TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 12:59
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Za wszelką cenę bronić życia

Za wszelką cenę bronić życia

 bp jedraszewski

W sprawach życia trzeba być jednoznacznym. Trzeba zrozumieć, że jednym z kryteriów człowieczeństwa jest to, czy czuję się stróżem życia mojego brata.

Jedynie Bóg jest źródłem i Panem życia. Jak bowiem czytamy w Księdze Mądrości, „dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka, uczynił go obrazem Swej własnej wieczności” (Mdr 2, 24). A ponieważ pierwszy człowiek, Adam, przez swe nieposłuszeństwo ściągnął na siebie i na swoich potomków śmierć, Bóg Ojciec zesłał Swego Syna Jednorodzonego, który stał się Człowiekiem, umarł i zmartwychwstał, dając nam nadzieję, że także i my, którzyśmy razem z Nim umarli dla grzechu, powstaniemy do życia na wieczność całą.
Ta fundamentalna prawda Ewangelii ma swoje konsekwencje najpierw w odniesieniu do każdego chrześcijanina, który ma świadomość tego, że całe jego życie musi być zanurzone w Chrystusie. Słyszeliśmy o tym w czytanym przed chwilą fragmencie Listu św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł narodów pisał: „Nikt zaś z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8). To związanie naszego życia z życiem Pana naszego Jezusa Chrystusa sprawia, że nie może nam być obojętny los i życie również drugiego człowieka. Dlatego św. Paweł pisał dalej: „Dlaczego więc ty potępiasz swego brata, albo dlaczego gardzisz swoim bratem?” (Rz 14, 10a).
Kiedy mówię o tym do Was, moi Drodzy, w moim sercu ciągle jeszcze wraca jak echo przeżycie z południa dzisiejszego dnia, kiedy to po raz trzeci setki dzieci i młodzieży z różnych szkół przeszły ulicami Łodzi pod tzw. Pomnik Pękniętego Serca. Mało kto w Łodzi wie, co to za pomnik i na jakim miejscu się on znajduje. Tym bardziej mało kto o tym wie w Polsce i na świecie. A przecież wszyscy powinniśmy wiedzieć, że w czasie II wojny światowej na terenie łódzkiego getta Niemcy założyli obóz koncentracyjny dla polskich dzieci od drugiego do szesnastego roku życia. Obóz koncentracyjny dla dzieci, których rodzice zginęli we wrześniu 1939 roku. Dzieci, których rodzice organizowali walkę podziemną z hitlerowcami. Dla dzieci, których rodzice nie chcieli podpisać volkslisty. Na mocy specjalnego rozporządzenia Himmlera uznano, że nie mają one prawa żyć w społeczeństwie ludzi, którzy uważali się za naród panów (Herrenvolk), że stanowią one „element” nadający się jedynie do obozu koncentracyjnego. W tamtych czasach nikt w Łodzi o tym obozie nie wiedział, gdyż znajdował się on wewnątrz żydowskiego getta. Do dzisiaj nie wiemy dokładnie, ile dzieci z całej Polski znalazło się w tym obozie. Liczy się ich na tysiące. Podobnie trudno ustalić liczbę dzieci, które go nie przeżyły ze względu na zimno, głód, bicie, znęcanie się, katorżniczą pracę od rana do wieczora. Ich przerażający los każe nam z tym większą powagą powtórzyć za św. Pawłem: „Dlaczego więc ty potępiasz swego brata, albo dlaczego gardzisz swoim bratem?”.
Jest to pytanie, które obecnie w innych już okolicznościach wraca do nas z całą siłą. Zaledwie kilka dni temu urzędujący jeszcze minister zdrowia podpisał rozporządzenie, na mocy którego przyznano ogromne sumy pieniędzy na stosowanie w Polsce metody in vitro. Pamiętamy dobrze batalię o życie i jego godność, która toczyła się zwłaszcza w lipcu i na początku sierpnia tego roku. W tej sprawie kilkakrotnie zabierał głos polski Episkopat. W swoich odezwach przypominał, iż każde ludzkie życie od chwili poczęcia do momentu naturalnej śmierci jest cenne, ponieważ jest cenne w oczach Boga. Wiemy przecież, że stosowanie metody in vitro wiąże się ze śmiercią innych ludzkich zarodków. Wydawałoby się, że niedawne wybory parlamentarne dały ludziom ciągle jeszcze rządzącym w naszym kraju wyraźny sygnał, czego polskie społeczeństwo pragnie i co w sposób jednoznaczny odrzuca. Niestety, rozporządzenie zostało podpisane. Minister zdrowia tłumaczył swoją decyzję, odwołując się do pewnych elementów o charakterze religijnym, a także do swego sumienia: „To nie była łatwa decyzja. Trochę tak jak miłosierny Samarytanin, który musi widzieć wszystkich potrzebujących. Mój przyjaciel dominikanin powiedział, że mam prawo wybierać mniejsze zło. To czynienie dobra, które ma różne formy. Podpisałem kontynuację programu in vitro bez triumfalizmu, ale w poczuciu służenia ludziom. Tak jak byłem wychowywany we Wrocławiu, Zabrzu, tak jak wychowuję swoich następców. Podpisałem kontynuację programu leczenia niepłodności. Moje sumienie lekarskie, moja wiedza lekarska upewniły mnie w tym stanowisku. Proszę pamiętać, że to dobrowolny wybór. Ja w oparciu o własne sumienie dokonuję tego wyboru. Jest grupa osób, także wśród wierzących, którzy pragną mieć dziecko i o to dziecko zabiegają. Wielu z nich akceptuje tę metodę”. Minister zdrowia dodał przy tym, że zarezerwowane zostały specjalne środki w wysokości 40 mln na przyszły rok, „aby nie stwarzać problemu przyszłemu rządowi”. Trzeba jednak zauważyć to, że na przyszły rok we wszystkich województwach zaplanowano zaledwie 26 mln zł na funkcjonowanie ośrodków adopcyjnych. Tymczasem do końca 2019 roku pieniędzy na in vitro ma być ponad 300 mln. Gdyby została utrzymana ta sama suma przeznaczona na ośrodki adopcyjne, łatwo obliczyć, że trzykrotnie więcej pieniędzy wydaje się na stosowanie metody, której stosowanie łączy się ze śmiercią bardzo wielu ludzkich istnień.
W wypowiedzi ministra zdrowia uderza jeden podstawowy, bardzo wyraźny fałsz. Mówił on bowiem o metodzie in vitro jako o czymś, co leczy bezpłodność. Tymczasem nie jest to bynajmniej żadna metoda leczenia. Polega ona na stosowaniu pewnej techniki, która umożliwia, aby w sposób sztuczny powstało i rozwinęło się nowe życie. Dodam jeszcze: dokonuje się to kosztem utraty życia przez inne ludzkie zarodki. W rozporządzeniu ministra nie ma natomiast mowy o prawdziwym sposobie leczenia niepłodności - czyli o naprotechnologii. W konsekwencji w rozporządzeniu tym nie ma też żadnych pieniędzy przeznaczonych na jej stosowanie. Ponadto w wypowiedzi ministra zdrowia bez trudu można dostrzec pewną wewnętrzną sprzeczność. Najpierw mówi on o tym, że metoda in vitro jest mniejszym złem, a zaraz potem stwierdza, że to jest czynienie dobra. Bierze przy tym pod uwagę to, co mu powiedział jakiś zaprzyjaźniony dominikanin, a nie chce zauważyć oficjalnego nauczania Kościoła, które odnośnie problematyki stosowania metody in vitro było ostatnio formułowane w sposób jak najbardziej wyraźny i jednoznaczny.
Minister przedstawia siebie jako człowieka wierzącego i praktykującego. Jednakże jeśli wierzy w Boga, który jest Dawcą życia i Źródłem wszelkiego istnienia, to powinien zrozumieć, że każde dziecko jest Bożym darem. To nie jest tylko sprawa rodziców. Dziecko jest Bożym darem, a nie jakąś rzeczą - niekiedy jedną z wielu innych rzeczy - która należy się małżonkom i którą można po prostu wyprodukować. Doskonale wiemy, jak prawdziwie wierzący małżonkowie niekiedy bardzo długo czekają na swoje dziecko i z jaką żarliwością proszą o nie Pana Boga.
Podpisane kilka dni temu rozporządzenie ministra zdrowia wpisuje się w szerszy kontekst aktualnie toczonej u nas publicznej debaty. Pamiętamy oskarżenia kierowane pod adresem Kościoła, że pragnie on doprowadzić do powstania „republiki wyznaniowej”. Widmem tej republiki straszono polskie społeczeństwo aż do ostatnich chwil kampanii przedwyborczej. Powoływano się przy tym na sprzeciw Episkopatu wobec tak zwanej konwencji antyprzemocowej, jak również wobec ustaw dotyczących stosowania metody in vitro oraz o zmianie płci. Trudno sobie wyobrazić oskarżenie bardziej absurdalne. Kościół nigdy nie chciał, aby jego prawo stało się prawem państwowym. Nawet w okresie średniowiecza, a zatem w czasie wielkiej ideowej bliskości między Kościołem a państwami europejskimi, Kościół upominał się jedynie i aż o to, aby w tych państwach było poszanowane prawo naturalne, które jest wpisane w sumienie każdego człowieka. Prawo to mówi: „czyń dobro, a unikaj zła”. Znajduje ono swoje konkretne zastosowanie również w sprawach dotyczących życia. Wynika z niego, że za wszelką cenę trzeba ludzkiego życia bronić. W związku z tym rodzą się następujące, czysto retoryczne pytania: Czy obrona ludzkiego życia jest podporządkowywaniem sobie państwa przez Kościół? Czy fakt, że Kościół stoi na straży każdego życia od chwili poczęcia do momentu jego naturalnej śmierci, jest usiłowaniem stworzenia przez niego republiki wyznaniowej?
W sprawach życia trzeba być jednoznacznym. Trzeba zrozumieć, że jednym z kryteriów człowieczeństwa jest to, czy ja czuję się stróżem życia mojego brata. Bo jeżeli sumienie przestaje mówić o tym ewidentnym dobru, jakim jest dla mnie życie drugiego człowieka, a ideologia związana z aborcją, gender czy stosowaniem metody in vitro zaczyna triumfować, ukazuje się daleko idące zagrożenie własnego człowieczeństwa. Odchodzi się bowiem od tego, co prawdziwie ludzkie i humanistyczne.
Wypowiedź ministra zdrowia, związana z podpisanym przez niego rozporządzeniem, wpisuje się bardzo wyraźnie w pojawiające się dosyć często w naszych mediach przeciwstawienie na „Kościół otwarty” i „Kościół zamknięty”. Kościół „otwarty” - czyli taki, który, lekceważąc sobie nauczanie Kościoła, na wzór owego ministra twierdzi, że chce być zawsze dobrym Samarytaninem; że z empatią pragnie patrzeć na ludzkie dramaty, niekiedy wręcz tragedie; że jest pełen współczucia i wyrozumiałości. Z drugiej natomiast strony kreśli się obraz tak zwanego „Kościoła zamkniętego”: zimnego w swojej czysto abstrakcyjnej doktrynie, bezdusznego, obojętnego na ludzkie zranienia i bóle; dalekiego od chęci zrozumienia ludzi, którzy przeżywają swoje dramaty małżeńskie i rodzinne. Znany jest Wam, moi Drodzy, ten właśnie podział, bo przecież zwłaszcza środowisko Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu doskonale wie, jak często było ono piętnowane i stygmatyzowane jako typowy przejaw „Kościoła zamkniętego”, któremu przeciwstawiano tzw. „otwarty Kościół łagiewnicki”.
To przeciwstawienie domaga się od nas rzetelnego namysłu. Jawi się bowiem podstawowe pytanie: według jakiego kryterium możemy orzec, czy Kościół jest naprawdę otwarty czy zamknięty? Odpowiedź na nie jest oczywista: ponieważ Kościół został założony przez Chrystusa, jedynie w Nim samym i w Jego nauczaniu możemy znaleźć to kryterium.
Czytany przed chwilą fragment Ewangelii według św. Łukasza ukazuje nam Chrystusa jako Kogoś, kto jest radyklanie otwarty na innych. Spotykał się bowiem ze wszystkimi: z faryzeuszami, z uczonymi w Piśmie, z upadłymi niewiastami, z celnikami, z grzesznikami. Dlaczego się z nimi spotykał? Bo zależało Mu na każdym człowieku. Piętnował człowiecze zło, ale z drugiej strony pragnął przygarnąć każdego człowieka, który zrozumiał, że zgrzeszył i który chciał żyć nowym życiem - z Nim i dzięki Niemu. Jeśli Chrystus był i jest otwarty, to i sam Kościół, głosząc ciągle tę samą Ewangelię miłości, miłosierdzia i życia, jest w swej istocie otwarty. Nikogo nie chce odtrącić od tego Źródła przebaczenia, nawrócenia i odzyskania godności, którym jest Chrystus. Z drugiej jednak strony Kościołowi nie wolno milczeć, kiedy dostrzega jakieś ewidentne zło, sprzeczne z nauczaniem Ewangelii. Gdyby milczał, sprzeniewierzyłby się misji, do której został powołany przez samego Chrystusa.
Jeżeli więc Chrystus nie jest zamknięty, jak również nie jest zamknięty założony przez Niego Kościół, to gdzie zatem należałoby upatrywać źródeł owych oskarżeń kierowanych przeciwko Kościołowi, że jest „zamknięty”? W świetle dzisiejszej Ewangelii odpowiedź jest stosunkowo prosta: źródła te nie tkwią ani w Chrystusie ani też w Kościele, ale w samych ludziach, którzy na swej drodze życia spotykają się z nauką Ewangelii. Z jednej strony są bowiem ludzie, którzy - jak owi „celnicy i grzesznicy” - przyszli do Jezusa, „aby Go słuchać” (Łk 15, 1): aby poznać niekiedy trudną dla siebie prawdę o sobie, aby zastanowić się nad sobą, aby się nawrócić. Oni są uosobieniem ludzi otwartych. Z drugiej strony wielokrotnie przybywali do Chrystusa faryzeusze - i to wcale nie po to, aby poznać prawdę, ale po to, „aby Go pochwycić na słowie” (por. Łk 11, 54). Oni już z góry posiadali swoją „jedynie słuszną” prawdę - i dlatego pozostawali głusi na nauczanie Chrystusa. Co więcej, to nauczanie budziło w nich agresję i chęć uciszenia Chrystusa za wszelką cenę. Wraz z tym ich wewnętrznym zamknięciem szła w parze, typowa dla tak zwanych „elit” czy tak zwanego „salonu” postawa sprowadzająca się do zarzutu skierowanego przeciwko Chrystusowi: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi” (Łk 15, 2). Stąd faryzeusze i uczeni w Piśmie reprezentują postawę ludzi zamkniętych. Spostrzegamy tu swoisty paradoks: ludzie wewnętrznie zamknięci na Chrystusa oskarżają Chrystusowy Kościół o to, że jest on „zamknięty”.
Dzisiejszy dzień i dzisiejszy wieczór to także szczególny czas pielgrzymki Wyższej Szkoły Społecznej i Medialnej w Toruniu do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Pielgrzymki, która ma hasło „Święte małżeństwa i rodziny przyszłością ludzkości”. Moi Drodzy! Drodzy studenci, życzę Wam, aby czas Waszych studiów w tej szczególnej Uczelni był nie tylko czasem zdobywania wiedzy czysto merytorycznej, ale przede wszystkim czasem pogłębiania się we własnym człowieczeństwie. Niech coraz bardziej umacnia się w Was przekonanie, że miarą Waszego człowieczeństwa jest Wasza osobista wrażliwość i odpowiedzialność za życie drugiego człowieka, zwłaszcza bezbronnego i słabego. Zdobywając coraz to nowe umiejętności w Waszej Szkole, zdawajcie sobie, moi Drodzy, sprawę z tego, że macie być wszędzie przez wszystko, co będziecie czynić, apostołami Ewangelii życia - radosnej Ewangelii o życiu, który dał nam nasz Ojciec. O życiu, które zostało w swej godności tak niezmiernie wyniesione przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Niech czas Waszych studiów będzie także czasem modlitwy za przyczyną Świętych Pańskich, zwłaszcza Maryi i św. Józefa, o dobre małżeństwa dla Was, o szczęśliwe rodziny, oto aby Wasze życie stało się jednym wielkim potwierdzeniem tego, czego się uczycie, co studiujecie, co zdobywacie własnym wysiłkiem przy pomocy profesorów. Nie ulega wątpliwości, że Polska Was potrzebuje, że Europa, która za wszelką cenę chce się samobójczo odciąć od chrześcijańskich korzeni, Was potrzebuje, świat Was potrzebuje. Potrzebuje Waszego czystego i przekonującego świadectwa, pięknego życia przenikniętego miłością do Boga i człowieka.
Naprawdę bowiem jest właśnie tak: „nikt z nas nie żyje tylko dla siebie, i nikt z nas nie umiera dla siebie. W życiu bowiem i śmierci należymy do Pana” - należymy do Tego, który każdego i każdą z nas do końca umiłował.

Homilia wygłoszona przez
ks. Abpa Marka Jędraszewskiego w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu 5 listopada ?

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!