TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 11:26
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O związkach, partnerach i prawach

O związkach, partnerach i prawach

sejm

Przetoczyła nam się przez media niczym tsunami dyskusja na temat związków partnerskich, czy jak to określił jeden z dyskutantów „związków bzdurnerskich”. Nawet chory premier wstał z łóżka, by osobiście stanąć w obronie mniejszości i pokazać miejsce w szeregu krnąbrnemu ministrowi. Pofatygował się, na szczęście dla zdrowego rozsądku, nadaremnie. I pojawia się pytanie: po co to wszystko było?

Tego tematu nie zamierzałem poruszać na łamach „Opiekuna” z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jest to kolejna narracja narzucana nam przez media głównego nurtu, czy jak je nazwał trafnie pewien zakonnik z Torunia, media „mętnego nurtu”. To jest wielki problem mediów konserwatywnych, że nie potrafią one odwrócić wektorów, tzn. nie potrafią się wyswobodzić z narzucanych tematów. Kiedy „ktoś” chce, byśmy rozmawiali o Smoleńsku, rozmawiamy o Smoleńsku, kiedy indziej rzuca się na pierwszą linię in vitro i wszyscy piszą o in vitro i dokładnie z tego samego powodu styczeń upływa nam na zażartych dyskusjach na temat „związków partnerskich”. Ponieważ nie potrafimy określić, kim jest ów „ktoś”, nazwa media „mętnego nurtu” wydaje się wyjątkowo trafna. 

Tematu nie chciałem podejmować również dlatego, by nie powiększać medialnego zgiełku wokół grupy, której na medialnym rozgłosie najbardziej zależy, chodzi mi o mniejszości seksualne, które doskonale posługują się fałszywą zasadą, że kto głośniej wrzeszczy, ma rację. Ale na przykładzie dyskusji wokół związków partnerskich można dokonać wiwisekcji tego typu sporów i rozróżnić w nich pewne warstwy. 

Warstwa pierwsza: przykrywanie 

niewygodnych tematów

Jak wspomniałem pewne narracje są mediom narzucane najczęściej w celu przykrycia tematów niewygodnych dla rządzących, czy mówiąc inaczej, faktów, które grupy kontrolujące większość mass mediów preferują nie poddawać pod osąd społeczeństwa. I można zapytać: co tym razem chcą przykryć rzucając nam temat związków partnerskich? Nie wiemy tego z całą pewnością (czasami „przykrywka” jest tak skuteczna, że dopiero z perspektywy czasu odkrywamy, o co naprawdę chodziło), ale kilka hipotez możemy zaryzykować. Może chodziło o premie, które pani marszałek sejmu szczodrze przyznała sobie i całemu prezydium? Jeśli tak, to akcja się nie udała i z premii trzeba było się wycofać. A może o fatalne wyniki gospodarcze naszego kraju i jeszcze gorsze prognozy? A może o odrzucony w sejmie 25 stycznia projekt ustawy zakazującej prywatyzacji Lotosu, na który od dawna mają chrapkę przedsiębiorstwa z Rosji, a przecież kilka miliardów w budżecie się przyda? A może o projekt dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych (tzw. II filar zdrowotny, coś w rodzaju OFE2)? Nie słyszeli państwo o tym? Właśnie o to chodzi.

Warstwa druga:

 „troska” o pary heteroseksualne

Ta kwestia szczególnie mnie rozśmiesza, kiedy zwolennicy ustawowego umocowania nieformalnych związków (co samo w sobie jest bzdurą, bo ktoś wybiera związek nieformalny właśnie po to, by go nie formalizować) mówią, że nie chodzi tylko o homoseksualistów, ale również setki tysięcy par heteroseksualnych, które żyją bez prawnego umocowania ich relacji. Rozśmiesza mnie ta „troska”, bo przecież najczęstszą motywacją takich par jest to, że one nie potrzebują żadnego świstka, ani od Kościoła, ani od państwa. Bo tak im się podoba. Jeśli ludzie chcą być ze sobą nieformalnie, to oczywiście państwu nic do tego i nie ma potrzeby ich rejestrować. Ba, oni tego nie chcą. A jak zechcą to zmienić, to zawsze mogą zawrzeć małżeństwo. I wtedy będą w związku formalnym, który państwo uznaje i wspiera, a nie nieformalnym, który jest ich prywatną sprawą. Pozwolę sobie przytoczyć opinię pewnej blogerki: „Żyję w związku nieformalnym z moim chłopakiem. Możemy odwiedzać siebie w szpitalu (po uprzednim wyrażeniu zgody), odbierać listy z poczty, dziedziczyć po sobie po wcześniejszym załatwieniu formalności. Możemy sobie kupić razem mieszkanie, mieć piątkę dzieci, kota i psa, a nawet mówić do siebie per „mężu” czy „żono”, czy nosić na palcach obrączki. Prawo daje nam tę możliwość. Albo inaczej – na pewno nam jej nie odbiera. Oczywiście, sytuacja niesformalizowanych związków homoseksualnych jest inna. Ale jeśli dobrze rozumiem, nikt jeszcze nie walczy w Polsce o małżeństwa dla gejów i lesbijek, a „jedynie” o związki partnerskie, w których i tak mogą żyć, i nikt ich za to represjonował nie będzie. (...) Chcecie formalizacji to weźcie ślub, choćby tylko cywilny. Jak nie, to przestańcie zawracać ludziom głowy”. Tyle blogerka Agata Cz. 

Myślę, że spokojnie można uznać rzekomą troskę o nieformalne pary heteroseksualne za nadużycie, gdyż tak naprawdę chodzi o kolejny krok w kierunku tzw. normalizacji czy oswajania polskiej opinii publicznej z pełnią praw małżeńskich i rodzinnych dla par homoseksualnych.

Warstwa trzecia: 

polityka małych kroczków

Oczywiście dzisiaj żaden przedstawiciel tzw. środowisk gejowskich w Polsce nie powie, że domagają się oni pełni praw małżeńskich i rodzinnych dla par jednopłciowych. Zapewniają, że chodzi im tylko i wyłącznie o związki partnerskie, nawet nie chcą tego nazywać małżeństwem, ani tym bardziej domagać się adopcji dzieci. Widać, że są pojętnymi uczniami i doskonale nauczyli się taktyki małych kroków, albo plasterków salami, od swoich zachodnich kolegów. We Francji na przykład, gdzie od 1991 r., można zawierać postulowane u nas związki partnerskie (PACS), z których notabene korzysta zaledwie 6% par jednopłciowych, trwa wielka ofensywa domagająca się małżeństw homoseksualnych i socjalistyczna większość wydaje się być mocno zdeterminowana w ich wprowadzeniu, choć opór społeczeństwa jest ciągle silny. Nawet nie trzeba mówić, że następna w kolejce będzie adopcja dzieci. I nawet jeśli w Polsce dyskusja o związkach partnerskich jest wywołana sztucznie celem przykrycia innych tematów, to środowiska gejowskie chętnie wykorzystują daną im szansę, aby propagować swoje rzekome prawa. A niektóre czasopisma (jak na przykład „Newsweek” kilka tygodni temu z lesbijską parą z dzieckiem na okładce), już urabiają społeczeństwo na kolejne kroki. Przykłady z Zachodu uczą również tego, że przed podjęciem interwencji legislacyjnych należy najpierw medialnie „oświecić” i przygotować kołtuńskie i ciemne społeczeństwa.

Warto dostrzegać te różne warstwy w toczących się dyskusjach. A na zakończenie przypomnijmy sobie słynny już art. 18. naszej Konstytucji, który wyraźnie mówi o małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny. Małżeństwo jest związkiem zawartym w celu spłodzenia i wychowania dzieci i właśnie dlatego państwo we własnym interesie taki związek wspiera i przyznaje pewne przywileje, ze względu na dzieci. Wszystkie inne sprawy bytowe czy spadkowe dotyczące relacji dwojga osób (w związku nieformalnym) załatwić można w formie umów cywilno-prawnych i nie potrzeba tu specjalnych przywilejów ze strony państwa. Jeśli więc kwestie wiary i moralności są dla wielu nie do przyjęcia, to trzymajmy się chociaż Konstytucji.

ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!