TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 19:38
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 262

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odcinek 262

Jasna 262

Zaledwie kilka miesięcy w parafii i już tyle ludzkich cierpień Mateusz zaczął odczuwać na swoich barkach. On wiedział, sam to wielokrotnie powtarzał choćby podczas spowiedzi mamom i babciom przerażonym, że ich dzieci i wnuki odeszły od Pana Boga, że to Pan Jezus umarł za nas, również za ich dzieci i wnuki, i to Pan Jezus nas zbawia. Żadna mama nie może zbawić swoich dzieci. A już zwłaszcza na siłę, bo wbrew woli nawet Pan Bóg niczego nie może zrobić. I on to często powtarzał mamom, które martwiły się o swoje dzieci. A potem punktualnie sam wpadał w tę pułapkę, gdy chodziło o obcych mu ludzi. Nic na to nie potrafił poradzić, taki był. A kiedy ludzie znajdą człowieka, który ochoczo bierze na swoje barki ich cierpienia, czy choćby opowieści o nich, to potem chętnie korzystają z okazji. Mateusz już raz to przeżył bardzo głęboko na własnej skórze. To było jeszcze w Italii, kiedy pewna kobieta z całą pewnością pełna problemów psychologicznych, a może i psychiatrycznych zaczęła wraz z mężem odwiedzać ich wspólnotę. Miała na imię Natalina. Kiedy znalazła w nim słuchacza, który nigdy nie miał serca odmówić jej spotkania, zaczęła przychodzić regularnie, raz w tygodniu, jak do psychologa. I za każdym razem przez bite dwie godziny opowiadała o swoich problemach, a zwłaszcza o ludziach, którzy jej zdaniem, byli przyczyną tych problemów. Kiedy kończyła swój wywód, Mateusz, na ile tylko mógł, w oparciu o te kilka kursów z psychologii, które zaliczył na uczelniach, w których studiował i swoje doświadczenie z konfesjonału, próbował jej tłumaczyć, że to nie do końca jest tak, jak ona mówi. Że na świecie może i są ludzie, których jedynym sensem życia jest zniszczenie życia innych ludzi, ale na pewno nie jest możliwe, że wszyscy oni trafili się akurat Natalinie. Że prawdopodobnie wiele z jej problemów może być rozwiązanych bez przeprowadzki w inne miejsce, gdzie ludzie nie będą jej niszczyć. I ponieważ bardzo ciężko jest zmienić postawę innych ludzi, na których nie mamy żadnego wpływu, być może jednak warto zmieniać powoli tego jedynego, na którego jakiś wpływ mamy. Czyli siebie. Natalina słuchała go za każdym razem, jej usta tworzyły prostą wąską kreskę, a wargi były niemal białe od zaciskania ich, kiwała głową i kiedy Mateusz kończył, mówiła, że najprawdopodobniej ma rację, dziękowała i wychodziła. Po jakiejś godzinie wracała biegiem, wpadała na plebanię i wykrzykiwała Mateuszowi, że on nic nie rozumie i podważała to wszystko co jej wcześniej powiedział. Kiedy zmierzała ku końcowi swojego wywodu, wstawała z krzesła i stawała przy drzwiach w ten sposób, aby kiedy tylko skończy zatrzasnąć za sobą drzwi, nie dając mu szans powiedzenia „buonasera”. I tak to się odbywało z pewną regularnością przez kilka lat. Wszyscy mu mówili, że ta Natalina go wykończy, ale on nie miał serca, żeby jej powiedzieć: „Znajdź sobie lekarza”. Gwoli prawdy był jeszcze jeden powód, dla którego z nią rozmawiał. Wydawało mu się, że dzięki temu jej biedny mąż ma chociaż chwilę spokoju, bo był przekonany, że w tym związku to najgorzej miał właśnie Pino. Aż kiedyś zdarzyło się, że po „seansie”, kiedy Natalina teoretycznie przyjęła jego „porady”, spokojnie wyszła i Mateusz czekał na jej tradycyjny powrót, odwiedził go przyjaciel, świecki mężczyzna, jeden z tych, którzy od dawna mówili mu, żeby nie brał na siebie takich przypadków jak Natalina. I jak raz podczas jego obecności Natalina wróciła i zaczęła krzyczeć na Mateusza, że on nic nie rozumie, Angelo chwycił Natalinę delikatnie za łokieć, powiedział, że jeśli ona jeszcze raz pozwoli sobie na takie traktowanie jego proboszcza, to on zapomni, że ona jest kobietą, po czym wyprowadził ją za drzwi, zanim Mateusz zdążył cokolwiek powiedzieć. Rzeczywiście Natalina nie powróciła nigdy więcej, ona nawet nie mieszkała w jego parafii. Za to przyszedł do niego kilka dni później jej mąż Pino. Mateusz był pewien, że facet chce mu podziękować, a może przeprosić, a tymczasem Pino wygarnął mu tak, że pewnie żona byłaby z niego dumna. Wyzwał Mateusza od najgorszych oskarżając go, że „zniszczył” mu żonę, że zrobił z niej „kłębek nerwów”. I że teraz on jej wreszcie znalazł „prawdziwego psychologa”, który jej naprawdę zaczyna pomagać. Fakt, że go to trochę kosztuje, ale wreszcie ma nadzieję, że będzie lepiej. Trzaśnięcie drzwiami zbiegło się ze słowami Mateusza: „przecież ja nie jestem psychologiem...”
Ciągle pamiętał o tej sytuacji i starał się nie psychologizować, chciał być tylko przewodnikiem, kierownikiem duchowym, ale problemy ludzkie, którymi się z nim dzielili często długo pozostawały mu w głowie. Rozmyślał, zamartwiał się, zastanawiał się czy mógłby coś zrobić.
I tak było i z panią Anią, która spontanicznie dekorowała ołtarz w kościele usiłując odnaleźć spokój wewnętrzny po tym, jak jej mąż się powiesił. Z chorobliwej zazdrości, do której ona nigdy nie dała mu choćby cienia powodu. Taka była przynajmniej jej wersja, a Mateusz nie miał zamiaru wypytywać innych. Nigdy tego nie robił. Zawsze starał się wyrobić sobie własne zdanie, nie chciał się uprzedzać. Maciej zawsze się z niego śmiał, że sam nadstawia tyłek, żeby ktoś go w niego kopnął, ale taki już był. A kiedy widział ludzi autentycznie cierpiących tym bardziej wolał sam rozeznać sytuację, niż pytać innych, a pani Ania na pewno była osobą cierpiącą. Każdy by był na jej miejscu.
Oczywiście parafia nie była wolna od ludzi, którzy problemów nie mieli, a więc musieli je sobie stworzyć. Dzisiaj miał tego kolejny dowód, bo po kilku tygodniach zawieszenia broni i lęku, żeby wikariusz „nie zlikwidował” ich wspólnoty rozpoczęły się harce pomiędzy Apostolatem Maryjnym a Żywym Różańcem. W zakrystii tuż po Mszy Świętej pojawili się u niego syn i synowa pani Krystyny, czyli siostry zelatorki Apostolatu, z figurką Matki Bożej Fatimskiej.
- A czemu państwo zabraliście tę figurkę z kościoła? - zdziwił się Mateusz.
- Ależ broń Boże, my jej nie zabraliśmy z kościoła – uśmiechnął się pan Michał.
- To skąd, przepraszam, macie tę figurkę... Albo właściwie do czego ta figurka? - Mateusz zaczął podejrzewać kłopoty.
- Mamusia postanowiła razem z całym Apostolatem ufundować nową figurkę w związku z setną rocznicą objawień fatimskich - powiedział syn pani Krystyny.
- No ale przecież my już mamy taką figurkę i ona jest prawie nowa, przynajmniej tak mi się wydaje - mówił Mateusz.
- Ale tamtą ufundowały Róże Różańcowe, a poza tym podczas ostatniej procesji odłamał się kawałek podstawy, no i teściowa pomyślała, że wstyd, żeby taką wyszczerbioną figurkę i to w takim roku jubileuszowym... - tłumaczyła kobieta, a Mateuszowi już się podnosiło ciśnienie.
- A czemu mama sama nie przyszła? - zapytał.
- A bo jakoś się dzisiaj nie czuła najlepiej, a chciała, żeby już na trzynastego była nowa figurka – pospiesznie wyjaśnił syn Michał. - Czy mamy ją znieść do kościoła, czy ksiądz sam podmieni?
- Drodzy państwo, ja naprawdę bardzo doceniam gest mamy, ale tak nie można robić... - jęknął Mateusz. - Nie może być tak, że ktoś się obudzi i wpadnie mu do głowy pomysł, że ten obraz w kościele jakiś taki starawy i skoczy na odpust na stragany i kupi nowiutki i każe księdzu podmienić...
- Ale ta figurka wcale nie jest z odpustu! - oburzyła się synowa panu Krystyny.
- Nie chodzi o figurkę, chodzi o zasadę! Przestrzeń w kościele jest przestrzenią sacrum, nie może być tak, że każdy przynosi tam albo zmienia coś jak mu się podoba...
- Proszę księdza, ale ta figurka kosztowała o ponad 100 złotych więcej niż tamta co ją Żywy Różaniec kupił! To nie jest wymiana na gorsze, tylko na lepsze! - jeszcze raz przerwała mu synowa pani Krystyny.
- Myślę, że nie dojdziemy do zrozumienia – powiedział Mateusz.
- Chyba do porozumienia – upomniała go kobieta.
- Nie, chodzi o zrozumienie, a nie o porozumienie. A właściwie to jest... nieporozumienie! Proszę tę figurkę odnieść mamie, a ja z nią będę rozmawiał, dobrze? W końcu to ona ją ofiarowała, prawda?
- Jednak teściowa to miała rację, księdzu to się nic nie podoba! - synowa pani Krysi odwróciła się na pięcie i poszła a jej mąż za nią.

Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!