TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 00:54
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Urodziłam się na zamku

Urodziłam się na zamku

p. zarzyckaWykończona po przesłuchaniach kobieta była bardzo dzielna - urodziła córeczkę, której została po niej tylko jedno, niewyraźne zdjęcie.

Pani dom znajdował się w Łuszczowie. Gdzie leży ta miejscowość?
Magdalena Zarzycka-Redwan: Trzynaście kilometrów od Lublina, między Lasem Łuszczowskim a Lasem Janowskim, gmina Wólka.

Pani rodzice działali w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość?
Prezes Sądu Wojewódzkiego w Lublinie 2 listopada 1998 roku potwierdził, że „Zarzycki Władysław był członkiem organizacji «Wolność i Niezawisłość», której celem nie były zbrodnie, lecz walka o suwerenność i niepodległość Polski”. Mama przywoziła amunicję w workach z mąką z Lublina. Przez całe trzynaście kilometrów gnała konie, aż były mokre. Każdego żołnierza chciała nakarmić, a nawet przenocować, gdy było bardzo zimno. W nocy z 2 na 3 kwietnia 1949 roku ubecy wraz z wojskiem okrążyli dom, a rodziców aresztowali 3 kwietnia.

W którym miesiącu ciąży była Pani mama w chwili aresztowania?
Moje przyjście na świat było planowane na koniec czerwca 1949 roku, czyli mama była sześć i pół miesiąca w ciąży.

Co wiadomo na temat śledztwa, któremu poddawano Pani mamę? Czy była torturowana?
O torturach dużo słyszałam od ojca i więźniarek. Mamę przesłuchiwano codziennie na zmianę z ojcem, była bita i wyzywana. Wzajemnie musieli słuchać swoich cierpień, płaczu i krzyku. Ojciec, gdy wiedział, że mama słucha, starał się tłumić ból, by dodać jej odwagi.

Znane są nazwiska przesłuchujących ubeków?
Z ust ojca poznałam nazwisko Dawiduk i cały czas ono tkwi mi w pamięci. Był wielkim oprawcą, naocznie widziałam blizny na ciele ojca, zdeformowane paznokcie u nóg i rąk. To była pamiątka po ich wyrywaniu. Nogi miał pokryte ranami. Ojciec opowiadał, że bili go w zabliźniające się rany, żeby je odnowić. Później wrzucali go do celi wypełnionej wodą, aby te rany gniły. Odkażał je wtedy własnym moczem…
W postanowieniu IPN, Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, podano mi jeszcze figurujących w protokołach innych oprawców: Jan Jędrej, Wiktor Sawic, Leon Rudnicki - nie żyje.

Jak przebiegało śledztwo Pani ojca?
Mój ojciec był bity podczas śledztwa przez tęgiego osobnika kijem, gumą, podpalano mu pod nosem ogień, na skutek tego podpisywał każdy protokół i to, co chcieli. Nieraz słyszał krzyki żony, gdy była na korytarzu. Kiedyś, przechodząc korytarzem do ustępu, powiedziała: „Mężu, dłużej chyba nie wytrzymam”. Raz dziennie dawali mu kubek kawy, zawsze był głodny i zmaltretowany. Gdy ojciec chciał iść do lekarza, brali go do karceru, wbijali mu szpilki za paznokcie u rąk i u nóg, trzymano go w karcerze z wodą i w piwnicy, często był nieprzytomny. Po 29 maja 1949 roku tortury ustały.

Czy posiada Pani relację, jak przebiegał poród Pani mamy?
Z relacji akuszerki pani Traczowej, więźniarki Zamku Lubelskiego, wiem, że z celi po nocnych bólach przeprowadzono mamę na szpitalkę więzienną rano 29 maja. Miała bóle pourazowe po przesłuchaniu 28 maja. Ogólny stan zdrowia był fatalny, nie było lekarza. Gdy rozpoczął się krwotok z jamy macicznej, nastąpiły bóle porodowe lub bóle poronienia. Ponieważ więźniarki znały się, akuszerka kazała mamie przeć, by ratować dziecko, bo stwierdziła, że płód wewnątrz jest żywy. Przy krwotoku udało się mnie wydobyć i przez kilka minut zajęła się mną, rozmawiając z mamą, że urodziła córkę, a mama odpowiedziała tylko: „Niech jej Bóg pozwoli żyć”. Za chwilę akuszerka odwróciła się do mamy, a ona straciła przytomność, której nie odzyskała. Gdy przyszedł lekarz stwierdzono zgon. W piśmie wiodącym do Prokuratury Wojskowej jest godzina śmierci 13.30, ale jak stwierdziła akuszerka, a nie lekarz, była 14.30. Wierzę pani Traczowej, bo IPN potwierdza jej pobyt w więzieniu.

Czy w tym czasie służba więzienna wiedziała, że Pani mama rodzi?
Nie, byli pewni, że to bóle po przesłuchaniach. Zdarzało się to tak często, że jej krzyki przyjęli za normę. Akuszerka powiedziała, że cudem odebrała mnie śmierci. Gdyby nie dzielna postawa mamy, umarłybyśmy razem, tak była wykończona po przesłuchaniach. Powstały bóle odrzucające płód i dlatego mogły mnie uratować. Pani Traczowa określiła, że zgon nastąpił 10-15 minut po moim narodzeniu, nie było lekarza, aby mamę reanimować. Biegły lekarz medycyny sądowej na zlecenie IPN, w oparciu o materiały, stwierdził: „Początkowo dobry stan ogólny, później drgawki, zaburzenia koordynacji ruchu naczyniopochodnego kojarzenia, potem skurcze mięśni mogły wskazywać na zatrucie ciążowe, ostre niedokrwienie, bądź ogólne zakażenie, ostre niedotlenienie przed zgonem”.

Gdzie Pani mama została pochowana?
Do dzisiaj nie wiem, gdzie mama jest pochowana. Wie pan, że mam tylko jej jedną fotografię, i to bardzo niewyraźną? Wiem, że była wysoka i ładna. Miała jasnoblond włosy układające się w fale.

Czy spotkała się Pani później z ówczesnymi więźniarkami, które opiekowały się Panią w więzieniu?
Spotkałam się z wieloma paniami, które opowiadały mi o tym, że jednej uratowałam życie, ponieważ miała pokarm w piersiach po zmarłym dziecku i mogła przebywać na szpitalce razem ze mną. Nie brano jej na przesłuchania, których bardzo się bała. Musiała o mnie się troszczyć, ponieważ często była kontrolowana przez naczelnika więzienia, czy dba o mnie. Szeptano, że ten naczelnik chciał mnie adoptować. Inna więźniarka opowiadała mi z kolei, że palto mamy, pelisa futrzana, było bardzo ciepłe i uratowało ją przed zamarznięciem, ponieważ aresztowali ją w samej koszuli nocnej. Kiedy mama nie wróciła już ze szpitalki, to po prostu przywłaszczyła sobie to palto i po latach chciała mi nawet zapłacić za nie. Słuchając tego wszystkiego byłam w szoku. W więzieniu na Zamku przebywałam dwa lata i dwa miesiące. Z opowieści tych więźniarek niewiele wiem, bo w 1992 roku dowiedziałam się dopiero od nich, że jako niemowlę byłam w więzieniu. Nawet spierały się ile lat to trwało i każda podawała mi inną wersję. Proszę zauważyć, że ja miałam wówczas już 43 lata, jestem matką dwóch córek, jedna miała w tym czasie dwadzieścia lat, druga dwanaście. Wtedy spada na mnie taki cios - dowiaduję się, że jako dziecko byłam w więzieniu. Złapałam ogromną depresję, z której wyszłam z pomocą lekarzy. Zaczęłam sama sięgać po dokumenty i szukać prawdy. Tych prawd i opowieści było dużo, a historia odnotowała jeszcze inną prawdę. Gdy ją odkryłam, osłupiałam. Na Zamku nie byłam w spisie więźniów, bo nikt mnie nie uwięził, i żyłam tam! Przecież gdybym umarła, to nie musieliby mnie zdejmować z ewidencji więźniów. Moje rodzeństwo także nie wiedziało, czy ja żyję, a jeśli tak, to gdzie. Ojciec po wielu zapytaniach dopiero w 1954 roku dowiedział się, że jestem w Klemensowie, u sióstr zakonnych, z którymi zaczął korespondować i wysyłać paczki. O Łabuniach, czyli pierwszym Domu Małego Dziecka, nikt nie wiedział, to ja ten fakt odkryłam. Pamiętałam inny dom z ogromną przestrzenią, której się bałam i sikałam w majtki, a wtedy dostawałam lanie. W więzieniu widziałam tylko niebo i mury, a w Domu Małego Dziecka - drzewa, rośliny, przestrzeń daleką i nieznaną. Do dziś pamiętam tę inną, nową rzeczywistość.

Całość rozmowy w książce Kajetana Rajskiego
„Wilczęta 2. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych”.

Władysław Zarzycki - urodzony 1907 roku w Kochowie, rolnik, stolarz, od 1943 mieszkał w Łuszczowie. Członek Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Aresztowany 3 kwietnia 1949 roku, skazany na 15 lat więzienia i konfiskatę mienia. Wyszedł na wolność w 1954 roku. Zmarł w 1962 roku. Jego żona Stefania zmarła w 1949 roku w więzieniu w czasie porodu.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!