzysztof tłumaczył mężowi zmarłej, że musi pamiętać o tym, że żona chorowała, że chudła, że nie zmarła z dnia na dzień. Tłumaczył to po to, by ten pamiętał o tym, że jest ochrzczony, że przyjął Komunię Świętą. Wydawałoby się, że nie zapomni o tym i nie będzie doszukiwał się złego uroku. Parę dni później dowiedzieliśmy się, że wdowiec zabił sąsiadkę, gdyż stwierdził, że to ona rzuciła urok na jego żonę. 

Mówi się o Papuasach, że to lud uciętych palców. Czy to także jakiś zabobon?
Tak, spotkaliśmy wiele osób z uciętymi palcami u rąk. Z tego, co wiem w niektórych wioskach jest to oznaka żałoby po stracie bliskiej osoby. Ale tam, gdzie byliśmy ucięte palce oznaczają skruchę, albo trochę żartobliwie - świadczą o kłótliwości danego człowieka, który ucina sobie palec na znak zadośćuczynienia i tym samym oznajmia, że chce przyjaźni.

Papua Nowa Gwinea jest stosunkowo młodym krajem. Uzyskała pełną niezależność dopiero w 1975 roku, a pierwsi misjonarze wyjechali tam w 1989 roku. Od kiedy jest tam ks. Krzysztof, u którego gościliście?
Ks. Krzysztof Stachowiak dołączył do misjonarzy w 2005 roku. Obecnie w Papui Nowej Gwinei pracują Misjonarze Świętej Rodziny z dwóch prowincji: polskiej (diecezja Goroka i Mendi) i jawajskiej (diecezja Madang). Najgorsze były dla niego pierwsze trzy lata. Wspólne poznawanie siebie, zwyczajów. Ks. Krzysztof bardzo rozmodlił tamtejszy lud modlitwą różańcową. Gdziekolwiek nie szliśmy do rodzin, każda wizyta rozpoczynała się modlitwą. Każdy z domowników włączał się w modlitwę. Dziesiątka Różańca, można powiedzieć, była obowiązkowa. Zauważyliśmy wielką pobożność maryjną. Ks. Krzysztof zawiązał w każdej wsi, w której ma kaplicę, Legiony Maryjne. Jest to grupa ludzi poświęcona Matce Bożej. Ponadto w każdym domu zauważyłem obrazek św. Jana Pawła II, którego bardzo kochają, a przy tym i nas Polaków właśnie za papieża.

A czy Papuasi mają swojego świętego lub błogosławionego?
Tak. Błogosławionego Piotra To Rot - patrona liderów kościelnych. I to właśnie Jan Paweł II beatyfikował go w stolicy kraju, Port Moresby w 1995 roku. Piotr To Rot został jedynym katolickim katechistą w okolicy. Ojciec Święty powiedział wówczas, że „Przed Kościołem w Papui - Nowej Gwinei beatyfikacja Piotra To Rota otwiera nowy okres chrześcijańskiej dojrzałości. W każdy kraju pierwszy rodzimy męczennik wyznacza nowy początek”.

Dziękuję za rozmowę i udostępnienie zdjęć.
Rozmawiała Arleta Wencwel

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!