TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 09:30
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Każdy ma swój Kazachstan

Każdy ma swój Kazachstan

W ciągu pięciu dni nie da się dobrze zwiedzić większego miasta, a co dopiero całego kraju. Ale nawet w tak krótkim czasie można nabrać szacunku dla umęczonej ziemi i dla ludzi, których wysłano tam siłą, a także dla tych, którzy są tam z wyboru.


Skąd się wzięła idea wyjazdu do Kazachstanu? Od razu wyznam, że nie był to mój pomysł, bo nigdy szczególnie mnie nie ciągnęło w te strony. Jakiś daleki Wschód, inne kultury, to może tak, ale wszystko co postradzieckie, z góry przepraszam tych, którzy mogą się poczuć urażeni takim wrzuceniem do jednego worka, nigdy mnie nie pociągało. Pod tym względem moim zupełnym przeciwieństwem jest ks. Tomasz Zysnarski, nasz gospodarz w Kazachstanie, który jeszcze kiedy był w seminarium i to chyba już po pierwszym roku, zapragnął pojechać na Wschód, do Irkucka. Jak sam mówi, Irkuck był właściwie trochę przypadkowo zaproponowanym miejscem, ale propozycja ta nie spotkała się z aprobatą jego ówczesnych przełożonych. Ale co się odwlecze, to... Już nie do Irkucka, ale wkrótce później ks. Tomasz jeszcze jako kleryk rozpocznie swoje podróże do krajów postradzieckich z silnym pragnieniem pomagania na misjach. Natomiast wracając do mnie, to propozycja wyszła od Piotra Nowickiego z naszej internetowej telewizji Dom Józefa.

- Jest taki temat: ks. biskup Łukasz jedzie do Kazachstanu, do księdza z naszej diecezji, który jest tam na misjach. Może byśmy się wybrali jako media diecezjalne? Będą tam w tym samym czasie klerycy z naszego seminarium, wolontariusze z Polski, może warto to wszystko dla naszych odbiorców i czytelników pokazać?
- pytał Piotr, a ja nie zastanawiając się zbyt długo, świadomy, że również ks. Łukasz Skoracki z Radia Rodzina „wchodzi” w temat, szybko się zgodziłem, bo jednak homo viator mimo upływu lat we mnie nie umiera, a słowa „tam jeszcze nie byłem” ciągle mnie pobudzają. Szybko kupiliśmy bilety i temat się zamknął. Aż do dnia wylotu.

Podróż na Wschód
- Aż cztery godziny różnicy w czasie? - nie mogłem się nadziwić w rozmowie z Piotrem tuż przed odlotem. To musi być niezły kawałek drogi. I wtedy dopiero rzuciłem okiem na mapę i zobaczyłem, jak potężny terytorialnie jest Kazachstan. Prawie jak Europa! Później dowiemy się, że Kazachstan jest dziewięciokrotnie większy niż Polska, a liczy zaledwie 18 milionów mieszkańców. Mieliśmy szczęście, że stolica Kazachstanu Astana jest siedzibą EXPO 2017 i dzięki temu LOT uruchomił bezpośrednią linię z Warszawy. A więc nasza wielka wyprawa z Warszawy trwała około pięciu godzin, a jedyną niewygodą było półtoragodzinne opóźnienie samolotu. Posiłek na pokładzie całkiem smaczny. Jakże inaczej to wyglądało 80 lat temu... 
Posłuchajcie świadectwa Urszuli Kwapisz: „Moi dziadkowie: babcia Adela Kwapisz (ur. w 1904 roku), dziadek Julian Kwapisz (ur. w 1896 roku) na mocy postanowienia ZKL ZSRR Nr 776-120 z 28 kwietnia 1936 jako osoby narodowości polskiej z przyczyn politycznych w 1936 roku razem z dziećmi (syn Ludwik - 11 lat, córki: Celina 6 lat i Milena 2 lata) byli poddani przesiedleniu z obwodu Kamieniec Podolski do obwodu akmolińskiego w Kazachstanie - do „punktu 11” - obecnej Kamyszenki (rejon astrachański). Moja babcia miała wtedy 32 lata, dziadek 40.

Dziadkowie jechali 10 dób pociągiem towarowym. Wagony były podzielone na dwie grupy - dla ludzi i bydła. Pociąg rzadko się zatrzymywał. Postoje były krótkie, ok. 30 minut. Zazwyczaj stawał w lesie blisko rzeki, by można było napoić i nakarmić krowy, przygotować dla siebie herbatę. Dzieci w czasie postoju zajmowały się zbieraniem drewna, by móc zagotować wodę i rwały trawę dla bydła. Zdarzało się, że ludzie z okolicznych wiosek przynosili im jedzenie. W wagonach było ciemno, ciasno, a wieczorami chłodno.
Po 10 dobach pociąg zatrzymał się w Żaltyrze. Była już późna jesień, miejscami step pokrywał śnieg. Z Żaltyru dziadkowie szli pięć dni do Kamyszenki. Dzieci i kobiety w ciąży jechały w wozie ciągniętym przez bydło. Kiedy byli już blisko wsi dostrzegli kołek wbity w stepie z napisem „Punkt 11”.
Dziadkowie zabrali z Ukrainy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, to co mogli ze sobą unieść: kufer z odzieżą, naczynia, garnki, ziemniaki, beczkę miodu, mąkę, obrazy religijne, modlitewniki. Cały swój dobytek, dom, sad i pole zmuszeni byli porzucić. Babcia po powrocie do Polski (1956 roku) zastanawiała się nad przyczynami deportacji i doszła do wniosku, że do Kazachstanu byli zsyłani ludzie według następujących kryteriów. Pierwszą grupę stanowili ludzie wykształceni, szlachetnie urodzeni, bo byli zagrożeniem dla Stalina. Drugą grupę ludzie, którzy znali się na uprawie ziemi, byli darmową siłą roboczą w zagospodarowywaniu kazachstańskich stepów.

We wsi rosła wysoka trawa - kowyl. Rzeka otoczona była sitowiem i szuwarami, stąd wzięła się nazwa wsi Kamyszenka (z j. ros. ????? - sitowie). Dla dziadków nie było przygotowanej ziemianki, więc musieli ją sobie sami wykopać. Budowali ją z samanu - cegły zrobionej z gliny z domieszką siana. Z takiej samej cegły postawili piec. Z rozkazu komendanta budowali takie ziemianki i innym zesłańcom. Do czasu wybudowania ziemianki spali w stepie pod gołym niebem. Wtedy dziadek zachorował na zapalenie stawów, ponieważ nocą bywały przymrozki. Zaraz po przyjeździe został skierowany do przymusowej pracy - uprawiał ziemię. Babcię z kolei zabrano do budowy tamy nad rzeką. Od dźwigania nosiłkami piasku, miała głębokie rany na ramionach. Pracowała bez wytchnienia od rana do wieczora. Kiedy z powodu choroby nie mogła pójść do pracy, była aresztowana i pozbawiana wynagrodzenia w formie jedzenia. Dzieci siedziały wtedy same w domu, w zimnie i bez pożywienia.
Najtrudniejszym okresem pobytu na zesłaniu była zima. Ziemianki bywały zasypane śniegiem - z daleka widać było tylko ich kominy. Zawsze było w nich zimno, chociaż paliło się w piecu. Głównym źródłem opału była słoma i kiziak (wysuszone zwierzęce odchody). Ściany od wewnątrz pokrywał śnieg i lód. Z sufitu zwisały sople. Zimą zawsze brakowało jedzenia. Życie dziadków upływało na ciągłej pracy. Nawet buran nie był od niej zwolnieniem. Babcia nie mogła przyzwyczaić się do życia pod kontrolą komendantury, że nie może się modlić i mówić po polsku”.

Proszę wybaczyć ten długi cytat (ukazał się on w „Głosie Polskim” nr 14 z 2006 roku), ale myślę, że był on konieczny, aby zrozumieć, że znaleźliśmy się nagle na ziemi, która była niesłychanie doświadczona cierpieniem. Kiedy kilka dni później zwiedzaliśmy obóz, w którym więziono „matki, żony i siostry wrogów systemu”, zaprezentowano nam film ukazujący jego historię, który zaczynał się od długiej litanii strasznych rzeczy, które miały miejsce na terenie Kazachstanu, choć jego mieszkańcy byli Bogu ducha winni. Bo ta ziemia to miejsce zsyłek, deportacji, cierpień wielu ludzi, choćby tych biednych kobiet skazanych za bycie w pokrewieństwie z mężczyzną, którego system uznał za wroga, miejsce poligonu nuklearnego i wielu innych nieszczęść. Warto mieć tego świadomość, zwłaszcza kiedy ląduje się wygodnym samolotem w nowoczesnej Astanie.

Kawałek Polski
Ale to nie Astana jest naszym celem. Celem jest „Punkt 11”, czyli Kamyszenka. Na lotnisku czeka na nas ks. Tomasz, a także, ku naszemu zdziwieniu ks. abp Tomasz Peta, miejscowy ordynariusz. Choć z drugiej strony nie powinniśmy się dziwić, bo przecież z nami jest ks. bp Łukasz, ale do biskupów wrócimy nieco dalej. Ks Tomasz zamówił dla nas specjalną taksówkę zwaną „gizelką”. Może ona pomieścić ze 12 osób i początkowo podróż jest przyjemna, bo jedziemy asfaltową wielopasmową drogą ciekawie rozglądając się po budującej się z rozmachem Astanie. Jednakże w pewnym momencie nasza „gizelka” gwałtownie skręca w polną drogę na stepie i wtedy czujemy, że jesteśmy w Kazachstanie, zwłaszcza że prędkość pojazdu jedynie nieznacznie została zmniejszona. Patrząc przez okienka rozumiemy wreszcie słowa: „W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz... Wstań...” Nie, nie! Nikt nie wstawał, bo „gizelka” jest dość niska, a niejednokrotnie nawet siedząc można się było odbić głową od sufitu. 
Po około dwóch godzinach jazdy docieramy do Kamyszenki. Zaskoczeniem jest dla nas bardzo szeroka droga, która biegnie przez środek wioski, momentami trudno sobie uzmysłowić, gdzie się znajdujemy, zwłaszcza jeśli drogą (bez nawierzchni) przejedzie jakiś samochód i podnoszą się tumany kurzu. Zanim opadną, można uruchomić wyobraźnię i zobaczyć osadę z Dzikiego Zachodu, przez którą przejechał jakiś pospieszny dyliżans, albo oddział Indian na koniach... Ale jak już kurz opadnie wyłaniają się skromne zabudowania, całkiem śliczny kościół, pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej i kilkadziesiąt metrów dalej plebania ks. Tomasza, która stanie się dla nas domem na tych kilka dni. Domem, dodajmy od razu, bardzo gościnnym. Szczególnie dumny jest Ks. Proboszcz z dwóch łazienek, które w ubiegłym roku przy pomocy wolontariuszy z Polski udało się wyremontować. A właśnie, wolontariusze. Plebania ks. Tomka jest ciągle pełna ludzi: przewijają się tutaj studenci z Polski, dwaj klerycy z naszego kaliskiego seminarium, w kuchni rządzi pani Freda, gospodyni, która odkąd powstała parafia, gotuje dla kolejnych księży proboszczów, a na czas naszej wizyty ugościła jeszcze we własnym domu Piotra z telewizji wraz z jego małżonką Sylwią. A nas księży i Ks. Biskupa gościł ks. Tomasz.
Szybko wchodzimy w tryb życia w Kamyszence. Oczywiście ks. Tomasz nie zawsze ma taki „ruch jak w Rzymie” na plebanii, zwykle po wyjściu gospodyni zostaje sam, no ale ten sierpień jest wyjątkowy. Na godzinę przed codzienną Mszą jest godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu. Najwierniejsze parafianki przychodzą i recytują Różaniec i inne modlitwy. Pośród tych modlitw zauważamy wielką cześć dla Matki Teresy z Kalkuty. Okazuje się, że jeden z poprzednich proboszczów miał szczególne nabożeństwo, proboszcz został przeniesiony, a ludzie modlą się dalej. Na Mszę przychodzą również wolontariusze i klerycy. Śpiewy są w języku polskim, a liturgia po rosyjsku. Zwykle w jeden dzień w tygodniu Msza jest sprawowana po polsku, w pozostałe dni po rosyjsku. Trochę zaczynam żałować, może pierwszy raz w życiu, że kiedy przez całych długich osiem lat próbowano mnie nauczyć rosyjskiego, a mój umysł był chłonny jak gąbka, ja opierałem się całym moim jestestwem przeciwko zasymilowaniu choćby podstaw... Ale muszę przyznać, że ks. biskup Łukasz radził sobie znakomicie. Momentami nawet do nas zwracał się po rosyjsku... A może po ukraińsku? Nie wiem, ale czas na księży biskupów w tej opowieści.

Jeden arcy, a drugi mega
Jak wspomniałem, ks abp Tomasz Peta przywitał nas już na lotnisku. W niedzielę koncelebrował Sumę odpustową w Kamyszence ku czci Matki Boskiej Częstochowskiej, a potem jeszcze przez dwa dni gościł nas w Kurii w Astanie, pokazał nam niektóre kościoły, a także zabrał nas do muzeum mieszczącego się na terenie dawnego komunistycznego obozu dla kobiet - matek, sióstr i żon wrogów systemu. Piszę o tym, aby podkreślić niesamowitą gościnność Księdza Arcybiskupa. To właśnie od niego dowiadujemy się najwięcej o Kościele i Kazachstanie, gdzie 70% ludności stanowią Kazachowie, a na pozostałe 30 % składają się ludzie 130 narodowości. Tak, tak, to nie błąd 130 narodowości, w tym Polacy, którzy mieszkają tu od 250 lat.
- Kiedy 25 lat temu powstał niepodległy Kazachstan wyemigrowało stąd 3 600 000 mieszkańców - opowiada Ksiądz Arcybiskup. - Polaków zostało około 20 000. Kościół jest więc w ciągłym ruchu, około pół miliona katolików wyjechało, a zostało około 100 tysięcy. Historię nie tylko Kościoła katolickiego, ale całego Kazachstanu można dzielić na dwa etapy: przed i po wizycie Jana Pawła II w 2001 roku. On zwrócił uwagę całego społeczeństwa na wartość religii, wartość relacji człowieka z Panem Bogiem. To było rzeczywiście wydarzenie niezwykłe. W historii niepodległego Kazachstanu, to jedno z najważniejszych wydarzeń. Na Mszy św. zgromadziło się wówczas 40 000 ludzi, na nasze warunki to bardzo dużo, i ta wizyta pozostała w ludzkich sercach i umysłach. Cały Kazachstan kocha Jana Pawła II - podkreśla ks. abp Tomasz. Mówił też bardzo ciepło o innych wyznaniach, bo tu w Kazachstanie ok 70 % mieszkańców przyznaje się o islamu, a ok. 20 % do prawosławia. A pozostałe 10 % to różne wyznania chrześcijańskie. Wszyscy żyją ze sobą w zgodzie i w harmonii, o co dba specjalne ministerstwo ds religii, które ma swoje przedstawicielstwa w terenie. Urzędnicy dbają o to, aby przedstawiciele i hierarchowie różnych religii i wyznań spotykali się i nawzajem poznawali. My również mieliśmy okazję wejść do jednego z meczetów, gdzie imam podjął nas bardzo serdecznie, a nawet obdarował płytami DVD o historii islamu w Kazachstanie.
Wracając do Księdza Arcybiskupa, to kiedy pytaliśmy go o trudności odpowiedział tak:
- Ja myślę że każdy ma swój Kazachstan. Czy to będzie Kalisz czy inne miejsce na świecie. Czasami mówią: „Ale wy tu macie ciężko!”, ale to tak nie jest. Każdy ma swój Kazachstan, swoje trudności, a Pan Bóg jest wszędzie ten sam. Księża i biskupi, którzy tu pracują są wszyscy szczęśliwi w Kazachstanie. Katolików jest mało, bo ok 1% po wyjazdach, ale Pan Jezus jest z nami. Jeszcze niedawno nie można było tutaj wwieźć medalika, a teraz budują się nowe kościoły.
Pewnie, że są potrzeby, zwłaszcza personalne. Księża i siostry zakonne pochodzą z ok. 20 krajów. Miejscowych powołań mamy niewiele. Warto dodać, że ponad 20 kapłanów i 20 sióstr wyszło z Kazachstanu za czasów Związku Radzieckiego i to był fenomen w tamtych czasach, ale dzisiaj nie wystarcza, dlatego potrzebujemy kapłanów. W Kazachstanie są 4 diecezje, ale seminarium mamy na cały kraj, w Karagandzie, gdzie oprócz naszych są też klerycy z Gruzji i Armenii. Ale tak, potrzebujemy kapłanów...
Nasz ksiądz biskup Łukasz czuł się bardzo dobrze w Kazachstanie. Jego obecność była zresztą pewnym znakiem: przybył tu nie tylko jako biskup pomocniczy diecezji kaliskiej, ale również jako paulin i były przeor jasnogórskiego klasztoru. To było bardzo ważne dla parafian ks. Tomasza, że właśnie on będzie głównym celebransem uroczystości odpustowych ku czci Matki Bożej Częstochowskiej. Liturgię sprawował Ks. Biskup po rosyjsku, ale kazanie wygłosił po polsku.
- Nie odważyłem się powiedzieć kazania po rosyjsku - opowiadał później. - Może następnym razem. Sytuacja tutaj budzi w nas zaufanie do Jezusa i Matki Bożej. Właśnie maryjność jest ważnym rysem tutejszej religijności - mówił Ks. Biskup, który twierdził też, że duchowość, a zwłaszcza maryjność odbija się tutaj na ludzkich twarzach. W swojej homilii wiele uwagi poświęcił rodzinie, a także sakramentowi małżeństwa. Jak się okazało z naszych późniejszych rozmów z ks. Tomaszem, temat był bardzo trafiony, bo to jeden z większych problemów, z jakimi musi się borykać proboszcz i całe duszpasterstwo. Obok alkoholizmu, właśnie rozwody i rozpadające się rodziny to najtrudniejsze sprawy. A skoro już jesteśmy przy trudnościach, to ks. Tomek wspomniał o jeszcze jednej rzeczy.
- Miałem kiedyś problem, bo mnie przewiało i poszedłem do takiego felczera, jeszcze nie lekarz, a więcej niż pielęgniarka, i mówię, że mnie kark boli, żeby mi coś przepisał. A felczer mówi, że takie rzeczy to się leczy u „babuszki”. U jakiej „babuszki”? Niech mi pan coś przepisze, jakieś lekarstwo, bo ja się u znachorów nie leczę. A ten się upiera, że mam iść do „babuszki”. Potem się okazało, że „babuszka” codziennie chodzi na Mszę, ale jakieś zabobony uprawia. Przez długi czas, delikatnie musiałem te sprawy tłumaczyć, ale mam świadomość, że takie problemy są tu nagminne - zwierzał się nam ks. Tomasz. A wracając do naszego biskupa Łukasza to trzeba przyznać, że zrobił furorę swoją serdecznością i uśmiechem nie tylko u miejscowych, ale i wśród młodych wolontariuszy z Polski.
- Ale macie mega biskupa! - niech te słowa jednej z dziewczyn posłużą za komentarz.

Artur i Fabian, czyli klerycy w akcji
Nie mogę nie wspomnieć o naszych kaliskich klerykach, którzy przyjechali do ks. Tomka na cały miesiąc i oprócz wypełniania wszystkich kleryckich zadań (jak choćby pomoc w kościele) poświęcili się również pracom remontowo-budowlanym, a mianowicie pomagają siostrom wyremontować klasztor. Ks. Tomasz na razie nie doczekał się wikariusza, ale w Kamyszence od kilku miesięcy są dwie siostry zakonne, franciszkanki szpitalne, a klerycy robią wszystko, aby siostry miały gdzie mieszkać. I są bardzo zadowoleni. Klerycy. A siostry? Pewnie też będą, jak się skończy remont. A z czego są zadowoleni klerycy?
- Przyjechałem tu bez żadnych oczekiwań  - mów kleryk Artur - bo tak mi poradziła siostra Kazimiera, która nas przygotowywała do wyjazdu i myślę, że to najlepsze rozwiązanie. Przeżyłem bardzo pozytywne zaskoczenie, bo zrozumiałem, jak fajnie jest coś zrobić z małą grupką ludzi. Przed odpustem każdego wieczora gromadziliśmy się przy Grocie Matki Bożej na Apelu Jasnogórskim, a także codziennie na adoracji przed Mszą, nie było tłumów, 10 - 15 osób, ale to było piękne i widzę jak ważne jest to dla tych ludzi - cieszył się kleryk Artur.
Natomiast kleryk Fabian chciał zobaczyć, jak wyglądają misje w rzeczywistości.
- Można zobaczyć różne filmy o misjach, poczytać o tym, ale czymś zupełnie innym jest to przeżyć - mówi Fabian. - Jesteśmy tutaj u ks. Tomasza i możemy zobaczyć wszystko, a nawet więcej, bo możemy zobaczyć wszystko, że tak powiem, „od kuchni”. To fenomenalne doświadczenie. Będąc tutaj widzę, kim są ci ludzie. Jest tu wielu Polaków, żyją biednie, ale mają dla nas wielką życzliwość, pomagają z uśmiechem, robią dla nas wszystko, co mogą, aby nam tu było dobrze. To nie jest tylko tak, że ja tu przyjechałem, aby im coś dać, ale naprawdę bardzo wiele od nich otrzymuję. Taka wymiana między chrześcijanami. Przekazujemy sobie nawzajem wiarę i dobroć. I to jest moja główna refleksja. I nie wykluczam przyjazdu za rok.
Trzeba przyznać, że klerycy są bardzo gorliwi i pracują uczciwie, wierzę, że będą z nich w przyszłości gorliwi kapłani i dobrzy rybacy... ludzi. Bo z samymi rybami szło im nieszczególnie... Pewnego dnia z wielką pompą wybrali się na ryby, niosąc demonstracyjnie wędki na ramionach, a po kilku godzinach wracali przez wieś... z niczym. Tego samego dnia mieszkańcy Kamyszenki, którym żal się zrobiło kleryków,  zasypali ich takim zapasem ryb, że trzeba było dziękować Bogu, że prąd jest i lodówka też. I to też jest Kazachstan. cdn

Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!