TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 02:23
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nieewangeliczni apostołowie i niesocjalistyczni kaowcy

Nieewangeliczni apostołowie i niesocjalistyczni kaowcy

Czy prawdą jest, że jedyną zasadą w australijskim futbolu jest brak zasad? Jaki tak naprawdę jest kangur, z którego słynie Australia? Dlaczego z dwunastu Apostołów zostało już tylko siedmiu? Co ma z tym wszystkim wspólnego św. Franciszek? A także o tym dlaczego polskie drewniane kościółki są piękniejsze od australijskiego drewnianego kościoła św. Kiliana w korespondencji z Austraii.

Ponieważ najwięcej czasu spędziłem w Melbourne, zatrzymamy się jeszcze w tym mieście. Powiedzieliśmy sobie dwa tygodnie temu, że Melbourne zawsze plasuje się w czołówce wszelkich rankingów dotyczących tych miejsc na świecie, gdzie ludziom żyje się najlepiej. Kryteria w takich rankingach są związane między innymi z umiarkowanym klimatem, przyjaznym systemem opodatkowania, dostępnością szkół i miejsc pracy, niską skalą przestępczości a wysoką bezpieczeństwa itd. Jako gość nie mogłem oczywiście doświadczyć wszystkich tych dobrodziejstw (na przykład pracy nie szukałem ani nie płaciłem podatków, chyba nie podlegam ściganiu z tego tytułu ;-), mogę natomiast zaświadczyć o wielkiej gościnności melbourńczyków, nie, może lepiej melbournian, ok, mieszkańców Melbourne (czy my Polacy zawsze musimy spolszczać wszystkie nazwy? W tzw. międzynarodowym prawie jazdy, które swego czasu wydawano w naszym kraju na liście państw, w których było ono ważne, figurowały m. in Włochy. Jasne, my wiemy o co chodzi, ale spróbujcie przekonać włoskiego carabiniere albo policjanta, który właśnie Was zatrzymał, za zbyt szybką jazdę, że Włochy to znaczy Italia…).

Nie tylko Tym w „Rejsie“
Jak Wam już powiedziałem nasze modlitwy w ramach Nowenny do Bożego miłosierdzia odbywały się zawsze wieczorami, więc praktycznie cały dzień był do mojej dyspozycji. Otóż, moi australijscy przyjaciele (mogę tak o nich powiedzieć teraz, bo po raz pierwszy zobaczyłem ich na własne oczy po moim przybyciu do Austaralii) zorganizowali mi każdy dzień, abym nie czuł się samotny i mógł zobaczyć jak najwięcej. Jak to się w Polsce kiedyś nazywało? Kaowiec? Taki gość od kultury i oświaty, prawda? I ja właśnie miałem takich „kaowców“ do dyspozycji każdego dnia, którzy wozili mnie w różne ciekawe miejsca związane z religią, kulturą i przyrodą (w ten sposób mogłem wypełnić również mandat mojego Biskupa, który gorąco i wielokrotnie zarekomendował mi spotkanie z… kangurem, a jak wiadomo posłuszeństwo biskupowi jest dla nas księży fundamentalne ;-) Dzięki tym kochanym i uczynnym ludziom, którzy nieraz brali sobie wolny dzień w pracy, aby mi towarzyszyć, dotarłem także do kościołów związanych z Polonią. Natomiast kiedy moi „kaowcy” zobaczyli przywiezione przeze mnie egzemplarze „Opiekuna” ze zdjęciami naszych drewnianych kościołów, byli święcie przekonani, że takie świątynie musza być moją osobistą pasją, więc na drugi dzień zawieźli mnie do Bendigo, gdzie znajduje się największy w Australii drewniany kościół dedykowany św. Kilianowi. Niestety, musiałem im szczerze powiedzieć, że nasze drewniane kościółki choć może nie tak wielkie, są jednak dużo piękniejsze. Przyjęli to ze zrozumieniem. Oczywiście zwiedzałem nie tylko kościoły.

Footy czyli tabuny na boisku
I tak na przykład Des zabrał mnie na… mecz futbolu australijskiego. Bardzo ciekawe przeżycie, a wrażenia zupełnie obce fanom piłki nożnej w naszym kraju. Ze zdziwieniem zauważyłem, że stadion nie jest niebezpiecznym miejscem, gdzie bandyci czują się bezkarnie, a normalny człowiek zajmuje się głównie oglądaniem się za siebie, czy jakaś butelka nie leci mu na łeb, ale czystym i zadbanym centrum rozrywki pełnym rodzin z małymi dziećmi włącznie, kopiącymi setki owalnych piłek podczas przerw w każdym dostępnym miejscu. Choć słynny dowcip mówi, że w futbolu australijskim jedyną zasadą jest to, że nie ma zasad i pomimo cierpliwości Desa, który przez całe cztery kwarty wyjaśniał mi o co chodzi z dość marnym skutkiem, to jednak oglądanie tego spektaklu zarówno na olbrzymim owalnym boisku (do 185 metrów długości i do 155 metrów szerokości!) jak i na trybunach było fantastycznym przeżyciem. Dla zagorzałych fanów sportu dodam, że w futbolu australijskim, zwanym footy bądź Aussie rules, drużyny mają po 24 zawodników, z czego 18 przebywa na boisku, a lotne zmiany mogą być dokonywane w każdym momencie. Owalną piłkę, podobną do tej w rugby, można kopać bądź podbijać pięścią, ale nie wolno rzucać. Po boisku biega więc 36 chłopa, oprócz tego 9 sędziów i na tym nie koniec. Ponieważ boisko jest olbrzymie, trenerzy przekazują wskazówki zawodnikom za pomocą specjalnych „biegaczy“, którzy kursują między ławką a zawodnikami na boisku. Doliczmy jeszcze kilku chłopaków, którzy biegają po boisku z… napojami dla zmęczonych zawodników i tak oto dobijamy do 50 facetów na placu gry! Cóż jeszcze mogę dodać, aha, nasi wygrali! Ponoć…

U św. Franciszka
Jednym z najpiękniejszych przeżyć religijnych podczas moich codziennych wycieczek po zakątkach Melbourne była niewątpliwie wizyta w kościele św. Franciszka, który jest najstarszą świątynią katolicką w mieście i w całym stanie Victoria i w ogóle najstarszą zachowaną w oryginalnym stanie i w pierwotnym miejscu świątynią. Cudowny kościół ukończony 23 października 1845 r., który przez 12 lat był również katedrą Melbourne (1848-1850) dzisiaj jest prowadzony przez zakonników ze zgromadzenia Najświętszego Sakramentu. Niewątpliwie ciekawostką jest, że budowa tej katolickiej świątyni była bardzo hojnie wspierana przez… wyznawców innych wyznań chrześcijańskich. W kościele św. Franciszka została ochrzczona niejaka Mary MacKillop, o której opowiem Wam wkrótce, ale proszę zapamiętajcie to imię, będzie o nim głośno we wrześniu tego roku. Tym co zachwyca dzisiaj, jest całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu, a także 43 Msze św. w ciągu tygodnia, w których uczestniczy bardzo wielu wiernych, również ludzi młodych. Ciekawostką Australii jest fakt, że choć w niedzielnej Eucharystii uczestniczy regularnie tylko około 14 procent katolików, to zaledwie o kilka procent mniej chodzi na Mszę Świętą codziennie! I kościół św. Franciszka jest najwyraźniej jednym z ulubionych, również dlatego, że znajduje się w bardzo hałaśliwym centrum miasta, otoczony przewyższającymi go kilkakrotnie wieżowcami. Wchodząc do środka, z hałasu do ciszy, ze świata przed Najświętszy Sakrament, ma się niesamowite wrażenie… nieba. Dokładnie tak: nieba.

Dwunastu Apostołów
A skoro już mówimy o niebie, to chciałbym jeszcze podzielić się z Wami moją wizytą u Dwunastu Apostołów. To będzie taki wstęp do kolejnej relacji, w której opowiem Wam o pięknie natury Australii, bo wspomniani apostołowie nie mają nic wspólnego z Ewangelią, natomiast są jedną z najbardziej rozpoznawalnych „widokówek” tego kontynentu. Owego dnia moim „kaowcem“ była pani Jolanta, Polka od wielu lat mieszkająca z rodziną w Melbourne (- Nie mogłabym wrócić do Polski – mówi – ponieważ jak tu zabrać ze sobą ten kolor nieba, te wschody słońca, które mnie budzą każdego ranka no i te piękne szerokie drogi i autostrady? – śmieje się pani Jola, a ja wolę nie wracać myślami do polskich autostrad, ops, chciałem powiedzieć dróg). Kimże są wspomniani apostołowie? Otóż taką nazwę nadano grupie kolumn z wapienia naturalnie powstałych w wyniku erozji i stojących w morzu, tuż przy brzegu w parku narodowym Port Campbell. Początkowo miejsce to nazywało się Maciora i świnki („The sow and piglets”), ale obecna nazwa jest z pewnością dużo bardziej adekwatna, i co tu ukrywać, dostojna. Co jakiś czas jeden z „apostołów“ zawala się z hukiem (ostatni 25 września 2009 r.) i tak naprawdę zostało ich już tylko siedmiu.
- Ale niech ksiądz patrzy – mówiła pani Jola – niektórzy apostołowie znikają w falach oceanu, ale jak się przyjrzeć wybrzeżu, to powoli tworzą się następni. Widzi ksiądz? Jak w życiu, niektórzy apostołowie zdradzają bądź umierają, odchodzą, ale Pan Bóg już sobie wybiera następnych... c.d.n.

ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!