TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 01:37
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nie trzeba mówić o wszystkim

Nie trzeba mówić o wszystkim,

żeby wszystko powiedzieć

bonowicz

O tym, czy ludzie dzisiaj czytują poezje, jak wygląda proces zbierania materiałów i pisania biografii znanej osoby, o swoich zainteresowaniach czytelniczych i sposobach na spędzanie wolnych chwil z pisarzem, poetą i dziennikarzem Wojciechem Bonowiczem rozmawia Anika Djoniziak. 

 

Czy ludzie czytają dzisiaj poezję? Kupują tomiki wierszy? Wielu jest miłośników poezji?

Są tacy, którzy czytają i kupują. Są tacy, którzy tylko czytają. Są i tacy, którzy tylko piszą, z rzadka coś czytając. No, ale największa grupa to ci, którzy z poezją nie mają nic do czynienia. 

 

Pana wiersze to odzwierciedlenie rzeczywistości, ucieczka od niej czy coś pomiędzy?

Wiersze to jeden ze sposobów rozmawiania z rzeczywistością. Tak bym to ujął. 

 

Czy jako dziennikarz i publicysta nie ma pan czasem pokusy pisania wierszem, zbyt poetyckim językiem czy raczej odwrotnie, jako poeta pisze pan bardziej ,,prozaiczne“ wiersze? 

Starannie rozdzielam te dwa rodzaje działalności. Oczywiście, wrażliwość ma się jedną, więc jakieś podobieństwa istnieją na pewno. W swoich felietonach często piszę o poezji, czytelnicy twierdzą, że niektóre z nich to poetyckie miniatury. Generalnie lubię krótką, zdyscyplinowaną formę. Z drugiej strony, wszystko, co piszę – i wiersze, i proza – jest bardzo „społeczne”. Trudno mi się oderwać od pewnych tematów, takich chociażby, jak kształt współczesnej duchowości, zasady rządzące życiem społecznym, kryzys relacji.

 

Znał pan osobiście ks. profesora Józefa Tischnera?

Tak, chodziłem na jego wykłady, potem poznałem go bliżej, kiedy zacząłem pracować w redakcji „Znaku”.

 

Skąd wziął się pomysł napisania biografii ks. Tischnera?

W trakcie jednego z zebrań w wydawnictwie ,,Znak” zwróciłem uwagę, że Tischnerowi – który wtedy ciężko chorował – należałoby się od nas coś wyjątkowego. „Taka wielka figura naszego środowiska, a prawie nikt nie wie, skąd on się wziął taki, jaki jest”, mówiłem. „Nie ma nawet porządnego artykułu na temat jego biografii”. I jak to w życiu – jak masz jakiś pomysł, to ci powiedzą: najlepiej zrób to sam. Dostałem od wydawnictwa roczne stypendium i zacząłem zbierać materiały.

 

Jak długo trwało zbieranie materiałów i co było najtrudniejsze?

Najtrudniejsze było to, że musiałem wszystkiego nauczyć się sam: prowadzenia poszukiwań, weryfikowania informacji, wreszcie – komponowania biografii. Odbyłem rozmowy z przeszło setką świadków, drugie tyle miałem na liście, ale już nie zdążyłem. W dodatku ksiądz zmarł, kiedy byłem w trakcie gromadzenia materiałów. Była żałoba, trzeba było na jakiś czas przerwać prace.

Znamienna rzecz: po śmierci księdza Tischnera ludzie jakby bardziej się otworzyli. Pustka po nim była ogromna, każdy chciał ją jakoś wypełnić.

 

Jak zdobywa się zaufanie przyjaciół i rodziny osoby, o której chce się pisać? Czy to możliwe i jak długo trwa? Co zrobić, żeby taka osoba chciała opowiedzieć i pozwolić na opublikowanie swoich bardzo osobistych wspomnień?

Przyjąłem takie założenie: nie będę wyważał zamkniętych drzwi. Nie będę wchodził tam, gdzie mnie nie chcą. I nie będę „zdobywał zaufania”, tylko po prostu przyjdę taki, jaki jestem, i albo zostanę zaakceptowany, albo nie. Okazało się, że niemal wszystkie drzwi natychmiast się otwierają. Właściwie tylko w jednym miejscu odmówiono mi rozmowy: był zjazd księży z rocznika Tischnera i chciałem, żebyśmy wspólnie o nim porozmawiali. Ale księża nie chcieli. Były jakieś absurdalne zarzuty: że kogoś tam nie odwiedził, zapomniał o jakimś jubileuszu… Zabrałem się i wróciłem do Krakowa. 

 

Jest to praca trudna i wymagająca. No właśnie, jakich cech wymaga zbieranie takich materiałów od pana?

Najważniejsza jest cierpliwość. I umiejętność zaplanowania pracy. Podzieliłem życie Tischnera na kilkadziesiąt odcinków i do każdego szukałem przynajmniej dwóch świadków. Oczywiście, chodziłem też po archiwach, konsultowałem się z rodziną, przegrzebywałem teksty samego Tischnera. Składałem tę biografię jak puzzle, tak żeby nie zostało za wiele pustych miejsc. 

Po Tischnerze zostało stosunkowo niewiele listów i notatek. Jest natomiast sporo nagrań radiowych i telewizyjnych. Trzeba to wszystko było przeglądnąć, żeby wyłowić niektóre fakty. Zamierzyłem sobie, że biografia nie będzie zbyt szczegółowa, że ma się „dać czytać”, ale każdy fakt musi być sprawdzony w co najmniej dwóch źródłach. Tam, gdzie czegoś potwierdzić nie mogłem, podawałem wersję Tischnera jako jedyną, ale tak, żeby było wiadomo, że chodzi o anegdotę, nie pewnik.

 

Zdarzało się, że ktoś opowiadał o czymś, a potem dodawał: ,,ale o tym niech pan nie pisze“ (niezależnie od tego, czy w pracy pisarskiej czy dziennikarskiej), a pan czuł, że to może być najciekawszy fragment książki, wywiadu, artykułu? Warto wtedy przekonywać rozmówcę do zmiany zdania i jak to robić?

Przy pracy nad „Tischnerem” nie znalazłem się w takiej sytuacji. Ale przy innych okazjach owszem. Cóż, trzeba wtedy cierpliwie przekonywać rozmówcę, że można to, o czym mówi, przekazać w taki sposób, który nie będzie przykry ani dla niego, ani dla tego, kogo dotyczy. To kwestia kultury i generalnego nastawienia: czy chodzi o to, żeby „podkręcić” jakąś opowieść, czy po prostu chodzi o w miarę pełny obraz. 

Często zresztą powtarzam, że nie trzeba mówić o wszystkim, żeby powiedzieć wszystko. 

 

Kogo pan czyta? Jakie gatunki? Poezję, prozę czy prasę?

Nie czytam zbyt często tzw. literatury popularnej, choć od czasu do czasu lubię sięgnąć po dobry kryminał. Ale poza tym czytam wszystko. Oczywiście najchętniej wielką literaturę, taką, która coś we mnie poruszy, zostawi mnie z poczuciem, że przeżyłem coś ważnego. Ostatnią taką książką była powieść „Życie i los” Wasilija Grossmana. Czytam dużo poezji, starej i nowej. Prasę raczej przeglądam. Uczciwie czytam jedynie „Tygodnik Powszechny”.

 

Jakie są pana zainteresowania poza pisarskie? 

Nie wiem, czy słowo „zainteresowania” najlepiej tu pasuje. „Zainteresowania” to w moim odczuciu coś błahego, przelotnego, w co nie angażuję całego siebie. Mój świat poza literaturą i rodziną wypełniają przede wszystkim osoby z upośledzeniem umysłowym, moi przyjaciele. Chciałbym temu światu poświęcać jeszcze więcej uwagi. Wiele na ten temat piszę, często o tym mówię. Uważam, że każdemu z nas przydałyby się takie przyjaźnie. Mimo wielu zmian, jakie zaszły w naszym świecie, ci ludzie ciągle są spychani na margines, może nie tak gwałtownie jak kiedyś, ale jednak. Powinniśmy pójść za nimi tam, na margines, i wprowadzić ich do centrum. 

 

Jaki ma pan sposób na odpoczynek, relaks, urlop, tzw. ,,odstresowanie“?

Za każdym razem inny. Czasem to wiersz, czasem łyk zimnego piwa, czasem chwila nicnierobienia. Bardzo lubię się przytulać, uważam, że ludzie okazują sobie za mało czułości, a tak zwykła, codzienna czułość czyni życie znośniejszym. Ale najbardziej lubię posiedzieć z kimś i miło pomilczeć. 

rozmawiała Anika Djoniziak

 

Wojciech Bonowicz (ur. 1967 w Oświęcimiu) poeta, publicysta, dziennikarz. Jako poeta debiutował w 1995 tomem ,,Wybór większości”, kilkakrotnie nagrodzony. Biografię ks. Tischnera jego autorstwa nominowano do Nagrody Literackiej NIKE (2001). Opracował również ,,Myśli wyszukane ks. Józefa Tischnera” i ,,Miłość nas rozumie”. Współpracuje z ,,Tygodnikiem Powszechnym”. Jest jednym z recenzentów książek w programie ,,Czytelnia”. Mieszka w Krakowie.

 

Człowiek, filozof, kapłan i... góral

Ksiądz profesor Józef Tischner lubił żartobliwie mawiać, że jest najpierw człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem, co wielu kapłanów miało mu za złe. Jednak tylko ktoś, kto zupełnie nic nie wie o tym wspaniałym człowieku mógłby podejrzewać, że mówiąc w ten sposób nie traktuje poważnie swojego kapłaństwa. Przecież tak naprawdę teraz, jedenaście lat po jego śmierci, najbardziej pamiętamy właśnie jego kapłaństwo, nauczanie, rekolekcje, Msze Święte i działalność akademicką, która nigdy nie była od niego oderwana. Każdy, kto choć raz się z nim zetknął wiedział i widział, jak wspaniałe jest kapłaństwo księdza Tischnera. On po prostu miał wiele dystansu do siebie jako kapłana. Chciał też w ten sposób może przypomnieć kolegom księżom, że oni też są ludźmi, a nie duchami, ludźmi, którzy podejmują odpowiedzialność prowadzenia ludzi do Boga, a jednocześnie także mają swoje słabości, z którymi muszą się zmagać. Dlatego powstała książka ,,Ksiądz na manowcach”.

Ksiądz Tischner żył problemami współczesnego Kościoła, wiele o nich mówił i pisał, bardzo poważnie i bardzo mądrze. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie miał liberalnych poglądów. Wprost przeciwnie, w podstawowych i ważnych sprawach był prawdziwie bezkompromisowy. Jednocześnie nie bał się pokazywać swojego ludzkiego oblicza. Żartował i starał się poprzez humorystyczne opowiastki uczyć, przybliżać problemy, które przekazywane językiem fachowym są dla większości z nas niestrawne. W ten sposób powstała ,,Historia filozofii po góralsku”. Tutaj doskonale widać, jak wielkim paradoksem był Ksiądz Profesor. Z jednej strony góral (ten rys jego pochodzenia i osobowości zawsze był dla niego bardzo ważny), a więc człowiek prosty, mówiący prosto i kochający piękno w prostocie, a z drugiej strony filozof zajmujący się najbardziej skomplikowanymi zagadnieniami filozofii chrześcijańskiej, doskonale obeznany z pojęciami i doktrynami filozoficznymi. 

Doskonale opisał jego życie w biografii Wojciech Bonowicz. Choć tak naprawdę nie da się zamknąć w jednej książce historii tego niezwykłego kapłana, to książka ta jest krajobrazem jego osobowości. W niej osoby bliskie ks. Tischnerowi rysują jego obraz własnymi oczami i wspomnieniami. To także najlepsze świadectwo tego, jak bardzo otwartą osobą był bohater tej książki i jak bardzo otwartością zarażał swoich przyjaciół i współpracowników, że zechcieli opowiedzieć o swoich z nim znajomościach. Choć książka jest bardzo obszerna, czyta się ją z łatwością. Szczególnie poruszają ostatnie rozdziały, opisujące walkę Księdza Profesora z chorobą nowotworową. 

Z kolei książka ,,Kapelusz na wodzie” to przykład tak ciepłej i przystępnej lektury, że udało mi się przeczytać ją w szpitalu (człowiek chory, zwykle nie ma cierpliwości do książek, ja nie mam). Dzięki niej uświadomiłam sobie, jak wiele mądrości jest w sytuacjach humorystycznych, anegdotach, ,,przypowieściach”, które zwykle lepiej zapadają w pamięć niż poważne kazania i nie mówię tu o anegdotach i gawędach w stylu papieskich kremówek, ale takich, które dają nadzieję, pobudzają wiarę, nie tylko w Boga, ale i w człowieka i uczą miłości.

AAD

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!