TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 22:02
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Niezbawieni?

Niezbawieni?

Nie zostanę zbawiona. Serio. Im więcej czytam różnych natchnionych wypowiedzi, natchnionych osób, utwierdzam się w tym przekonaniu. Nie ma przebacz. Lista przewin jest zbyt długa. Bóg pewnego celebryty, prawie polityka nie zbawi mnie za jedzenie mięsa.

Ileż ja tych zwierząt w ciągu całego życia pożarłam. Raczej sporo. Ale idźmy dalej. Bóg znanego zakonnika i innego też rozpoznawalnego księdza nie zbawi mnie, bo „nie wrzucam Owsiakowi”, nie popieram LGBT+ i nie łamię rąk nad losem homoseksualistów. Jakoś nie umiem postawić znaku równości między sakramentalnym związkiem małżeńskim między kobietą i mężczyzną, który stworzył Bóg z Księgi Rodzaju, a związkiem, od którego kiedyś odwracał oczy, ale teraz zmienił zdanie i jednak wszystko jest super. Bóg powszechnie znanego jezuity nie zbawi mnie, bo jestem przeciwna hurtowemu przyjmowaniu niechrześcijańskich imigrantów i egoistycznie uważam, że w pierwszej kolejności powinniśmy dbać o dobro i bezpieczeństwo naszego kraju i jego obywateli. Daleko mi od hołubienia mutli-kulti. Bóg popularnego ewangelizatora, propagatora świetnych akcji, nie zbawi mnie, bo przyjmuję Komunię św. na stojąco i na rękę (ale przynajmniej nie rezygnuję z karmienia się Eucharystią i Bóg mi świadkiem – staram się robić to jak najgodniej). Bóg części osób nie zbawi mnie, bo nie po drodze mi z prywatnymi objawieniami i zupełnie mnie one nie interesują. Z kolei Bóg innych ludzi nie zbawi mnie, bo nie odprawiam jakiegoś jedynie skutecznego nabożeństwa, o którym wie jedynie garstka wybranych, a reszta niech się wypcha. O tych wszystkich powodach braku zbawienia mojej osoby informuje mnie Internet, a dokładniej – ludzie, którzy tę przestrzeń aktywnie tworzą. Sama nikogo nie tępię za poglądy, nie obrzucam błotem. Obserwuję jedynie, jak ludzie wierzący, każdy w swojego Boga, podzielający moje poglądy i mający odmienne, raczą się obelgami, odmawiają prawa do bycia katolikiem czy szerzej – chrześcijaninem. Część z nich jednak przez któregoś Boga zostanie zbawiona. Mimo wolnomyślicielstwa, podążania za własną intuicją, głoszenia herezji czy nienawistnego plucia jadem w tego, kto po prostu ma inne zdanie. Cóż, według niektórych ja się na zbawienie nie załapię. Jest jednak w tej całej sytuacji pewne pocieszenie. Moje poglądy podzielam z moim mężem, więc zostaniemy niezbawieni razem i nie będę osamotniona. To jest cudowna siła jedności małżeńskiej, która sięga dalej, poza obumarłe i z wolna rozkładające się szczątki. Wtedy w jakiejś niewiadomej przestrzeni, jako ludzie szczególnie niezasługujący na zbawienie, bo będący za życia heteroseksualnymi, białoskórymi Polakami i chodzącymi do kościoła (budynku) katolikami, będziemy trzymać się za ręce. I może będzie dobrze. O tym, że może będzie dobrze, przekonuje mnie każde wejście do mojego kościoła (tak, o zgrozo, do budynku, tej kupy kamieni); wejście w przestrzeń Eucharystii, tej najzwyczajniejszej (nie tradycyjnej i nie atrakcyjnej), a jednak odprawianej godnie i niepowierzchownie, nawet gdy uczestniczy w niej kilka osób; to też wejście we wspólnotę, gdzie nikt nie przychodzi, by wymieniać się poglądami, ale by karmić się Słowem i Ciałem Chrystusa, który przecież jest Jeden. Wtedy wiem, że Kościół jeszcze jest moim domem.

Katarzyna Kołata

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!