TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 06:49
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Kneblowanie faryzeusza

Kneblowanie faryzeusza

kneblowanie faryzeusza

Co jest gorsze: grzech, który widzimy czy drobne zaniedbania, które umykają naszym zmysłom? Filozof Paul Ricoeur napisał w swojej książce, że „prawdziwym zagrożeniem nie jest człowiek zdemoralizowany, ale człowiek, który się przyzwyczaił”. „Jak to?!” - wykrzyknie przyczajony w nas faryzeusz. Przecież tak wielu łajdaków chodzi po naszych ulicach lub spędza swoje lata w murach więzienia za rozboje, mordy i gwałty. I ja, taki porządny, ułożony, pełen „ochów” i „achów” mam być większym zagrożeniem?

I to z jakiego powodu? Że czasem rozminę się nieco z prawdą; że sobie coś niecoś przywłaszczę; że nie wszystko w pracy lub w szkole robię jak należy; że pokrzyczę sobie na domowników; że obgadam, obśmieję lub trochę zmieszam z błotem kogoś, kto nie spełnia moich oczekiwań; że Pan Bóg zaczyna schodzić coraz bardziej na dalszy plan? Przecież wszyscy tak robią, nie jestem idealny, życie jest takie ciężkie, czasy trudne. Do wszystkiego można się przyzwyczaić... Najszybciej przyzwyczajamy się zwłaszcza do wygody, wprowadzając w życie zasadę umniejszania – trochę mniej pracy, trochę mniej prawdy, czystości, modlitwy, trochę mniej miłości. Nikogo przecież nie zabijam. Nasz wewnętrzny faryzeusz uśmiecha się, potrafi poradzić sobie z nami nawet w Wielkim Poście. W odpowiedniej chwili krzyknie nam do ucha: to nie do ciebie, to do tego w trzeciej ławce, wiesz przecież jaki przekręt ostatnio zrobił. I sprawa zamknięta.

O co zatem ten cały wielkopostny szum? Po co to nawracanie się z drobiazgów, „nieuporządkowanych przywiązań”, przyzwyczajeń? I do tego co roku ta sama powtórka z rozrywki. Ile można? Za rok i tak będzie ze mną to samo. Lepszy przecież nie będę. Nie jest źle. Spoko. Luzik.

Ale być może to coroczne zbieranie się do kupy jest po to, by nie było gorzej? Byśmy z przyzwyczajenia nie przekroczyli granicy i nie stoczyli się w przepaść? Odzwyczajanie się nie jest łatwe, uwiera jak kamień w bucie. Bo chciałoby się wszystko załatwić łatwo, szybko i przyjemnie, a należy włożyć w coś nieco więcej pracy. Ale najpierw trzeba stanąć w prawdzie, że poszło się na kompromis z samym sobą i że to NIE JEST normalne. Chociaż nasz osobisty faryzeusz zbiera wszystkie siły, aby nas przekonać, że jest dobrze. Użyje wszystkich możliwych sztuczek, żeby wmówić nam, że nie musimy nic robić, a Wielki Post najlepiej jest przeczekać. Na szczęście nie tylko nasza faryzejskość ma coś do powiedzenia. Mamy do dyspozycji także słowo Boże, które jest światłem. Bóg przez słowo rozjaśnia nasze życie pokazując nam nasze „niedociągnięcia”, ale nie przestaje nas kochać. To wszystko dzieje się w miłości, w zatroskaniu, byśmy nawet w małych rzeczach byli doskonali przez to, że tej doskonałości pragniemy i do niej dążymy. Bóg chce, abyśmy dbali o swoje wnętrze, jak dbamy, by mieć czyste paznokcie czy uczesane włosy. Jest takie określenie: być schludnym. Nie wymaga to wielu nakładów, a dzięki temu nie straszymy innych. Ważne zatem jest, by także nasz duch był schludny, abyśmy się nie zapuścili. Bo jeśli obrośniemy przyzwyczajeniami i grzechem, wówczas będzie nam o wiele trudniej wyprostować swoje życie. Jednak Wielki Post jest także (a może przede wszystkim?) dla tych „zapuszczonych”, którzy potrzebują gruntownego remontu. Nie ma wtedy miejsca na cackanie się ze sobą i lukrowanie wiary. Bóg staje przed człowiekiem jako odrzucony, zdradzony, sponiewierany i zabity, a mówi: i tak cię kocham. Człowiek może odpowiedzieć na tę miłość lub ją znów odrzucić. Lecz jeśli jej nie przyjmie, nie będzie w stanie wyjść ze swojego bagna. Bo z wielkiego upadku może  podnieść jedynie równie wielka miłość. Wielki Post jest czasem wielkiej nadziei, bo jest to nasza osobista nadzieja. Każdy w ten czas, jeśli traktuje go choć trochę poważnie, wchodzi ze swoją nadzieją i żadna nie jest gorsza. Możemy mieć nadzieję na wyjście z jakiegoś nałogu czy grzechu, na bycie nieco lepszym człowiekiem, na zbliżenie się do Boga. Ważne jest, żeby te nadzieje nie były jedynie pustym oczekiwaniem, ale by zaczęły być przez nas realizowane. Każdy musi podjąć swoją nadzieję i z nią przewędrować te 40 dni. Jeszcze jesteśmy w drodze i nie wiemy, czy będziemy w stanie do końca dźwigać naszą nadzieję. Ale nie zniechęcajmy się. Bo Bóg zaprasza nas do tego, byśmy razem z Nim zmartwychwstali. I to jest najważniejsze.

Katarzyna Strzyż

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!