TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 05:12
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Pęknięte serca

Pęknięte serca

oboz

W obozie dla dzieci i młodzieży przy ulicy Przemysłowej w Łodzi, nazywanym małym Oświęcimiem, młodzi więźniowie traktowani byli przez Niemców jak dorośli w obozach koncentracyjnych. Do Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt trafili, bo byli Polakami. Pierwszych więźniów umieszczono tu w grudniu 1942 roku. Był to jedyny taki obóz w okupowanej Polsce.
Informacje o obozie w Litzmannstadt (Łodzi) trudno znaleźć w książkach do historii. W czasie II wojny światowej wiedziało o nim niewielu ludzi i teraz zresztą jest podobnie. Umieszczony został przez Niemców na terenie łódzkiego getta. Jego główna brama znajdowała się przy ulicy Przemysłowej. Od 11 grudnia 1942 roku do obozu trafiały dzieci i młodzież z terenów włączonych do III Rzeszy i Generalnej Guberni. Był to jedyny w okupowanej Polsce obóz przeznaczony wyłącznie dla młodych więźniów, teoretycznie od 6 do 16 roku życia, a w rzeczywistości przetrzymywano tu nawet dwulatki. Jedni twierdzą, że przez Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt „przeszło” około 10 tysięcy dzieci, inni, że do 5 tysięcy. Jednorazowo przebywało ich tu około dwa tysiące.

Numer 3712
Oficjalnie obóz Niemcy nazwali „obozem wychowawczym”. Twierdzili, że chodzi im o polskich młodych przestępców, którzy zagrażają niemieckiej młodzieży. W obozie miano ich dostosować do systemu totalitarnego i sprawić, by postępowali zgodnie z narzuconymi przez Niemców regułami. Jacy to byli niebezpieczni przestępcy? Jeden z nich, 11-letni chłopiec został złapany w Mysłowicach na kradzieży węgla i jego przemycie z ziem przyłączonych do III Rzeszy na ziemie Generalnej Guberni. Inny ukradł jedzenie, bo nie mógł już wytrzymać panującego głodu. Zgodnie z niemieckim prawem było to przestępstwo. Apolonia służyła u Niemki i kiedy pewnego dnia niechcący nastawiła radio na polską rozgłośnię właśnie nadawano przemówienie gen. Sikorskiego. „Na moje nieszczęście, do pokoju wszedł mój folksdojcz - wściekł się. Jeszcze tego samego dnia zawieziono mnie na komendę. Podczas przesłuchania bito mnie. Do domu już nie wróciłam. Kilka dni później przewieziono mnie na Przemysłową”. Do obozu trafiały również dzieci, których rodzice zostali złapani podczas akcji, czy zesłani do obozów koncentracyjnych za działalność w ruchu oporu.
Po latach Regina, numer obozowy 3712, wspominała: „Było to 14 lipca 1943 roku, kiedy ojciec mój, Józef Olszacki został aresztowany za działalność konspiracyjną w ruchu oporu i osadzony w Oświęcimiu. Ja z młodszą siostrą Anną zostałyśmy przewiezione do siedziby gestapo na ul. Kilińskiego 152. Tam przesłuchiwano nas, dla wydania nazwisk osób, z którymi ojciec utrzymywał kontakty. Odtransportowano nas do obozu na Przemysłowej”. Wśród więźniów znalazły się też dzieci, których rodzice nie chcieli podpisać niemieckiej listy narodowościowej, a także dzieci Polaków wysiedlonych z różnych regionów kraju. Mimo zapewnień Niemców w rzeczywistości był to obóz koncentracyjny, bo regulamin był taki sam, jak w innych tego typu obozach. Jego komendantem był sturmbannführer Karl Ehrlich, a kierownikiem Hans Heinrich Fuge z SS. Dzieci były sadystycznie bite i bardzo surowo traktowane przez tzw. „wychowawców”, którzy wykorzystywali je do pracy.

Praca, głód i śmierć
Wszyscy, bez wyjątku, musieli pracować, a przecież nawet okupacyjne prawo zakazywało pracy dzieci poniżej 12. roku życia. Podobnie, jak ich rówieśnicy z getta, mali więźniowie mieli nauczycieli - żydowskich rzemieślników, którzy zostali tam skierowani przez Niemców. W „Twarzy anioła”, filmie - historii 12-letniego więźnia nakręconym w 1970 roku, obozowi chłopcy pracowali przy prostowaniu igieł, czy bezsensownym wyrównywaniu zamarzniętej ziemi. Wyrabiali też buty ze słomy, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. Dziewczynki pracowały w pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Za to otrzymywali skromne wyżywienie. Na śniadanie musiała wystarczyć kromka suchego chleba i kubek czarnej gorzkiej kawy, a na obiad zupa z ziemniaków w łupinach lub z brukwi, bez tłuszczu. Kolacja była powtórzeniem śniadania. Dzieci zjadały rośliny znalezione na terenie obozu, czy złapane zwierzęta, a do zupy wrzucały owady. „Rano i wieczór maszerowaliśmy na plac apelowy, stawaliśmy w dwuszeregu - każdy barak osobno, a na końcu trzeba było ułożyć zwłoki zamordowanych i zmarłych - wspominał Tadeusz, były więzień obozu. - Po stwierdzeniu, że stan się zgadza, zwłoki odnoszono do trupiarni, a żywi maszerowali do pracy. Nieraz staliśmy po kilka godzin na słońcu, mrozie, deszczu, gdy nie potrafiono doliczyć się żywych i martwych”. Niemcom zależało też na donosicielstwie, które nagradzali kusząc dodatkowym jedzeniem wobec panującego w obozie głodu.
Odłączone od rodzin dzieci wycieńczone ciężką pracą, głodne, poddawane ciężkim karom umierały z powodu chorób, złych warunków sanitarnych albo ginęły z rąk esesmanów. Trafiały też do tzw. wykańczalni zwanej „Blokiem dla dzieci bezwiednie oddających mocz”. W listopadzie 1943 roku w obozie wybuchła epidemia tyfusu. Jak potwierdzają pracownicy łódzkiego IPN do obozu został skierowany żydowski lekarz dr Emil Vogl, potem chorych przenoszono do szpitala w getcie. O chorobie dzieci napisał w dzienniku Jakub Poznański, Żyd z getta. Przywiezione do szpitala dzieci były skrajnie wyczerpane. Według Poznańskiego zachorowało około 200 dzieci, a do szpitala trafiło ponad 100. Dzięki lekarzom z getta żadne z dzieci nie zmarło w szpitalu. Ale te, które wcześniej chorowały w obozie umierały. Udokumentowane są zgony 136 osób.
Lager łódzki miał też filię w majątku rolnym w Dzierżąznej pod Zgierzem przeznaczoną dla 14 - 16-letnich dziewczynek, które od stycznia 1943 roku przyuczano do pracy na roli w niemieckich gospodarstwach. Z majątku dostarczano żywność do macierzystego obozu.

Dziś dajemy pamięć
Część dzieci z obozu na Przemysłowej, która spełniała wymogi rasowe, poddawano germanizacji. Zmieniano im imiona i nazwiska, wystawiano fikcyjne metryki urodzenia. Najpierw trafiały do ośrodka w Kaliszu, a stamtąd do niemieckich rodzin zastępczych. Ośrodki germanizacyjne istniały również w Toruniu, Połczynie-Zdroju, Kobylinie i Puszczykowie. W ten sposób wywieziono do niemieckich rodzin około 200 tys. polskich dzieci, a po wojnie udało się odszukać zaledwie 30 tysięcy. „Pamiętam, że kilkakrotnie z grupą innych dzieci prowadzono nas do obozu, gdzie byłam poddawana różnym zewnętrznym oględzinom, w czasie których kazano nam się rozbierać się do naga, a kilku oprawców klasyfikowało nas pod względem przydatności do germanizacji. W połowie stycznia 1944 roku zostałam przewieziona na germanizację do obozu w Kaliszu przy ulicy Poznańskiej 1, gdzie przebywałam przez rok. Nie wolno nam było rozmawiać po polsku, uczono nas jedynie tego wszystkiego, co odpowiadało postępowaniu niemieckiemu. Budziło to we mnie bunt, za co otrzymywałam kary bicia. Na początku stycznia 1945 roku pospiesznie załadowano nas do pociągu i zaczęto nas wieźć w głąb Niemiec” - wspominała już po wojnie Regina. W czasie transportu pociąg, którym jechała został kilkakrotnie zbombardowany. W końcu dzieci zostały wyzwolone przez radzieckich żołnierzy. Te, które pozostały w obozie, około 800, doczekały wyzwolenia w styczniu 1945 roku.
Tuż po zakończeniu wojny obozowe baraki rozebrali łodzianie, bo w mieście brakowało drewna na opał. Kilka lat później władze zaplanowały w tym miejscu osiedle. Z zabudowy obozowej zachowały się jedynie murowane budynki: przy ul. Mostowskiego i ul. Przemysłowej, w tym budynek komendantury obozowej przy ul. Przemysłowej 34, a po przeciwnej stronie budynek karceru. Dopiero w 1971 roku w Parku im. Szarych Szeregów w Łodzi stanął pomnik Pękniętego Serca upamiętniający małych więźniów. Ogromny głaz przypomina pęknięte serce, do którego przytula się mały, chudy chłopczyk. W sercu widoczna jest szczelina - „negatywowy” zarys malca o nieproporcjonalnej budowie, zaprojektowana na podstawie zdjęcia byłego więźnia obozu Edwarda Barana. Na płycie przy pomniku Martyrologii Dzieci, znajduje się napis: „Odebrano Wam życie, dziś dajemy Wam tylko pamięć”.
W listopadzie tego roku w czasie Mszy Świętej, której przewodniczył ks. abp. Marek Jędraszewski została odsłonięta i poświęcona tablica pamiątkowa mówiąca o męczeństwie młodych Polaków, którym odebrano dzieciństwo, młodość, a często i życie. Po Eucharystii spod bazyliki archikatedralnej głównymi ulicami Łodzi wyruszyła procesja pod Pomnik Pękniętego Serca. W procesji niesione były fotografie pomordowanych dzieci, odczytywano ich imiona i nazwiska.

Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!