TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 16:45
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 278

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 278

M.Promna

I po raz kolejny wszystko się udało. Ileż to już razy w swoim życiu dochodził do takiej konstatacji, że znowu się udało. Że znowu Bóg postawił takich ludzi na jego drodze, że mu pomogli i robili więcej, niż by to wynikało z zakresu ich obowiązków. Było zaledwie kilka minut po 18.00, a on ruszył w drogę powrotną z warsztatu, do którego zawiózł go pan Andrzej, bo tak właśnie miał na imię kierowca pojazdu „Pomoc drogowa”, który ściągnął go z lasu na Pomorzu. Rzeczywiście, najszybszą opcją był zakup używanej opony za 150 złotych i niemal natychmiast mógł ruszać w drogę powrotną. Jechał spokojnie i rozważał, czy da radę dociągnąć do domu, czy może jednak lepiej będzie zatrzymać się po drodze na nocleg i rano pokonać resztę drogi. Ostatecznie nie podjął żadnej decyzji, po prostu będzie jechał, a jeśli poczuje senność czy zmęczenie, to po drodze jest mnóstwo hoteli i moteli, jeden nocleg na pewno go nie zrujnuje. No i przede wszystkim cieszył się, że dotrze na czas na pogrzeb pani Krysi i miał wyjątkowo dużo czasu, żeby pomyśleć nad kazaniem. Jak tu podziękować pani Krysi, żeby jej nie dziękować, bo ona tego bardzo nie lubiła? Jaką Ewangelię wybrać i jakie czytania? Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. W samochodzie nie miał zestawu głośnomówiącego, ale znalazł sposób, aby podpiąć komórkę pod lusterkiem wstecznym i uruchamiając głośnik w telefonie mógł całkiem spokojnie rozmawiać nie narażając siebie ani nikogo innego na niebezpieczeństwo. A ponieważ dzwonił Maciej i zapowiadała się dłuższa pogawędka, więc szybko zamocował komórkę i wcisnął zielona słuchawkę.

- Wiesz Maciej, to jednak dobrze, że nie wybrałeś się ze mną na ten wyjazd, bo zanim jeszcze dojechałem, już muszę wracać – uprzedził nawet powitanie ze strony kolegi.
- Na wieki wieków. Amen! Poganinie jeden... A kto umarł? - Maciej był mocno przywiązany do chrześcijańskiego pozdrowienia i zawsze ganił Mateusza za jego brak.
- Pani Krysia - odparł Mateusz i zastanawiał się czy opowiadać koledze o perypetiach na szlaku widokowym.
- No jak pani Krysia, to nie masz wyjścia. Dzięki Bogu, że nie pojechałem... A myślałem, że dasz mi posłuchać szumu fal morskich na uspokojenie - odpowiedział posępnie Maciej.
- A cóż cię tak zdenerwowało? - zapytał Mateusz postanawiając jednocześnie, że jednak nie będzie opowiadał o problemach z autem, przynajmniej nie teraz.
- Posłuchaj, jaka mnie spotkała akcja. Wiesz mam ten piec gazowy, no i jakiś tydzień temu zaświeciła się w nim kontrolka, że trzeba zrobić okresowy przegląd. Wziąłem telefon i dzwonię do technika, próbujemy ustalić termin, kiedy może przyjść. Przez bity tydzień gość mówi, że ma umówione takie przeglądy, czy interwencje od 8.00 rano do 18.00. Wczoraj miał pierwszą wolną godzinę właśnie o 18.00. Żeby go przyjąć przesunąłem Mszę na 17.00, jak się okazało niepotrzebnie. Pan przyjechał za 10 szósta i za dwie szósta było po wszystkim. Ale już nie chodzi o czas. Po tym przeglądzie pytam pana, czy coś się należy, bo piec na gwarancji, a on do mnie z uśmiechem: „Nie ‘czy’, tylko ‘ile’ proszę księdza”. No to ja mówię, że na gwarancji, ale jak trzeba, to cóż? Zapłacę. A więc ile? A on mi wypalił, że 400 złotych. Kiedy zobaczył moją minę, bynajmniej się nie skonfundował, tylko mówi, że to tyle kosztuje, bo on ma uprawnienia, jest przygotowany i trzeba zapłacić i koniec. Zapłaciłem i zapytałem jak często ta lampeczka będzie się zapalać, a on na to, że zależy od eksploatacji, ale raz na rok przegląd trzeba zrobić, bo jak nie, to coś się tam spali albo zepsuje i wtedy „zaboli w kieszeń”. Chciałem mu powiedzieć, że ja już się za jakimś Apapem rozglądam, ale dałem sobie spokój - opowiadał Maciej.
- Faktycznie, te usługi są horrendalnie drogie, rozumiem, że się wkurzyłeś - ze zrozumieniem wtrącił się Mateusz.
- Zaczekaj! Ja nie dlatego się wkurzyłem, poczekaj do końca historii - zaoponował Maciej. - Wyobraź sobie, że dzisiaj ten sam pan technik przychodzi do mnie, bo zmarł mu ojciec i musiał załatwić pogrzeb. Znasz mnie i wiesz, że w ogóle nie brałem pod uwagę tego, co było wczoraj. Nigdy nie uważałem, że pogrzeb to czas na regulowanie jakichś zatargów, czy zaległości w parafialnych funduszach. Dla rodzin zmarłego to zawsze trauma. Normalnie więc składam mu kondolencje, pytam jak zmarł tato, proponuję kawę, on akceptuje. Rozmawiamy, wszystko spokojnie tłumaczę i dochodzimy do końca formalności. Oczywiście pada pytanie o koszty. A właściwie nawet nie pytanie o koszty, tylko pytanie, czy ja popieram papieża Franciszka, bo on powiedział, że nie powinno się brać opłat za sakramenty, a jedynie ofiarę. Tłumaczę, że co prawda pogrzeb to nie sakrament, ale pewnie i pogrzeb też papież miał na myśli. Następnie wyjaśniam, że są jednak pewne stałe koszty takiej ceremonii: zapłacić grabarzowi, kościelnemu, organiście, zużytą energię w kościele, itd., które trzeba ponieść. No i on wtedy pyta, ile te koszty wynoszą. To mu powiedziałem ile dla każdego z pracowników, a następnie dodałem, że jeśli chodzi o posługę księdza, to może złożyć dowolną ofiarę. A on do mnie: „A księdzu za co?”. Wtedy już się trochę zdenerwowałem, ale zachowałem spokój i mówię, że czas poświęcony na formalności, nabożeństwo żałobne z Różańcem, potem Msza pogrzebowa i odprowadzenie na cmentarz. Pokiwał głową i odliczył kwotę na pozostałych pracowników, a następnie położył 50 złotych ze słowami: „A to dla księdza”. Pomyślałem sobie wtedy o tych czterech stówach, które on mnie skasował za osiem minut roboty, bo „on ma do tego specjalne uprawnienia”, pewnie jakieś technikum plus kurs kilkumiesięczny, i o moich sześciu latach studiów i wiesz co? - Maciej zawiesił głos.
- Mam nadzieję, że mu nie wygarnąłeś
- powiedział niepewnie Mateusz.
- Nie. Uśmiechnąłem się i podziękowałem.
Pan technik też się ucieszył i wyszedł, a na korytarzu powiedział do żony: „A nie mówiłem? Jakbyśmy mieli drobne, to bym mu dał dychę”. Słyszałem. Wiesz, mam tylko nadzieję, że on nie wiedział, że ja słyszę, bo jeśli powiedział to specjalnie tak głośno, żebym usłyszał,
to jest znacznie gorzej niż myślałem
- powiedział Maciej zrezygnowanym głosem.
- Chyba nie jest tak źle, na pewno nie chciał, żebyś usłyszał. Ale że czasami ludzie mają nas trochę za durniów, to się nie da ukryć
- zgodził się Mateusz.
- Czasami?
To eufemizm - zauważył gorzko Maciej. - Ale zostawmy już te tematy, bo i tak nic nie poradzimy. A ty Mateusz nie jesteś zmęczony? Jesteś w drodze już chyba kilkanaście godzin.... Żebyś się gdzieś nie rozkraczył...
- Nie martw się, jak się poczuję zmęczony to zatrzymam się na noc w najbliższym hotelu - odpowiedział Mateusz i w tym momencie wiedział już, że na pewno tak zrobi.
- Jakbyś jechał w nocy i bał się, że zaśniesz to zadzwoń do mnie, potowarzyszę ci, a teraz muszę już kończyć. Trzymaj się!
- Maciej zakończył rozmowę.

***
Po siedmiu godzinach snu w motelu Mateusz obudził się w znakomitej formie. Wypił kawę w ramach śniadania i wyruszył w dalszą drogę. Już bez żadnych przygód, a nawet, o dziwo, bez żadnych telefonów dotarł do swojej plebanii. Kiedy na pół godziny przed pogrzebem wyszedł ze swojego mieszkania zauważył czekającą na niego córkę pani Krysi, tę która od dawna mieszkała za granicą. Kobieta miała ze sobą duży pakunek przewiązany ozdobną wstążką.
- Księże Proboszczu, przede wszystkim chciałabym serdecznie podziękować, że przerwał ksiądz swój urlop, żeby pochować naszą mamę. Naprawdę bardzo to doceniamy - powiedziała.
- Dla pani Krysi wróciłbym z końca świata - odpowiedział Mateusz z przekonaniem.
- Wiem. I mama też to wiedziała. Proszę księdza, z testamentu mamy wyczytałam, że to pudełko miałam dostarczyć osobiście Księdzu Proboszczowi. Nie mam pojęcia, co jest w środku. Mama napisała też, aby poprosić Księdza, który będzie sprawował liturgię, aby za nic jej nie dziękował. Ksiądz znał mamę, więc wie, jak jej na tym zawsze zależało. Wierzę, że Ksiądz uszanuje jej wolę. Raz jeszcze dziękuję za wszystko, a zwłaszcza za to, że w parafii mama miała swój drugi dom - powiedziała kobieta, wytarła sobie nos w chusteczkę i wyszła uśmiechając się przez łzy. Mateusz nie mógł się powstrzymać i natychmiast rozpakował paczkę, którą właśnie otrzymał. Był w niej przepiękny ornat, który kiedyś razem z panią Krysią oglądali w jakimś holenderskim katalogu. Nie pamiętał, ile kosztował, ale była to absolutnie kosmiczna cena, bo powiedział wówczas: „Widzi pani, pani Krysiu, to jest ten pułap, do którego my nigdy nie dosięgniemy”. Mateusz aż się wzruszył patrząc na taki prezent. Kiedy zamykał pudełko zauważył, że oprócz ornatu była w nim też koperta. Gruba koperta... Po otwarciu oprócz pokaźnej ilości banknotów dwustuzłotowych zauważył też mały bilecik. „Te pieniądze są do osobistego użytku Księdza Proboszcza, a ornat dla parafii. Wszyscy szczęśliwi, podziękowania TYLKO Bogu! Rozumiemy się? Ja teraz wszystko widzę i wszystko słyszę. Krystyna”.

- A jednak nie wszyscy mają nas za durniów, niektórzy nas też kochają... - powiedział Mateusz i poszedł do kościoła.

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu
są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!