TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 11:16
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Niewieścia replika Brata Alberta

Niewieścia replika Brata Alberta

Marysia Jabłońska pojawia się u boku Brata Alberta niczym św. Klara u boku św. Franciszka, jest nawet w podobnym wieku i jest porwana przez swego przewodnika w sposób, w jaki tylko święci pociągają.

Jak pisze Maria Winowska, rewolucja Brata Alberta nie byłaby trwałą, gdyby Bóg nie zesłał mu siostry Bernardyny. Pamiętamy, że u początków żeńskiej gałęzi zgromadzenia stoi Anna Lubańska, która przybyła z Podlasia. Z kuzynką Marią Silukowską i dwiema innymi kobietami rozpoczęły pracę w ogrzewalni kobiet u boku Alberta.

Poszukiwania matki
Jednak Anna Lubańska nie posiadała kwalifikacji, aby przejąć dziedzictwo, bo jakkolwiek jej posłuszeństwo było heroiczne, to jednak pozbawiona była daru umiejętnego sprawowania władzy. Wstąpiła do zgromadzenia mając lat pięćdziesiąt i nie było jej łatwo, bo dostrzegała szczegóły, ale nie potrafiła ogarnąć całości. Maria Winowska pisze, że była raczej tercjarką dawnego typu: „nie całkiem w stylu Brata Alberta, który potrafił z miejsca przeskoczyć sześć wieków, aby odnaleźć wiecznie młody ideał franciszkański, aktualny w każdej epoce na równi z Ewangelią”.  Przez lata podążała za Bratem Albertem, ale bez własnej inicjatywy i w końcu usunęła się do samotni w Bruśnie oddając się kontemplacji i abdykując tym samym z funkcji matki i fundatorki. I w ten sposób Albert miał znowu problem ze swoim żeńskim zgromadzeniem. Ponownie więc zaczął błagać Boga, aby zesłał mu kogoś właściwego dla wcielania swoich ideałów wśród kobiet. A Pan Bóg, jak wiadomo, wysłuchuje, ale według swoich parametrów czasowych, i jeśli kto jest cierpliwy doczeka się.

Miała rozum i serce
13 czerwca 1895 roku podczas uroczystości odpustowych ku czci św. Antoniego Padewskiego w kościele franciszkańskim w Horyńcu, podeszła do Brata Alberta siedemnastoletnia wówczas Marysia Jabłońska, która u Świętego z Padwy szukała wsparcia w odnalezieniu drogi życiowej i widok Alberta z braćmi i siostrami wydawał jej się wskazówką. Zapytała więc, czy może mieć nadzieję na przyjęcie do zgromadzenia. Brat Albert wyjaśnił, że u niego nie potrzebuje żadnego posagu, a jedynie gorące serce kochające Boga i ubogich i ręce gotowe do pracy. Obiecał też, że będzie na nią czekał. I rzeczywiście trochę musiał  poczekać, bo ojciec Marysi nie zgodził się, aby córka poszła do zakonu, a nawet surowo jej tego zabronił. Dziewczyna jednak nie potrafiła zapomnieć o Bracie Albercie i ponad rok później, 13 sierpnia 1896 roku, pojawia się w Bruśnie i prosi o przyjęcie w poczet sióstr. Jak pisze o. Władysław Kluz OCD, kiedy Brat Albert ją przyjmował, usłyszał w sercu głos mówiący, że to jest ta, na którą czekał, o którą się modlił. Dziewczyna opowiedziała mu swoje życie, włącznie z faktem, że ojciec znalazł już kandydata na męża dla niej, oraz że „korzystając z nieobecności ojca, rozpoczęła przygotowania do opuszczenia domu, nakarmiła braciszka Józefa, napoiła krowy, pożegnała się z braćmi i znalazła się tutaj, by całkowicie kochać Jezusa”.
Kiedy tego samego dnia Brat Albert wrócił do pustelni w Werchracie miał powiedzieć do współbraci, że właśnie przyjął wybitną kandydatkę, która ma rozum i serce. Już od następnego dnia Marysia podjęła posługę w Miejskim Domu Kalek w Krakowie kierowanym przez siostry albertynki, by wkrótce stać się jego główną kucharką. Jednak nie było jej łatwo. Wychowana na spokojnej wsi, poczuła się zupełnie nieprzystosowana do zamkniętego pomieszczenia pełnego jęków, krzyków, a nierzadko i przekleństw cierpiących i umysłowo chorych. Zaczęły ją nawiedzać wątpliwości, z których zwierzyła się Albertowi. Po wysłuchaniu dziewczyny w oczach Alberta pojawiły się łzy, ale jedyną odpowiedzią były słowa zwrócone do Boga: „Panie Jezu, powiedz jej to, czego ja nie umiem powiedzieć”.

Siostra Bernardyna
Cała ta sytuacja tak wzruszyła dziewczynę, że natychmiast zaczęła prosić Brata Alberta, aby nie płakał, i zapewniała go, że pozostanie. 3 czerwca 1897 roku Maria Jabłońska otrzymała habit zakonny i imię Bernardyna. Tak opisuje ją o. Lewandowski, którego pieczy powierzył ją Brat Albert: „Chociaż była usposobienia wesołego i opromieniał ją złoty humor, równocześnie biła od niej dziwna jakaś powaga i prawie majestat dziecka Bożego. Prostota dziecka skojarzona z wielkością królewny. Wielka inteligencja, jasność i bystrość umysłu, wrodzona roztropność, obok niezłomnej silnej woli i niezwykłej dobroci serca, tworzyły
z s. Bernardyny potężną osobistość, pełną zarazem jakiegoś wdzięku i uroku przyrodzonego, bo uświęcały ją szczególne łaski i dary Boże. Gdziekolwiek się pojawiła, tam wnosiła jakąś swoistą atmosferę życia rodzinnego i Bożego, wzbudzała zaufanie, szacunek i życzliwość powszechną. W stosunku do Boga i przełożonych była zawsze uległa jak dziecko, prosta, przejrzysta, dla bliźnich dobra, współczująca, wyrozumiała, sama mocno opanowana, mimo silnych przejść pogodna i promieniejąca spokojem”.
Wszyscy, którzy mieli styczność z s. Bernardyną reagowali podobnie. Nazywano ją „echem duszy Brata Alberta”, jego niewieścią repliką, albo dziedziczką ducha. A sam Brat Albert prowadził ją na „stromą ścieżkę”, której echa znajdujemy w pisanych do niej listach: „Zdaje mi się, że można trochę nosić włosienicę, a i dyscypliny też trochę, jednak trzeba uważać, czy to albo tamto nie zanadto działa na nerwy, trzeba się Ojcu spowiednikowi opowiedzieć, ale na modlitwę trzeba czas naznaczyć i nigdy nie uchybiać ani skracać i ani chwilki nie odwłóczyć, chybaby coś przeszkodziło ważniejszego, w takim razie tę sprawę ofiarować trzeba Panu Jezusowi zamiast modlitwy i przejść do innych zajęć (...). Ale o swojej godzinie trzeba iść spać i wtedy już nie wolno, a wynagradzać to trzeba zawsze i każdej chwilki, wiele tylko niedoskonałość pozwoli, bo wszystko, co robi Bernardyna jest dla Pana Jezusa, i Bernardyna dla Pana Jezusa, nie dla Bernardyny, ani dla czego, ani dla kogo”.

Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!