TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 07:35
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 294

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 294

Okazało się, że wcale nie było tak łatwo z panią Apolonią. To znaczy wszystko się powiodło. Kobieta rzeczywiście się ubrała, spakowała swoje rzeczy, a nawet pozwoliła, żeby Mateusz wziął od niej torbę.
- Pani Apolonio, przyszedłem do szpitala pieszo, ale jeżeli pani się nie czuje najlepiej to zadzwonimy po taksówkę - powiedział Mateusz kiedy wyszli razem przed szpital.
- No przecież już ksiądz wie, że moja choroba to czysty wymysł - odpowiedziała pani Apolonia.
- Nie tak do końca, droga pani, nostalgia czy tęsknota, mogą bardziej dokuczyć niż niejedna poważna choroba - zauważył Mateusz, a pani Apolonia się uśmiechnęła, po raz pierwszy tego wieczoru. Niestety, jak się później okazało, również po raz ostatni.
- Ma ksiądz rację - powiedziała. - Ale to nie powoduje przeziębienia czy temperatury, więc możemy spokojnie przejść sobie spacerkiem. Jest Wigilia, nie sądzę, żeby jakieś taksówki kursowały, każdy chce być dzisiaj z rodziną.
- A ja jestem pewien, że iluś nieszczęśnikom przypadł dyżur właśnie dzisiaj, a paru innych wolało zarobić parę złotych niż siedzieć z rodziną. Takie mamy czasy pani Apolonio - westchnął Mateusz.
- Tak czy inaczej, wolę się przejść, jeśli ksiądz nie ma nic przeciwko - podsumowała wzdychając pani Apolonia. Mimo, że wieczór był dość mroźny sporo okien przy drodze było uchylonych i zza większości z nich dobiegały wesołe odgłosy rozmów, śpiewów, śmiechu. Mateusz widział, jak twarz kobiety robiła się coraz smutniejsza. Pani Apolonia była jedną z tych osób, których wyraz twarzy potrafił je postarzeć bądź odmłodzić o 10 lat. Albo i o 20. Kiedy była smutna wydawała się schorowaną staruszką, kiedy się uśmiechała - szczęśliwą kobietą w jesieni życia. Niestety pani Apolonia już się nie uśmiechała, a po jej twarzy ponownie spływały łzy.
- Czuję się jak idiotka. I jeszcze księdzu zmarnowałam Wigilię - powiedziała cicho.
- Absolutnie zabraniam pani nawet tak myśleć - zaoponował Mateusz. - Gdyby nie pani byłbym sam, a tak to sobie posiedzimy we dwoje.
- Nie wiem co tam ksiądz planował, ale zobaczy ksiądz, że to będzie księdza najsmutniejsza Wigilia w życiu - powiedziała kobieta z takim przekonaniem, a jednocześnie smutkiem w głosie, że Mateusz nagle się przestraszył, czy nie zaplanowała ona sobie na ten wigilijny wieczór czegoś makabrycznego. Szybko jednak odgonił od siebie te myśli i postarał się uspokoić.
- Pani Apolonio! Pani jest mniej więcej w wieku mojej mamy i tylko dlatego nie będę na panią krzyczał, chociaż mówiąc takie głupoty aż się pani o to prosi - powiedział z szerokim uśmiechem. - Idziemy do mnie i to ja decyduję, czy będziemy siedzieć na smutno, czy na wesoło. A ponieważ ja na smutno po prostu nie umiem, więc nie ma pani wyboru.
- Ksiądz mnie zna z kościoła, a to nie jestem cała ja - odpowiedziała pani Apolonia. - Odkąd wyjechały dzieci wpadłam w taką depresję, że myślałam, że z niej się nie pozbieram. To znaczy psychiatra stwierdził, że to depresja, bo dla mnie to po prostu smutek, który rozdziera mi serce. Ale wie ksiądz, nie chciałam tego pokazać dzieciom, więc musiałam się jakoś farmakologiczne wspomóc. Zawsze kiedy dzieci mają przyjechać, kilka tygodni wcześniej idę do lekarza i on mi przepisuje jakieś kropelki i tabletki, że jak dzieci już przyjadą to mam energię, jakbym była ze dwadzieścia lat młodsza - opowiadała pani Apolonia, kiedy wchodzili już na plebanię. Mateusz zaprowadził kobietę do salonu i postawił na palniku gazowym garnek z barszczem i w duchu się modlił, żeby kobieta nie była głodna, bo oprócz barszczu nic nie miał, jeśli nie liczyć wędlin, których w Wigilię raczej nie chciał serwować pobożnej parafiance.
- I nic pani dzieciom nie powiedziała? - zdziwił się ksiądz Mateusz.
- Nic. Ani słowa. Nikt z mojej rodziny nic nie wie
i się nie dowie! - odpowiedziała.
- Ale nie domyślili się niczego?
- Nie. Przecież mówię księdzu, że po tych kropelkach czy tabletkach, to mam takie nastroje euforyczne, że dzieci wręcz są przekonane, że „odżyłam” po ich wyjeździe - kobieta nie kryła zawodu i rozczarowania. - Nie mają pojęcia, jaką cenę płacę za tę euforię na pokaz, kiedy już pojadą, jakie potem mam dołki psychiczne. Zresztą ksiądz mnie widzi prawie codziennie w kościele i też się ksiądz nie zorientował - powiedziała.
- Faktycznie - przytaknął cicho Mateusz i nie chciał już nic mówić o tym, że ostatnio tak mu się wzrok pogorszył, że z trudem rozpoznawał parafian z pewnej odległości. - Wie pani co, mam tylko ten barszczyk, bo dzisiaj post... Nie jest pani głodna? Bo jeśli tak to zaraz coś zorganizujemy - zmienił temat Mateusz.
- Jestem głodna, proszę księdza, jestem bardzo głodna, ale nie jedzenia! Jestem głodna miłości swoich dzieci! - pani Apolonia podniosła głos i szlochała coraz głośniej. Mateusz przysunął swoje krzesło bliżej i po prostu mocno przytulił kobietę i głaszcząc ją miarowo po głowie czekał aż się uspokoi. Po kilku minutach spazmy się wyciszyły i kobieta przestała płakać.
- Pani sobie nie wyobraża, ile my mamy w naszej parafii takich sytuacji. Rodzice pozostali sami w domach, a dzieci za granicą i nie mają zamiaru wracać - tłumaczył jej spokojnie Mateusz.
- Ja bym to zupełnie inaczej znosiła, gdyby u nas było tak samo - powiedziała.
- No ale jest tak samo. Tyle, że pani ma trudniej, bo jest wdową - zauważył Mateusz.
- Nie proszę księdza, nie jest tak samo. Bo ci inni młodzi to wyjechali z biedy, nie mieli pracy albo nie mieli perspektyw po studiach. Można powiedzieć, że byli zmuszeni. Ale moje dzieci nie musiały nigdzie wyjeżdżać. Z mężem wypruwaliśmy sobie żyły, żeby je wykształcić, ja miałam wyższe wykształcenie, a chodziłam sprzątać, aby dorobić i zapłacić dzieciom za najlepsze korepetycje. Zależało nam, żeby studiowały na najlepszych uczelniach w Warszawie. I udało się. Pokończyli studia, szybko dostali dobre prace, nawet mieli szczęście do narzeczonych. Dwójka już się ożeniła i mają dzieci, moje kochane wnuki, najmłodszy też już ma synka, ale ten już się nie ożenił. Bo nie potrzebuje! Bo proszę księdza wszystkie moje dzieci w tej Warszawie zachorowały na chorobę „tego kraju”! Bo w „tym kraju” jest tylko syf i zacofanie, w „tym kraju” nie ma perspektyw, oni nie dopuszczą, aby ich dzieci w „tym kraju” chodziły do szkoły... Co ja się napłakałam, natłumaczyłam... Mówię księdzu, że dziękowałam Bogu, że mój mąż tego nie doczekał, bo jego przodkowie walczyli we wszystkich powstaniach, jego ojca zamęczyli stalinowcy, jakby on usłyszał, co oni mówią o Polsce, to albo by sobie coś zrobił, albo ich pozabijał! Dobrze, że Bóg mu tego oszczędził - pani Apolonia znowu płakała.
- Rozumiem pani rozgoryczenie, ale jeszcze nic nie jest przesądzone, wie pani, wielu ludzi wraca z emigracji, trzeba się modlić i...
- Proszę księdza, oni nie wrócą! - przerwała mu kobieta. - Ksiądz nie rozumie. Oni już się nawet nie nazywają Majchrowski, jak ich ojciec, tylko sobie zmienili na Maykrowsky, rozumie ksiądz? Żeby dzieci nie miały problemów. Nawet imiona dzieciom już dali typowo angielskie. Prosiłam, żeby chociaż na drugie imię jakichś świętych, ale mnie skrzyczeli, że chcę dzieciom utrudniać. Zresztą, ostatnia dwójka nawet nie jest ochrzczona. Bo wie ksiądz, dzieci same wybiorą. Rodzice nie chcą im zamykać żadnej drogi. A jak się ich zapytałam, czy my im zamknęliśmy drogi i jeszcze zapytałam, czy może tym sprzątaniem, żeby oni mieli na naukę, to się doczekałam odpowiedzi, że jestem histeryczką. I jeszcze jedno, co mnie strasznie zabolało. Powiedział mi najmłodszy syn, że on nie oczekuje, że to zrozumiem. Rozumie ksiądz? Powiedział mi w ładny sposób, że wie, że jestem ograniczona, że jestem durna. I że powinnam się cieszyć, że oni co drugi rok do mnie przyjeżdżają, żeby się „bawić” w te tradycje, podczas gdy mogliby spokojnie sobie w ciepłych krajach „ładować akumulatory”. Bo to robią właśnie teraz, wie ksiądz? Ja siedzę w Wigilię
z - przepraszam - obcym człowiekiem, a moje dzieci „ładują akumulatory” gdzieś w jakimś ciepłym kraju - kobiecie już chyba skończyły się łzy, bo opadła na krzesło i bawiła się chusteczką.
- Nie wiem co powiedzieć. To bardzo boli – powiedział tylko Mateusz.
- Wie ksiądz co? A może zadzwonimy do najstarszego? Złożę mu życzenia - powiedziała nagle pani Apolonia.
- Jest pani tego pewna? - Mateusz nie był pewny, czy to był dobry pomysł.
- Oczywiście! To chyba po chrześcijańsku, prawda? - pani Apolonia definitywnie osuszyła łzy.

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości
jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!