TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 10:43
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

UTAH - Gdy rzeźbiarzem jest Bóg

UTAH - Gdy rzeźbiarzem jest Bóg

W Stanach Zjednoczonych znajduje się 58 Narodowych Parków Natury i aż 395 stref administrowanych przez zarząd Parków. Ta liczba nie zawiera parków stanowych, plemiennych i prywatnych. Świadomość tego wszystkiego sprawia, że ciężko jest usiedzieć w mieście, zwłaszcza takiemu homo viator jak ja. Dlatego już w drugim dniu mojego pobytu w Nowym Jorku zaczynam przeglądać różne promocje linii lotniczych, a także konsultuję się z przyjaciółmi, dokąd warto wybrać się na kilka dni.

 

Czas wyprawy jest ograniczony z jednej strony możliwościami finansowymi – to jednak Stany Zjednoczone i ceny nie są najniższe, a w dodatku podróżując samotnie nie można tych kosztów z nikim podzielić, a z drugiej strony chęcią pomocy goszczącemu mnie w parafii proboszczowi: Anthony chciałby wyjechać na choćby krótki urlop. W ten sposób okazuje się, że jeśli chcę powłóczyć się gdzieś przez kilka dni, muszę to zrobić niemal natychmiast. 

 

Grand Circle

Nie od razu moje myśli biegną ku Grand Circle, ale szybko zdaję sobie sprawę, że wyszukanie tanich przelotów i taniej wypożyczalni samochodów na kilka dni przed planowaną podróżą jest utopią. W sumie to nigdy się nie załapałem na żadne last minute. Czy to nie jest czasem jakaś „ściema”? Ale jeśli się dobrze zastanowić, to jest takie miejsce w USA dokąd bilety są prawie zawsze tanie, a i koszt wynajmu samochodu należy do najniższych u Wuja Sama: Las Vegas. Wiem, że to Sin City – miasto grzechu, ale przecież polecę tam ewentualnie tylko na chwilę. Z interesujących mnie rzeczy, w odległości samochodowej od Vegas, jest Grand Canyon, ale tam już byłem, podczas mojej pierwszej wyprawy do USA. Notabene nigdy tego nie zapomnę. Zeszliśmy wówczas z Michelangelo do samej rzeki Colorado i zajęło nam to nieco mniej niż trzy godziny, ale nie mieliśmy pojęcia, jak męczący może być powrót do góry. Faktem jest, że wspinaliśmy się z powrotem ponad sześć godzin w absolutnych ciemnościach, nie mając zielonego pojęcia na temat ewentualnych niebezpieczeństw czyhających nocą na tak głupich turystów, jak my. To był horror: słabliśmy na zmianę, wymiotowaliśmy, przewracaliśmy się, aż wreszcie przed drugą nad ranem wyleźliśmy na poziom ziemi. Chętnie wróciłbym tam w przyjemniejszych warunkach. W każdym razie moja przyjaciółka „otrzaskana” po Ameryce, która zna moje włóczęgowskie upodobania, widząc moje dylematy udzieliła mi, jak się okazało, fantastycznej rady.

- Andrew, you should visit the Grand Circle! I’m sure you will love it! (Andrzej musisz zobaczyć Grand Circle, jestem pewna, że będziesz zachwycony!)
Sprawdziłem, co to takiego i okazało się, że dla mnie to absolutne bingo, choć bynajmniej nie wszedłem do żadnego kasyna w Vegas ;-) O co więc chodzi? Ano o to, że Grand Canyon bynajmniej nie jest samotny. Otóż, gdyby na mapie wbić nóżkę cyrkla dokładnie na granicy pomiędzy Arizoną i Utah w pionie i pomiędzy Monument Valley i Lake Powell w poziomie, a następnie zaznaczyć okrąg o promieniu 250 km to wyjdzie nam Grand Circle, na terenie którego znajduje się pięć parków natury stanu Utah i znany mi już Grand Canyon (Arizona). Jak na amerykańskie odległości jest to masa atrakcji na stosunkowo nierozległym terenie. Coś w sam raz dla mnie.

 

Od Z do A czyli zaczynamy od Zion

Cztery dni to bardzo niewiele, ale przekonuję sam siebie, że to tylko wstępny rekonesans i oczywiście nie może być inaczej, ponieważ już w pierwszym parku odległym o dwie i pół godziny jazdy samochodem od Vegas należałoby spędzić przynajmniej dwa dni, a ja mam do dyspozycji tylko jedno popołudnie. Zion National Park, bo o nim mowa, fascynuje nie tylko nazwą. Syjon - takie właśnie jest tłumaczenie słowa Zion - wydaje się wskazywać na jakiegoś chrześcijanina jako pomysłodawcę, a może Żyda? Wątpliwości się rozwiewają, kiedy sobie przypomnimy, że jesteśmy w Utah czyli w bastionie mormonów. Do mormonów powrócę w kolejnym eseju, a w tym miejscu wspomnę tylko, że osiedlili się oni tutaj pod koniec XIX wieku. Wcześniej, około 1000 lat temu, ziemie te zamieszkiwali Indianie z plemienia Anasazi, a bliżej naszych czasów Pajutowie. Jeszcze dla ciekawskich (i słusznie) wyjaśnienie, że nazwa Utah pochodzi od kolejnego plemienia zamieszkującego te okolice, Ute, co w ich narzeczu oznacza „kraj słońca”. W każdym razie nazwę Syjon zawdzięczamy jakiemuś brodatemu z pewnością mormonowi, który patrząc na fantastyczne widoki myślał o raju, poczuł się jak w niebie, stąd Syjon. I miał rację! Kiedy się przejeżdża samochodem, niemal za każdym zakrętem wyłania się kolejna przepiękna, zapierająca dech w piersiach sceneria. I zatrzymujesz się, by uwiecznić to, chciałoby się powiedzieć na kliszy, ale chodzi o... kartę pamięci. Brzmi to fatalnie, przyznacie... Po dziesiątym „stopie” na zdjęcie postanawiam już się więcej nie zatrzymywać, bo nigdy nie dojadę do celu, czyli do miejsca, skąd można rozpocząć jakąś wędrówkę. 

Mała dygresja na temat amerykańskiego zwiedzania parków. Najczęściej polega ono na tym, że się dojeżdża do kolejnego punktu widokowego, zatrzymuje się samochód, robi się zdjęcia i jedzie do następnego viewpoint. Przyznam, że z braku czasu musiałem się troszeczkę „zamerykanizować”, ale oczywiście nie odmówiłem sobie kilkugodzinnych choćby spacerów, tym bardziej, że w parkach jest wiele bardzo dobrze oznaczonych szlaków o różnym stopniu trudności. W Zion można przejść siedmiomilowy bodajże kanion (zawsze można też wskoczyć w darmowy autobus, który tam kursuje ;-), powspinać się, a nawet przeprawiać się przez rzekę, a właściwie iść wzdłuż rzeki, nieraz po kolana w wodzie. W Zion nie brakuje innych biblijnych akcentów, jest na przykład Court of the Patriarchs, czyli Dwór Patryjarchów, a konkretnie Abrahama, Izaaka i Jakuba. Pomysłodawcą w tym wypadku był w roku 1916 Frederick V Fisher pastor kościoła metodystów. Trzy stojące obok siebie góry, mierzące ponad 2000 m, rzeczywiście są majestatyczne.

Te rajskie i biblijne klimaty inspirują mnie do Eucharystii. „A jeśli uczynisz mi ołtarz z kamieni, to nie buduj go z kamieni ciosowych” – mówił Jahwe do Mojżesza w Księdze Wyjścia. Na takim właśnie nie ociosanym kamieniu nad brzegiem rzeki u stóp gór rozkładam korporał, kielich i patenę  uobecniając Ofiarę Chrystusa. Taki katolicki akcent na Syjonie.

 

„Piekielne miejsce, jeśli zgubi się tu krowę”

Naprawdę trzeba mieć typowo amerykańską pragmatyczną naturę, aby takie właśnie słowa wypowiedzieć w prześlicznym Bryce Canyon National Park, a zdarzyło się to, jak opisują przewodniki, pewnemu mormońskiemu cieśli, który osiedlił się tutaj w drugiej połowie XIX wieku. Kiedy zobaczyłem Bryce Canyon z charakterystycznie sterczącymi skałami, wyglądającymi jak rzędy ludzi, natychmiast pomyślałem, że biblijny Lot musiał być poligamistą i nie jedna żona zamieniła mu się w słup soli, ale setki żon i stało się to właśnie tutaj. Zachwycił mnie i poraził zupełnie ten widok w promieniach wschodzącego słońca i natychmiast zacząłem sobie wyrzucać, że nie wstałem parę godzin wcześniej, aby na tegoż słońca wschód się załapać. Myślę, że o ile fotografie mogą oddać urok poszczególnych elementów tego kanionu, to nie da się zrobić dobrego zdjęcia całej panoramy, która rozciąga się przed oczami. Urzekająca. 

Okazuje się, że moje skojarzenia z żoną (żonami?) Lota nie były bezpodstawne. Według wierzeń Pajutów, przed nimi mieszkali tu „legendarni ludzie”, którzy byli źli i dlatego bóg-kojot pozamieniał ich wszystkich w skały. Mają twarze pomalowane na czerwono, i dlatego Pajutowie nazywają kanion angka-ku-wass-a-wits co znaczy właśnie “twarze pomalowane na czerwono”. A skąd nazwa, której my używamy? 

W 1875 r., Ebenezer Bryce został tu przysłany przez Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich i jeśli ktoś myśli, że do naszego kalejdoskopu chrześcijan oczarowanych tym, co Bóg wyrzeźbił, dodajemy kolejną denominację to jest w błędzie, ponieważ chodzi o... mormonów i oficjalną nazwę ich wyznania. To właśnie Bryce był cieślą, o którym wspomniałem wcześniej. Został tu przysłany, aby pomagać w osadnictwie i sąsiedzi zaczęli nazywać pobliski kanion z dziwnymi formami skalnymi po prostu kanionem Bryce’a. I takie imię zostało, choć ten ostatni po 5 latach przeniósł się do Arizony. Kto wie, może rzeczywiście pan Ebenezer zgubił tę krowę i nie mogąc jej znaleźć - wyprowadził się?

 

Od Z do A: kończymy na Arches

Kolejnym parkiem, przez który właściwie tylko przejeżdżam jest Capitol Reaf nazwany tak, ponieważ pierwszym osadnikom rozsiane tu białe skalne kopuły kojarzyły się ze słynnym waszyngtońskim budynkiem. Tak sobie myślę, że ciągle jestem pośród tych skał, co mogłoby się wydawać nudne. Ale piękno tych stron leży właśnie w różnorodności: każdy z parków jest inny. Inne są majestatyczne skały Capitol Reaf i zupełnie inne formy podziwiam w Arches National Park (Park Łuków Skalnych), ostatnim, który odwiedziłem w stanie Utah. Bo już nie zdążę odwiedzić Canyonlands, może następnym razem. A tymczasem cieszę oczy największym na świecie nagromadzeniem łuków skalnych, które zaczęły się formować, bagatela, 300 milionów lat temu (późny Paleozoik). Kiedy w pobliżu najbardziej znanego Delicate Arch mam okazję podziwiać zachód słońca, modlę się psalmami, a słowa „Kimże jest człowiek, że o nim pamiętasz...” powtarzam kilkakrotnie. Bo czymże jest człowiek wobec takiego dzieła Boskiego Rzeźbiarza, które ma 300 milionów lat? I jakaś taka radość niesamowita mnie rozpiera, że dla Pana Boga jestem tak cenny, tak bardzo cenny. Ja, człowiek.

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!