TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 01:34
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Wielkie dni cierpienia

Wielkie dni cierpienia

Choć chrześcijaństwo dosyć powszechnie, zwłaszcza przez mających zaległości w katechezie, uważane jest za religię cierpiętnictwa, to przecież jest religią radosną. Ale raz w roku mamy takie dni, kiedy koncentrujemy się na cierpieniu. I to cierpieniu nie byle kogo, bo naszego Boga, Zbawiciela świata.

Po raz kolejny te coroczne dni szczególnego rozważania męki Zbawiciela zbiegły się z rosnącą liczbą ciężko chorych, cierpiących ludzi w szpitalach. Nasz Zbawiciel umarł straszną śmiercią. Ukrzyżowanie, wraz z całą opisaną w Ewangeliach otoczką poprzedzających ją tortur, było karą okrutną.
Głośny swego czasu film Gibsona nie jest w tej kwestii szczególnie przesadzony. Było to oczywiście celowe - kara miała odstraszać wrogów Rzymu od działań przeciwko niemu. A stosowano ją w tamtych czasach dosyć lekką ręką. Nie zapominajmy bowiem, że humanizm, szacunek dla życia to nie jest wynalazek starożytności, ale chrześcijaństwa właśnie.

Droga krzyżowa
Skazaniec już przed ukrzyżowaniem musiał wycierpieć niemało. Po biczowaniu, wycieńczony cierpieniem i utratą krwi musiał na własnych ramionach zanieść na miejsce kaźni drewnianą belkę poprzeczną krzyża.
Był to solidny kawał drewna o wadze kilkudziesięciu kilogramów, do którego ramiona skazańca były przywiązane. Nie mógł on w razie potknięcia w żaden sposób obronić się rękami przed upadkiem i uderzał w ziemię całym ciałem, w tym oczywiście głową z dodatkowym dociążeniem owej belki, którą niósł na ramionach. Podnieść się z takiego upadku mógł jedynie z pomocą innej osoby, a po kilku upadkach zazwyczaj nie był już w stanie sam iść dalej.
Po przybyciu na miejsce ukrzyżowania, wycieńczony, odwodniony, zbolały skazaniec z licznymi obrażeniami i niemałą już utratą krwi był przybijany do krzyża. Żelazne gwoździe przebijały więzadła nadgarstka, uszkadzając zazwyczaj po drodze nerw pośrodkowy, co wywoływało ogromny ból. Następnie przybijano jeszcze nogi, gwoździe przechodziły przez kości, co również bolało odpowiednio mocno, a dodatkowo uniemożliwiało skazańcowi zmianę pozycji nóg na krzyżu, przysparzając dodatkowego cierpienia i zmuszając do stałego napinania mięśni. Po podniesieniu do pozycji pionowej rozpoczynało się długie, wielogodzinne, a niekiedy nawet wielodniowe konanie w cierpieniu.

Śmierć na krzyżu
Przerażającym elementem tego cierpienia i czynnikiem prowadzącym finalnie do zgonu była przejmująca duszność. Wiszące na nadgarstkach ciało rozciągało klatkę piersiową i obciążając mięśnie potrzebne do oddychania uniemożliwiało wystarczające (językiem medycyny: wydolne) oddychanie. Jedynym sposobem nabrania w miarę pełnego wdechu było wsparcie się na nogach, ale to z kolei powodowało rozdzierający ból przebitych gwoździami stóp. W ten sposób skazaniec miał do „wyboru” straszny ból lub straszną duszność. Kto nigdy duszności nie doświadczył może nie być w pełni świadom, jak ponury był to wybór.
Duszność wysyła do mózgu alarmujące sygnały, których siła jest porównywalna z najgorszym bólem. Współczesne badania pozwalają przypuszczać, że taki sposób egzekucji powodował zmniejszenie normalnych objętości oddechowych o około 70% już po kilku minutach wiszenia na krzyżu. Po kilkunastu minutach z mięśni oddechowych działała już jedynie przepona, a oddychanie było tak upośledzone, że skazaniec miał zaburzenia świadomości. Jednak oddech ciągle jeszcze był wystarczający, żeby cierpiący nie umarł od razu. Jeśli skazańcem był człowiek stosunkowo zdrowy, a kaci nie ubiczowali go wcześniej na śmierć, taki stan mógł trwać wiele godzin. Trudno sobie dziś nawet wyobrazić okrucieństwo tej tortury. Oczywiście, skazaniec często umierał wcześniej z utraty krwi, czy w wyniku odniesionych w trakcie kaźni obrażeń. Opisywane w Ewangelii połamanie goleni było w pewnym sensie aktem łaski, cierpiący ukrzyżowany nie mógł już dłużej walczyć o oddech i umierał w ciągu niewielu minut.

Pomoc w cierpieniu
Straszne to były czasy i straszną śmierć poniósł Zbawiciel. Ale przecież wiedział, co Go czeka i jaką mękę musi przebyć na drodze do chwały Zmartwychwstania. I ta męka, mimo że stanowi w Wielkim Poście i Wielkim Tygodniu temat naszych modlitw i rozważań nie jest bynajmniej centrum chrześcijaństwa. Tak samo, jak nie jest nim cierpienie, ani cierpiętnictwo.
Chrystus nie wymyślił krzyża. To ludzie, którzy w jego czasach rządzili światem, wymyślili krzyż. Uczynili go zresztą nie tylko symbolem cierpienia, ale i hańby. Apostołowie, matka i bliscy Jezusa nie byli w stanie wybawić Go od krzyża, ani drogi krzyżowej, ale próbowali w choć minimalny sposób ulżyć Mu. Święta Weronika otarła mu twarz, Szymon z Cyreny, choć nie do końca z własnej woli pomógł nieść ciężką belkę krzyża, bliscy towarzyszyli w drodze i płakali przy Nim na Golgocie. Nie wiedzieli, nie byli w stanie sobie wyobrazić jaka radość spotka ich za trzy dni. W tym jednak czasie byli tam z Nim. I to właśnie jest centrum chrześcijaństwa.

Sedno chrześcijaństwa
Być z drugim człowiekiem w cierpieniu, przeciwko złu pochodzącemu ze świata to postawa na wskroś chrześcijańska. Czy jest tym złem działanie innych ludzi, czy coś zupełnie od ludzkich działań niezależne, jak dręczący nas w obecnym czasie wirus. W tegorocznym Wielkim Poście praktyczne chrześcijaństwo uprawiają całe rzesze ludzi, bardzo często niewierzących. Nie tylko nasi rodacy, ale ludzie na całym świecie. W szpitalach pielęgniarki, ratownicy, diagności, technicy, lekarze, inni pracownicy medyczni, a od jakiegoś czasu także żołnierze ciężko pracują w dzień i w nocy, poświęcają czas spędzany z bliskimi, żeby łagodzić cierpienia tysięcy chorych.
W tym czasie inni zapewniają funkcjonowanie handlu, produkcji żywności, czy transportu mimo utrudniających wszystko ograniczeń. Ale przecież nie tylko oni. Całe społeczeństwo ponosi olbrzymi ciężar walki z tym konkretnym złem. Ludzie tracą pracę, muszą zamykać firmy, ograniczać wydatki, patrzeć jak topnieją oszczędności, siedzieć zamknięci w domach. Przecież nie robią tego dla chwały cierpienia, robią to dla innych ludzi, których dotknęło zło w postaci choroby wywołanej wirusem. Nikt nie wie, jak długo ten wielki post Europy i świata jeszcze potrwa. Ale kto inny, jak nie chrześcijanie powinni głosić wokół, że w tym złu, cierpieniu nie zawiera się ani sedno, ani koniec? Że po nim musi nastąpić jakieś odrodzenie, dobro, początek nowego życia. I to od nas wszystkich zależy, jakie ono będzie.


Nie dać się złu
Papież Franciszek w swym słowie na Wielki Tydzień mówi, żeby nie dawać się złu, nie poddawać nieufności, rozpaczy. Byliśmy już wiele tygodni temu w nastroju Niedzieli Palmowej, wydawało się, że wirus jest w odwrocie, że można wracać do normalnego życia.
Niestety nastąpiła kolejna fala zakażeń, znów mamy ograniczenia w życiu społecznym, boimy się o zdrowie bliskich, martwimy perspektywami gospodarczymi. Przyszło nam w takim nastroju spędzić kolejne święta. Ale to nie są święta cierpienia, tylko Zmartwychwstania. Po mroku Wielkiego Piątku nadchodzą najbardziej radosne dni w kolejnym roku życia każdego chrześcijanina. Dobrze byłoby, gdyby ta radość udzieliła się wszystkim, nie tylko wierzącym. Radość, która wynika z bycia dla bliźnich, wbrew złu.

Doktor Jarosław

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!