TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 17:30
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Syberyjskie Święta

22.12.10

Syberyjskie Boże Narodzenie

syberia

 

Święta Bożego Narodzenia to święta wyjątkowe, najpiękniejsze, które nieodmiennie kojarzą się ze spotkaniami w gronie rodziny i najbliższych znajomych. W czasie wigilijnej wieczerzy wszystkiego powinno być pod dostatkiem, by nowy rok opływał w obfitości. Tej nocy cichnie wszelka nienawiść, agresja, rozlega się anielskie: „Chwała Bogu na wysokości, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”. Nie zawsze w moim życiu święta Bożego Narodzenia były radosne. W kwietniu 1940 roku zostałem deportowany razem z matką i siostrą do północnego Kazachstanu, Presnowski rejon, wieś Nikołajewka.


10 lutego 1940 r. miała miejsce pierwsza masowa akcja represyjno-deportacyjna NKWD, objęła osadników wojskowych, leśniczych i ich rodziny. Przebiegała w antysanitarnych warunkach, przy silnych mrozach. Wielu nie dojechało do miejsca przeznaczenia (w większości okolice Białego Morza). Zmarłych wyrzucano z wagonów na tory. Transport mknął dalej na wschód. W tej akcji deportowano trzech braci ojca z rodzinami (14 osób).

Droga na Sybir
W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. NKWD dokonało rewizji w naszym domu. Przewrócono wszystko, padło złowieszcze słowo: „sobirajtieś”. Pozwolono zabrać ze sobą żywność na trzy tygodnie drogi oraz po 30 kg innego bagażu na osobę. Pod osłoną nocy załadowano mnie z matką i siostrą do ciężarówki i odwieziono na dworzec kolejowy w Baranowiczach.
Wpakowano nas do bydlęcego wagonu towarowego, a drzwi zaplombowano. Transport składał się z ponadpięćdziesięciu wagonów, w każdym było ok. 40 osób. Obejmował ok. 2 tys. zesłańców. W wagonach panowały zaduch, przygnębienie i płacz. Ludzie modlili się, dyskutowali o dalszej przyszłości, jeszcze inni milczeli z zaciętą twarzą. Wzdłuż torów kolejowych masa ludności wyległa pożegnać krewnych, bliskich czy znajomych. Odpędzali ich czerwonoarmiści i enkawudziści. Pociąg ruszył.
W wagonach płacz, modlitwy. Rozległy się: „Jeszcze Polska nie zginęła”, „Rota”, „Boże, coś Polskę”, „Pod Twą Obronę”. Słychać było okrzyki „trzymajże się!” i widać kreślone znaki krzyża. Odprowadzający biegli za transportem. Po dwóch godzinach jazdy minęliśmy byłą granicę w Stołpcach.
Przez zakratowane okna wagonów zobaczyliśmy sowiecki „raj na ziemi”. Na postojach przekradali się do transportu wynędzniali ludzie, obdarci, nędznie ubrani. Wyciągając ręce, prosili o kawałek chleba. Przepędzani i bici przez czerwonoarmistów. Wzdłuż trasy stały nędzne lepianki, ziemianki. Jednym słowem obraz nędzy i rozpaczy dawał nam wiele do myślenia. „Boże, dokąd nas wiozą? Jaka czeka nas przyszłość i poniewierka?” - zastanawialiśmy się.
Po trzech tygodniach, zmęczeni i zarośnięci, dotarliśmy do stacji Pietuchowo na granicy Republiki Rosyjskiej i Kazachstanu. Była to druga akcja NKWD, a dotyczyła rodzin urzędników, policji i polskiej inteligencji.
Do wagonów podjechały ciężarówki, załadowano nas i wozy ruszyły w różne strony północnego Kazachstanu. Nad ranem dotarliśmy do Nikołajewki, dużej wsi w presnowskim rejonie.
Rozmieszczono nas tymczasowo w pięciu bazach kołchozowych. Za posłanie służyła rozrzucona na podłodze słoma. Pomimo zmęczenia podróżą nikt nie myślał o spaniu czy wypoczynku.

Niegościnny dom
Powoli obeszliśmy trzy równoległe ulice, przy których rozmieszczone były biedne lepianki, ziemianki. Gdzieniegdzie pojawił się bogatszy drewniany dom. Duża cerkiew, położona w środku wsi, bez krzyża i dzwonnicy, spełniała w tym czasie rolę kołchozowego klubu. Na niedbale pomalowanych ścianach prześwitywały fragmenty świętych. Grupa miejscowych wyrostków, która podążała za nami, powitała nas głośnymi zaczepkami, podbarwionymi wrogą ideologią. Rozlegało się w języku rosyjskim: „białoruczki, kapitalisty, kułaki, podpalacze stogów” itp. Posypały się kolejne złośliwe docinki i wulgarne słowa pod adresem Polaków. Zaśpiewano nam znaną piosenkę z 1920 r. o psach atamanach i polskich panach. Kiedy te prowokacje nie dały efektu, poleciał zza węgła lepianki kamień. Michał, jeden z naszych chłopców, zaczął pojękiwać, krwawił. Wycofaliśmy się na bazę.
O zmroku spotkała nas miła niespodzianka! Grupa wiejskich staruszków w podeszłym wieku na czele z Archipem Pawłowiczem Gomzowem złożyła nam wizytę. Powitali nas po chrześcijańsku, z ikoną i modlitwą „Ojcze nasz”. Przeprosili za ranny incydent z młodzieżą, z zapewnieniem, że więcej się to nie powtórzy. Wyjmowali z zanadrza chleb, sól, mleko, mąkę, słoninę. Tłumaczyli, że chociaż sami niewiele mają, chcą się podzielić z potrzebującymi. „Pan nasz, Jezus Chrystus, nakazywał dzielić się z bliźnimi. Nie jesteście naszymi wrogami, bardzo wam współczujemy” - w przyjacielskiej, pełnej zaufania atmosferze potoczyły się rozmowy. Posypały się rady, jak przygotować się do długiej, ostrej zimy. Radzili podjąć pracę. Będzie praca, to i kawałek chleba będzie. Archip Pawłowicz okazał się nie tylko przyjaznym człowiekiem, ale i opiekunem mojej rodziny. Jego przybycie oznaczało, że na stole pojawi się coś do zjedzenia, a to miało swoje znaczenie. Kierownikiem elewatora był Rozganiejew, który okazał się człowiekiem przyjaznym Polakom. Przymykał oko, gdy garście zboża trafiały do walonek-wołojkowych butów pracujących tam Polaków.
Całkowity brak środków czystości i higieny osobistej nie ustrzegł nas przed wszawicą. Niewielki skutek odnosiła dezynfekcja odzieży w baniach (łaźnie). Insekty były wszędzie; w głowie, pościeli czy bieliźnie, dokuczały niemiłosiernie dniem i nocą. Prana bielizna i pościel w ługu popiołu drzewnego wkrótce zmieniły swój kolor z białego na szaroziemisty. W sklepach brakowało żywności, odzieży, obuwia i innych artykułów przemysłowych. Wielki popyt był na nasze ciuchy. Wymienialiśmy je na pszenicę, mąkę, ryby i inną żywność. W tej wymianie pieniądz nie odgrywał żadnej roli. Pojawienie się w sielmagu (sklep) jakiegoś towaru, a zwłaszcza alkoholu, powodowało powstawanie ogromnych kolejek.
Panował terror i strach. Miliony sowieckich obywateli osadzono w obozach i łagrach. Przyjazd NKWD do sielsowieta (gminy) wywoływał ogromny lęk i panikę, zwykle kończył się aresztowaniem kogoś. Trzeba było uważać na prowokatorów gotowych zniszczyć ludzkie życie. Taki los spotkał panią Olgę Gobryk z Baranowicz. Pracowała w kołchozowej kuźni. Kowal zaintonował popularną piosenkę o tym jedynym wolnym kraju, gdzie człowiek swobodnie oddycha pełną piersią. Wywiązała się dyskusja. Końcowy jej wynik to przyjazd NKWD i wyrok: pięć lat łagrów.

Ubogie i zimne Święta
Nadeszła bardzo surowa syberyjska zima. Śnieg po kolana. Mrozy dochodzące do -40 st. Celsjusza, a czasem i więcej. Z powodu braku opału niektórzy miejscowi, tak jak my, mieszkali w niedogrzanych lepiankach. Przez okna pokryte grubą warstwą lodu i szronu nic nie było widać. Na ścianach lepianki wilgoć, mróz i szron. Brakowało kiziaków (cegiełki z łajna bydlęcego mieszanego z wodą i słomą). Były one prawdziwym skarbem na wagę złota, trudnym do kupienia, podobnie jak opał.
Nie zważając na wszelkie trudności ze strony władz i brak wszystkiego, postanowiliśmy świętować na nieludzkiej ziemi pierwsze Boże Narodzenie w jednej z polskich lepianek. Każdy miał przynieść z sobą co tam miał w domu do zjedzenia. Ja zatroszczyłem się o potrzebny opał, żeby przynajmniej w święta było ciepło i przyjemnie. Matka w tym czasie pracowała w odległym o 60 km lesie, mieliśmy zatem skromny przydział drewna opałowego. Wziąłem kilka kawałków, by było na rozpałkę, ale to mało... Potrzebne były ,,kiziaki”. Podjąłem się dostarczyć te cegiełki, co wcale nie było łatwe do wykonania. Nie dało się ich kupić, trzeba było je ukraść w nocy. Nie chciałem kraść u sąsiadów Rosjan, którzy byli biedni, mieli też kłopoty i zmartwienia. W większości byli wobec nas przyjaźni, wspierali dobrym słowem, czasami żywnością, co dla wygłodzonych Polaków miało swoje znaczenie. Pozostało więc ukraść kiziaki z kołchozu. Tak też swój zamiar zrealizowałem.
Wreszcie przyszły święta. Zeszliśmy się w lepiance, było napalone, cieplutko i przytulnie. Prowizoryczny stół zbity z nieheblowanych desek. Brakowało obrusa, serwetek, talerzy, sztućców; zostały wcześniej wymienione na żywność. Obrus zastąpiły białe kartki z zeszytu, które trudno było zdobyć, służyły również jako serwetki, gliniane miski, drewniane łyżki. Była świąteczna zacierka - wyjątkowo z pełnego mleka, ziemniaki, chleb, gotowana kapusta, słonina, kawałki z trudem zdobytego mięsa. Nie zabrakło ,,choinki” zrobionej z gałązek brzozy, ustrojonej wydmuszkami i zwierzątkami z ciasta. Jak wiele brakowało do prawdziwej... Ciasto bez drożdży, cukru i zapachów, mimo to byliśmy szczęśliwi: mieliśmy namiastkę tradycyjnej choinki. Brakowało świątecznego opłatka. Upiekliśmy podpłomyki, które jedna z najstarszych Polek błogosławiła znakiem krzyża świętego i łamała. Każdy z obecnych wziął w rękę swój kawałek - składaliśmy sobie życzenia: zdrowia, wszelkiej pomyślności, szybkiego zakończenia wojny, uwolnienia mężów i braci z łagrów i jeszcze szybszego powrotu do utęsknionej, umiłowanej Ojczyzny. Po życzeniach siedliśmy do świątecznego stołu. Odmówiliśmy modlitwę, najedliśmy się wreszcie do syta. Nie zabrakło przy świątecznym stole tradycyjnego pustego nakrycia dla nieobecnych mężów, braci przebywających w łagrach, dusz tych, którzy odeszli, a tej jedynej nocy w roku zasiedli z nami do wspólnej wieczerzy. Byliśmy naprawdę szczęśliwi, że możemy obchodzić święta.

Miłość do Chrystusa i ojczyzny
Ktoś zaintonował „Cichą noc”, inni podchwycili i popłynęły nasze polskie kolędy w szeroki kazaski step, niosąc chwałę narodzonego Jezusa Chrystusa, miłość do ukochanej naszej ojczyzny i tęsknotę za Nią. Wielu z obecnych miało łzy w oczach. Nie było tradycyjnej nocnej Pasterki. Wszelka działalność religijna została przez władze zakazana. Cerkwie i kościoły zamieniono na kluby kołchozowe, magazyny zbożowe itp. Księży, popów, rabinów, mułłów spotkały represje w postaci licznych szykan, mordów, prześladowań, zsyłek do łagrów i obozów rozmieszczonych na terenie całej nieludzkiej ziemi. Jaki był epilog tego świętowania?
Byłem uczniem rosyjskiej szkoły, bardzo lubianym przez nauczycieli. W związku ze świętami opuściłem dwa dni nauki. Nie miałem z tego powodu żadnych większych przykrości poza wymówką wychowawcy klasy: ,,Ej, Sławik! Ty jesteś dobry chłopak, ale głupi. Władza radziecka cię kształci, a ty wierzysz w zabobony”. Moja odpowiedź brzmi: ,,Właśnie tylko ta wiara w ,,zabobony”, tylko głęboka wiara w Boga, miłość i przywiązanie do ojczystego kraju, tęsknota i chęć szybkiego powrotu pozwoliły wytrwać”.
W 1943 r. na przednówku głód zaglądał nam w oczy. Matka i Siostra za masło, ziemniaki i mleko robiły na drutach swetry dla miejscowych. Upieczony na blaszce podpłomyk dzieliliśmy na cztery części. Ponieważ było nas troje, każdy otrzymywał swoją część, a czwarta dzielona była znów na trzy. Dochodziła do tego szklanka mleka, jeden lub dwa kartofle i łyżka stołowa topionego masła. Była to dzienna racja żywnościowa spożywana o zachodzie słońca. Tłuszcz utrzymywał siłę, ale żołądek domagał się swego, utrudniając sen. Zachorowałem na malarię. W 1943 r. nowo powstały Związek Patriotów Polskich w ZSRR objął opieką, pomocą oświatową i kulturalną rodziny polskie na zsyłce. Powstała I Armia Polska w ZSRR pod dowództwem gen. Berlinga, która przeszła szlak bojowy od Lenino do Berlina. Powołano do życia Polsko-Radziecką Komisję Mieszaną (ds. repatriacji osób narodowości polskiej i żydowskiej). Otrzymaliśmy karty repatriacyjne uprawniające do powrotu do Polski. Po sześciu latach poniewierki i represji nadszedł upragniony dzień powrotu do umiłowanej i utęsknionej Ojczyzny. Z radością i bez żalu opuszczaliśmy niegościnną ziemię Kraju Rad. Wracaliśmy w nieplombowanych wagonach. Byliśmy wolni. Nikt nas nie pilnował. Nie było chętnych do ucieczki. W odwrotnym kierunku, na wschód, podążała nowa zmiana zesłańców; partyzantów, żołnierzy i oficerów Armii Krajowej.
Gdy wracam myślami do tamtych czasów, nasuwa mi się pytanie, jak mogliśmy to wszystko znieść i wytrzymać. Odpowiedź brzmi: tylko głęboka wiara w Boga, miłość i przywiązanie do ojczystego kraju, tęsknota za ojczyzną, chęć szybkiego powrotu do niej pozwoliły nam wytrwać. Myśmy ostali. Tymi słowami zawsze kończę każde moje wystąpienie, spotkanie z młodzieżą i innymi, bo taka jest istota prawdy historycznej, innej nigdy nie będzie. 

Sławomir Machay

Sławomir Machay urodził się 6 września 1928 roku, jest członkiem Związku Sybiraków oraz Związku Inwalidów Wojennych RP oddział w Kaliszu.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!