TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 17:30
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Pesymizmowi mówimy nie!

Pesymizmowi mówimy nie!

pesymizmowi

Rozpoczął się ostatni weekend mojego pobytu w Nowym Jorku. Wracając metrem z Manhattanu na Brooklyn postanawiam wysiąść jeden przystanek wcześniej i zrobić sobie nieco dłuższy spacer. Tuż po wyjściu ze stacji metra nieomal wpadam pod koła, a może raczej kółka, przejeżdżającej z dość sporą prędkością i to pod prąd... hulajnogi „prowadzonej” przez około sześćdziesięcioletniego mężczyznę, z rozwianymi siwymi włosami i z całą pewnością bezdomnego, ponieważ na plecach ma właściwie cały swój dobytek z charakterystycznymi podwieszanymi reklamówkami. 

Sorry about that!” zdążył krzyknąć przepraszająco w moim kierunku i zniknął w  slalomie pomiędzy autami zmierzającymi w przeciwną (właściwą) stronę jednokierunkowej ulicy mknąc ku swojej codziennej biedzie, a może swojej wolności, bo przecież wielu ludzi żyje tu na ulicy z wyboru. Przez chwilę jeszcze stoję nieruchomo, a potem uśmiecham się sam do siebie: no tak, jestem ciągle w Ameryce, bo czy w jakimkolwiek innym miejscu spotkałbym bezdomnego na hulajnodze?

Smutny piątek

Po kilku minutach mijam kościół św. Pawła, o którym wiem, że jest świątynią katolicką, ale jeszcze nigdy nie widziałem jego wnętrza. Widząc rozświetlone okna, postanawiam skorzystać z okazji i wstąpić, domyślając się, że zapewne jest odprawiane nabożeństwo Drogi krzyżowej. Widok w środku nie należy, niestety, do najciekawszych i nie chodzi mi o wystrój świątyni. Garstka głównie starszych ludzi wędruje z krzyżem od stacji do stacji, a jakaś kobieta w równie podeszłym wieku przy pulpicie odczytuje kolejne modlitwy. Choć nabożeństwo odprawiane jest w języku hiszpańskim nawet ja zdaję sobie sprawę, że pani czyta niewyraźnie i często się myli... Nie wiem, dlaczego nie ma księdza, może tak akurat trafiłem, a może dlatego, że akurat nie mówi on po hiszpańsku, więc mówiąca tym językiem grupa musi sobie radzić sama, ale bardzo smutno wyglądała ta celebracja. W naszym kościele na Drogę krzyżową przychodzi nieco więcej ludzi, ale też są to głównie starsze osoby. Zauważyłem też, że każdy uczestnik dostaje książeczkę z całym tekstem, co może i jest pożyteczne, ale po tygodniu okazało się, że nabożeństwo w swych rozważaniach jest identyczne przez cały Wielki Post... Może tu tkwi błąd? Może ta monotonia zabija to nabożeństwo? Ten piątek sprawił, że pomyślałem z uznaniem o wszystkich kapłanach w Polsce, którzy być może nie przygotowują tekstów Drogi krzyżowej dla wszystkich, ale za to każde nabożeństwo ubogacają innymi rozważaniami. A to uznanie dotyczy również codziennego zasiadania w konfesjonale, oczywiście w Polsce, bo w Ameryce, znowu muszę powiedzieć: niestety, spowiedź jest raz w tygodniu najczęściej w sobotę, przez pół godziny i trudno się dziwić, że niezbyt wielu ludzi spowiada się regularnie... Takie smutne rozmyślania naszły mnie w ten ostatni piątek.

Radosna sobota

Na tę sobotę cieszyłem się już od kilku tygodni, z dwóch powodów. Jak pewnie pamiętają uważni Czytelnicy „Opiekuna”, podczas mojego, jak dotychczas, najdłuższego pobytu w Nowym Jorku w latach 2007-2008 mieszkałem i pomagałem w parafii Our Lady of Good Counsel (Naszej Pani Dobrej Rady) na Manhattanie, na zachód od Centralnego Parku. I właśnie tam odbywają się w każdą pierwszą sobotę miesiąca spotkania młodych prowadzone przez braci franciszkanów od odnowy, o których działalności w trudnych rejonach Bronxu pisałem kilka tygodni temu. I to są właśnie te dwa powody mojej radości: odwiedziny znajomej parafii, przepiękna modlitwa i spotkanie zwane Katolickim Podziemiem (Catholic Underground). 

Jak się okazało, w świątyni trwa remont wnętrza (malowanie i wymiana oświetlenia - ukończony w dwóch trzecich) i kościół powoli ukazuje cały swój blask, którego nie dostrzegałem pomimo niemal 20 miesięcy tam spędzonych: szarość ustąpiła miejsca kolorom i świątynia jest po prostu piękna! Ale jeszcze piękniejsze jest to, co się w niej dzieje. Po moich przykrych piątkowych konstatacjach mogłem zobaczyć setki młodych ludzi zgromadzonych wokół Najświętszego Sakramentu, modlących się Nieszporami, a przede wszystkim, co zaskoczyło mojego brooklińskiego proboszcza Anthony’ego, który przybył ze mną, bardzo długie kolejki oczekujących na spowiedź, które snując się wzdłuż ścian jakby oplatały zgromadzenie. Odbywający się później w wielkiej sali pod kościołem koncert chrześcijańskiej wokalistki entuzjastycznie przyjętej, bo Catholic Undergruond to również prezentacja sztuki chrześcijańskiej, dla mnie był już tylko dodatkiem, ponieważ zostałem podniesiony na duchu i umocniony. Zobaczyłem, że jest nadzieja dla Kościoła również w USA. Są młodzi ludzie, którzy mają głód Boga i sakramentów i wracając autobusem do domu późnym wieczorem, znowu patrzyłem na ulice Nowego Jorku z optymizmem. 

A będzie jeszcze niedziela!

Tak, każdy weekend kończy się niedzielą, a jak pisałem wyżej, są to ostatnie moje dni w Nowym Jorku. I na tę ostatnią niedzielę zaplanowałem wyprawę na Ellis Island i Liberty Island, czyli wyspy, które przez wieki były bramą dla emigrantów z Europy, którzy przybywali do Nowego Świata, aby realizować swój American Dream, sen o lepszym życiu, karierze, pieniądzach i szczęściu. Czy bezdomny na hulajnodze, który o mały włos by mnie rozjechał w piątek, zrealizował marzenia swoich przodków? Nie wiem. Wiem natomiast, że tam, gdzie inni zaczynali ja zakończę mój pobyt w Nowym Jorku i opiszę to dla Was w ostatnim już eseju za dwa tygodnie.

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!