TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 05:57
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Trzy pióra

Trzy pióra

Wszystko jest niemożliwe dopóki nie zdarzy się pierwszy raz - mawia Woody Allen. Więc mnie po raz pierwszy zdarza się rozmawiać z człowiekiem,
który uosabia troje pisarzy na raz.

Proszę mi zdradzić jak to się stało, że Zbigniew Wojnarowski został pewnego dnia Dominiką Stec? Notabene autorką bardzo rozpoznawalną wśród kobiet.
Zbigniew Wojnarowski: Wydawnictwo „Prószyński i S-ka”, w którym publikowałem, zaproponowało, żebym napisał coś dla kobiet. Akurat zaczynał się na rynku boom na literaturę kobiecą. Postanowiłem napisać książki, które parodiowałyby powieści kobiece, ale zaraz potem doszedłem do wniosku, że jeśli podpiszę je swoim męskim nazwiskiem nie będą brzmiały wiarygodnie dla czytelniczek. I tak pojawił się pomysł kobiecego pseudonimu. Zdobyłem zaufanie pań jako Dominika Stec. Dodam, że książki Dominiki wydano w serii „Owocowej” tuż obok takich autorek jak Katarzyna Grochola, Izabela Sowa czy Monika Szwaja. Jednak Dom znika Stec nie jest jedynym pseudonimem, pod którym Pan publikuje.
Jest jeszcze jeden, ale na razie nie zdradzę tytułów książek, które pod nim napisałem.

Czemu służy pisanie pod trzema nazwiskami?
Lubię zamykać rzeczy w pewną całość i utrzymywać w pewnym porządku. Co miałem do powiedzenia jako Stec, powiedziałem używając tego nazwiska. I wystarczy. Pod własnym nazwiskiem napisałem m.in. słuchowiska przedstawiane w Teatrze Polskiego Radia, wiele opowiadań i książki jak „Miraż” czy „Pióra”. Ten ostatni tytuł zresztą, jest moim hołdem dla polonistyki. To taka sekretna historia literatury polskiej.

Wróćmy na moment do słuchowisk radiowych, zwłaszcza, że jedno z nich zostało nagrodzone w kategorii słuchowisk katolickich.
To słuchowisko „Ptaki” sprzed 15 lat. Dostało drugą nagrodę w konkursie zamkniętym ogłoszonym przez Redakcję Programów Katolickich i Teatr PR. Wyreżyserował je Henryk Rozen, a w głównych rolach wystąpili Adam Ferency i Krzysztof Wakuliński. Opowiada o dwóch ludziach wegetujących na marginesie społeczeństwa: jeden porzucił kapłaństwo, drugiemu rozpadło się życie osobiste. Mieszkają na wysypisku śmieci, żyją z tego, co wygrzebią z resztek i w tych warunkach - kpiąc z siebie, uciekając przed rozpaczą - próbują zachować elementarną godność. Redakcja PK i TPR zrealizowali wspólnie jeszcze jedno moje słuchowisko: „Coś dobrego”, w którym główne role zagrały Stanisława Celińska i Danuta Stenka. To opowieść o dwóch kobietach z diametralnie różnych środowisk, które łączą siły szukając rozwiązania pewnej metafizycznej w gruncie rzeczy tajemnicy.

Kiedy postanowił Pan zostać pisarzem?
Po 1989 roku. Potrzebowałem gdzieś dorobić, zastanawiałem się jak jeszcze mógłbym pracować pisząc i doszedłem do wniosku, że nie byłem jak dotąd autorem książek. I, że może trzeba tego spróbować.

Oj. Spodziewałam się usłyszeć, że wybrał Pan studia na wydziale filologii polskiej po to, by przygotować się do zawodu pisarza. A poza tym pierwszy raz słyszę, że ktoś postanawia zostać pisarzem dla pieniędzy. I to w Polsce!
Słusznie, bo to nie było dla pieniędzy, ale ewentualnie także dla nich. W tym czasie pisałem już wiele innych rzeczy i zdawało mi się, że coś własnego mogę powiedzieć. Natomiast moje plany na życie w okresie matury i chwilę później, nie sięgały dalej niż na jakieś trzy miesiące do przodu. Wybrałem polonistykę, bo po prostu to lubiłem, byłem tym zainteresowany i nic innego nie potrafiłem robić poza pisaniem i czytaniem. Oczywiście od początku byłem uświadamiany, że filologia polska to nie są studia, które gwarantują środki do życia, ale świadomość ta mnie nie odstraszała. Jako student żyłem z pieniędzy rodziców, więc na razie o pieniądzach nie myślałem. Taki przywilej młodości. Zresztą, jeden raz usłyszałem, że polonista może dobrze zarabiać. Zapewnienie to padło z ust mojego wykładowcy, którego nazwiska nie przypomnę sobie w tej chwili, ale który twierdził, że w Gdańsku jest restauracja gdzie kelnerami są wyłącznie poloniści i że zarabiają bardzo przyzwoicie.

W czasie studiów również nie myślał Pan o zawodowym pisaniu?
Jeśli niemal codziennie, na zajęciach ma się kontakt w wybitną literaturą, z gigantami pióra, to świadomość własnej małości wobec wielkich pisarzy i poetów, szybko i skutecznie schładza zapędy pisarskie. Polonistyka, wbrew pozorom, wcale nie nastraja do samodzielnego pisania, bo jak ma nastrajać, skoro już na wstępie wiem, że nie napiszę nic lepszego? Filologia polska uczy pokory w tym względzie. Można oczywiście traktować pisanie wyłącznie jako źródło zarobkowania, ale w Polsce tylko mała garstka autorów dobrze z tego żyje. Reszta musi łapać dodatkowe zajęcia, by się utrzymywać. Oczywiście studenci polonistyki, a może po prostu młodzi ludzie w tamtym czasie, w tym również ja, zawsze pisali coś sobie po cichu, jakieś opowiadania czy wiersze, jednak to pisanie wcale nie musiało wiązać się z planami wydawniczymi czy publikacyjnymi.

Akcja dwóch powieści Dominiki Stec z wątkami kryminalnymi, rozgrywa się w nieodległym od Kalisza Koninie. Świetnie się je czyta. Powstaje też trzecia „konińska” książka. Dlaczego warto pisać powieści o mieście, które uważane jest za prowincjonalne?
Na przykład dlatego, że się w nim urodziło, a więc jest jedynym takim miejscem na świecie. Z tego też powodu jest miejscem doskonale znanym, a lepiej pisać o tym, co się zna. A ponadto prowincjonalne miasta mają swój specjalny urok czy klimat, nieobecny w wielkim mieście. I ten urok mnie pociąga.

A może kiedyś napisze Pan coś o Kaliszu?
Kalisz ma Marię Dąbrowską z „Nocami i dniami”, powieścią wielką zarówno formatem, jak i klasą. Trudno byłoby to przeskoczyć.
Dziękuję za rozmowę.

Aleksandra Polewska- Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!