TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 01:10
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nie akceptuj siebie

O młodych i dla młodych

Nie akceptuj siebie

komiks

Słowo Boże nazywa szatana „panem tego świata”. Dlatego wszystko, co świat mówi, powinniśmy poddawać w wątpliwość. Jedną z rzeczy, do których świat próbuje nas przekonać jest to, że musimy „zaakceptować siebie”. Co więcej, powinniśmy akceptować też innych, takimi, jakimi są.

Nie wątpię w dobrą wolę autorów tego pomysłu, którzy zapewne chcą pomóc ludziom narzekającym na swoją obecną sytuację, ale warto zauważyć, że to właśnie brak akceptacji dla swojego położenia, czy samego siebie jest koniecznym początkiem rozwoju.
Nie możemy się rozwijać, czyli przechodzić z poziomu niższego na wyższy, jeśli akceptujemy poziom, na którym aktualnie jesteśmy. Nasze katolickie „mocne postanowienie poprawy” i „żal za grzechy”, czyli warunki ważnej spowiedzi, są przejawami braku akceptacji dla naszej grzeszności, czyli koniecznym elementem, początkiem rozwoju duchowego. A jednak nawoływanie do akceptacji samego siebie i innych pojawia się także wśród chrześcijan.
Oczywiście musimy zaakceptować to, na co nie mamy żadnego wpływu, czyli np.: swoją płeć, role wypływające z tej płci, pochodzenie, cechy uwarunkowane genetycznie, nieuleczalne choroby czy defekty, a przede wszystkim całą swoją przeszłość itp.
W dzisiejszym świecie jednak, wyrażenie „zaakceptuj siebie” zdaje się rozszerzać i obejmować nawet te sfery, na które mamy duży wpływ. Z przerażeniem patrzę na zrezygnowanych katolików, którzy zmęczeni już walką z grzechem ogłaszają w Kościele obowiązek „zaakceptowania swojej grzesznej natury”, albo zapraszają do „wolności bycia grzesznikiem” (to zaproszenie płynące z kazalnicy słyszałem na własne uszy), podczas gdy Jezus stanowczo przykazał pewnej kobiecie: „idź i nie grzesz więcej” (J 8, 11), a swoim uczniom mówił: „Wy zatem bądźcie tak doskonali, jak doskonałym jest wasz Ojciec w niebie” (Mt 5, 48). Jak byśmy tych słów nie interpretowali, to musimy chyba przyznać, że mają wydźwięk dokładnie odwrotny do tych, które czasem pojawiają się w ustach katolików.
Nie tylko Jezus byłby przeciwny tej nadmiernej „akceptacji siebie”, bo także św. Paweł, kiedy ma ocenić walkę z grzechem w wykonaniu chrześcijan, musi stwierdzić: „jeszcze nie opieraliście się aż do krwi” (Hbr 12, 4). Dla mnie człowiek, który walczy ze swoim grzechem „aż do krwi”, jest zupełnie innym człowiekiem, niż ten, który „zaakceptował swoją grzeszną naturę”.
A co ze zbytnim podkreślaniem, że „święty” nie jest człowiekiem bezgrzesznym? To oczywiście prawda, w końcu nie ma wśród nas ludzi bezgrzesznych, a Kościołowi jednak udaje się niektórych ogłaszać świętymi. Jednak czasem mam wrażenie, że ze świętego próbuje się zrobić człowieka, który nie różni się od innych dosłownie niczym, z wyjątkiem tego, że regularnie chodzi do spowiedzi. Tu na pewno chętnie wypowiedziałby się św. Jan: „Każdy, kto w Nim trwa, ten nie grzeszy; nikt zaś, kto grzeszy, nie widział Go i nie poznał. (...) Kto popełnia grzech, ten jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł grzeszy od początku. (...) Każdy, kto narodził się z Boga, nie popełnia grzechu, albowiem trwa w nim nasienie Boże; taki człowiek nie może trwać w grzechu, bo narodził się z Boga” (1 J 3, 6-9).
Zatem człowiek święty nie jest bezgrzeszny, ale też na pewno nie trwa w grzechu, ani nie popełnia go tak często, jak to robią inni, którzy nie rodzą owoców Ducha Świętego, i którzy nie „opierają się aż do krwi”, tylko żyją według pożądliwości ciała. Człowiek święty to taki, który nie akceptuje swojej tendencji do grzechu, bo nie chce być, ani skończyć jak szatan, który „grzeszy od początku”.
Wśród ludzi akceptujących swój aktualny poziom są tacy, którzy usprawiedliwiają swoje nieopanowanie czymś takim, jak „wrodzony temperament”. Osoba, która jest przekonana o genetycznym uwarunkowaniu swojej wybuchowości już dawno zaakceptowała siebie i tego samego żąda od innych. Paweł Apostoł i z tym nigdy by się nie zgodził, skoro wśród „czynów wywodzących się z ciała” umieścił m.in. kłótnię, zawiść, gniewy, niezgody i rozłamy, a wśród „owoców wywodzących się z ducha” pokój, cierpliwość, łagodność i opanowanie (Ga 5, 19-23).
„Czy ta nerwowość jest u tego człowieka wrodzona?” - zapytalibyśmy św. Pawła. „A skąd!” - odpowiedziałby. - „Po prostu nie ma w sobie Ducha Świętego. Żyje według pożądliwości ciała”. Bo jak napisał zaraz po wymienieniu owoców ducha: „Ci, którzy stanowią jedność z Chrystusem Jezusem, ukrzyżowali ciało razem z namiętnościami i pożądaniami” (Ga 5, 24). Jako chrześcijanie jesteśmy więc zobowiązani raczej do „ukrzyżowania swojego ciała”, niż do zaakceptowania tego, że są w nim różne namiętności i pożądania.
Dla zilustrowania problemu, podam konkretny przypadek: wpadł do mnie niedawno młodszy kolega, który mówi o sobie rzeczy w stylu: „ja jestem słaby z angielskiego” i jednocześnie bardzo dobrze gra w szachy. Wpadł, żebym pomógł mu zrobić prezentację na język angielski. Zwykły zbiór slajdów ze zdjęciami brytyjskich zabytków i krótkimi opisami w tym języku, z którego ów kolega jest tak słaby. Wyłapywałem w tej prezentacji takie mnóstwo błędów, że on sam z pewnością by je zauważył, gdyby choć raz uważnie przejrzał swoje dzieło. Nie mogłem przejść obok tego obojętnie.
„I ty mówisz, że jesteś słaby z angielskiego?” - zapytałem. „Tak, ja jestem słaby z angielskiego.” - odpowiedział z pełnym przekonaniem. Wtedy powiedziałem: „Wiesz dlaczego tak często wygrywasz w szachy? Bo kilka razy sprawdzasz w głowie każdy ruch, jeszcze zanim go wykonasz. A wiesz dlaczego tak często przegrywasz na lekcjach języka angielskiego i dostajesz złe oceny? Bo nie chce ci się nawet raz sprawdzić tego, co napisałeś”.
Na marginesie mówiąc: Było wyraźnie widać, że do niego trafiłem. To dzięki temu, że nawiązałem do dziedziny, którą on uwielbia i bardzo dobrze zna. Tak samo robił Pan Jezus, gdy tłumaczył rybakom, do czego ich powołuje: „od dzisiaj ludzi będziecie łowić”.
A więc: zaakceptuj rzeczy, na które nie masz wpływu, ale nie akceptuj „siebie”, bo na wiele rzeczy w sobie masz wpływ. Nie akceptuj też w całości swoich bliźnich, skoro Jezus nakazuje ci ich upominać (Mt 18, 15). Akceptując poziom, na którym się znajdujesz, zamykasz się na możliwość rozwoju, a do niego jesteś powołany jako człowiek. Jeśli nie potrafisz się opanować i nie jesteś łagodny dla bliskich, to nie jesteś żadnym cholerykiem, tylko nie masz w sobie Ducha Świętego, skoro nie rodzisz jego owoców. Opieraj się aż do krwi w walce z grzechem i nie mów o sobie „jestem słaby (z tego czy owego)”. Nie akceptuj swoich słabości, jeśli masz na nie wpływ. Żałuj za grzechy i mocno postanawiaj poprawę. Nawracaj się i rozwijaj. Wzrastaj i wydawaj dobre owoce.

Tekst Mikołaj Kapusta
www.DobraNowina.net

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!