TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 01:31
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 213

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 213

MPromna

Nie, no słuchajcie, tak dalej być nie może. Widzimy się jedenasty raz, a doszliśmy zaledwie do siódmego tematu, zostały nam jeszcze trzy, a przecież mieliśmy zamknąć się w dziesięciu spotkaniach - Mateusz tylko udawał niezadowolonego, ale tak naprawdę to oczy aż mu się śmiały ze szczęścia. To był jego trzeci kurs przedmałżeński w tej parafii, ale jeszcze nigdy nie miał tyle satysfakcji, co w tym roku. A przecież na początku nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Zgłosiło się siedem par i choć Mateuszowi liczba wydawała się bardzo przyzwoita, to jednak pierwsze spotkanie, na którym dochodzi do tak zwanego przełamania pierwszych lodów, zakończyło się kompletnym fiaskiem. Mimo że poczęstował wszystkich znakomitym skubańcem upieczonym przez panią Stanisławę, kawą i herbatą, jak to miał w zwyczaju, to narzeczeni ani za grosz nie chcieli się otworzyć. Przedstawili siebie półsłówkami, nie reagowali nawet na jego żarty, większość patrzyła na zegarki i w żaden sposób nie udało mu się wciągnąć ich w dyskusję. Mało tego, kiedy wspomniał coś o toksycznych rodzicach i potrzebie rozliczenia się ze swoimi rodzinami, zanim utworzą nowe, parę osób zaczęło patrzeć na niego, jeśli nie z wrogością, to na pewno bardzo chłodnym wzrokiem. Szczytem wszystkiego zaś było to, że nie znalazł się nikt chętny, kto by chciał przygotować ciasto na kolejne spotkanie. Jeszcze w Italii Mateusz wprowadził taki zwyczaj na kursach przedmałżeńskich, że odbywa się je zawsze przy kawie i ciastku, aby była dobra atmosfera. Na pierwsze spotkanie on sam załatwiał jakieś ciasto, a potem już należało to do kolejnych par. On ze swojej strony starał się o gorące napoje. I po raz pierwszy mu się zdarzyło, właśnie z tą grupą, że kiedy zapytał, kto przygotuje ciasto na następne spotkanie, wszyscy opuścili wzrok i mimo jego zachęt, nikt się nie zgłosił. Pierwszy raz taki afront! Mateusz pomyślał wówczas, że będzie bardzo ciężko i pewnie by tak było, gdyby w tamtym właśnie tygodniu nie pojawili się w jego kancelarii Marysia i Szczepan. Pochodzili z sąsiedniej parafii, a przyszli do Mateusza zapytać, czy nie organizuje czegoś na Światowy Dzień Młodzieży. Zapoznał ich z tym, co robią w parafii, a potem próbował na różne sposoby zagadać ich, bo tak przyjemnie było patrzeć na tę kochającą się parę, że żal mu było, że zaraz sobie pójdą.
- Jak długo jesteście razem? - zapytał.
- Za długo! - roześmiała się Marysia.
- A gdzie tam, proszę księdza, pięć lat, tylko Marysia to by chciała oświadczyny i ślub choćby jutro - tłumaczył Szczepan.
- Oczywiście! A na co mamy czekać? - z uśmiechem, ale stanowczo ripostowała Marysia.
- A ty byś nie chciał? - zapytał Szczepana Mateusz. - Pięć lat to chyba wystarczająco dużo żeby się poznać.
- No pewnie, że bym chciał, ja po dwóch dniach wiedziałem, że się z Marysią ożenię, tylko wie ksiądz, to nie jest takie proste. Trzeba skończyć studia, znaleźć jakąś pracę, zrobić ten cały kurs przedmałżeński, nazbierać pieniędzy na wesele, to wszystko kosztuje - tłumaczył Szczepan, a Marysia tylko z niedowierzaniem kręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że słyszy te słowa.
- Widzi ksiądz? Jak tak dalej pójdzie, to się zestarzeję czekając na ten pierścionek. Dla Szczepana wszystko wymaga czasu, a dla mnie chęci - Marysia z przekorą patrzyła na swojego chłopaka.
- Nie wymaga czasu? No to niech jej ksiądz powie, ile trzeba czasu, żeby w ogóle był ślub kościelny - z wyraźnym wyzwaniem w głosie Szczepan próbował znaleźć sojusznika w Mateuszu, ale tu się przeliczył, bo Mateusz patrząc na nich pobłogosławiłby im ślub natychmiast. Ale powiedzieć im tego nie mógł.
- Powiem tak: w ostatnią niedzielę zacząłem kurs przedmałżeński, zostało jeszcze dziewięć spotkań. W zależności od uczestników możemy go zakończyć w dwa miesiące. W międzyczasie załatwiacie dokumenty i w karnawale możecie jechać na podróż poślubną w ciepłe kraje - uśmiechnął się Mateusz.
- Żartuje ksiądz? - Szczepan wyglądał, jakby mu ktoś powiedział, że koniec świata będzie jutro.
- Nie, nie żartuję. To jest wersja normalna. Czasami kurs jest przyspieszony, robimy po dwa spotkania w tygodniu i wtedy...
- Rozumiem, rozumiem! To niech ksiądz lepiej powie, ile to kosztuje - Szczepan próbował uderzyć w inny argument.
- Biednym studentom wychodzimy naprzeciw, więc jeśli macie swojego grajka, to by to nawet mogło nic nie kosztować, po prostu ofiara pozostawiona w gestii waszego dobrego serca i realnych możliwości.
- Pozostaje jeszcze znalezienie sali na wesele, a to trzeba zrobić dzisiaj z kilkuletnim wyprzedzeniem - coraz słabszym głosem wyliczał zdruzgotany Szczepan - plus koszty wesela...
- Którego nigdy nie chcieliśmy, kotku - przerwała mu z promiennym uśmiechem Marysia. - No dobrze, księże Mateuszu, to już wiemy, jak z tymi Światowymi Dniami Młodzieży, a teraz już pójdziemy w kolejne pięć, a może dziesięć lat naszego chodzenia ze sobą - powiedziała wstając i biorąc pod rękę swojego wyraźnie osłabionego chłopaka, nie przestając mimo wszystko się uśmiechać.
- No to szczęść Boże! - powiedział Mateusz. - A jakby co, to kurs przedmałżeński w poniedziałki o dziewiętnastej - rzucił na odchodne, ale absolutnie nie wierzył, że para może się pojawić, a tymczasem przyszli. Nie wiadomo od kogo, ale dowiedzieli się o tradycji ciasta na spotkaniach i pojawili się z domowym sernikiem. Ponieważ Mateusz się nie spodziewał i też zamówił, tym razem orzechowca u swojego brata, który ostatnio lubował się w domowych wypiekach, więc na drugim spotkaniu narzeczonych ciasta było tyle, że Mateusz przez dwie i pół godziny trzymał wszystkich, aż połowa słodkości nie zniknęła, a druga została popakowana w paczki na wynos dla wszystkich. Od tego drugiego spotkania wszystko się zmieniło. Marysia i Szczepan tak mu rozhulali dyskusję, że spotkania nieraz przeciągały się do późna w nocy. Najbardziej ucieszył go fakt, kiedy po trzecim spotkaniu okazało się, że na kolejne jedna z par nie może przyjść z przyczyn od nich niezależnych i wymusili na wszystkich, żeby spotkanie zostało przełożone, bo nie chcieli stracić treści, które miały być poruszane. I dzisiaj kończyli jedenaste spotkanie i nikt nie narzekał, że będzie ich więcej.
- To wina księdza, że te spotkania tak się wloką - mówił ze śmiechem jeden z mężczyzn, Tomasz. - Bo zamiast, jak każdy normalny ksiądz zrobić wykład w 45 minut i do domu, to ksiądz nas dopuścił do głosu i teraz ciężko wrócić do normy.
- Mnie tam akurat to na rękę - dodał ze śmiechem Szczepan - bo  mnie się nie spieszy do ślubu, tylko Marycha mnie pogania. Więc postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby przedłużyć ten kurs w nieskończoność.
- Hola, hola! My mamy termin zaklepany na czerwiec, więc do czerwca musimy skończyć - wtrąciła się ze śmiechem Małgosia.
- No way! - Szczepan nie dawał za wygraną. - Ten kurs będzie trwał, jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy: do końca świata i jeden dzień dłużej! - salwa śmiechu przykryła kolejne głosy w dyskusji.
- Mamy jeszcze trzy tematy, w tym mój ulubiony o tym, jak się dobrze kłócić. Tego się nie da na jednym spotkaniu przedyskutować - Mateusz zbierał ze stołu plastikowe talerze i resztki ciasta.
- A swoją drogą, to ciekawe - zagaiła całkiem poważnie Marysia. - Do Pierwszej Komunii przygotowujemy się dwa lata, do bierzmowania też tyle albo więcej, a do ślubu dziesięć spotkań i ma wystarczyć...
- A ksiądz to do sakramentu swojego chyba z sześć lat, prawda? - zapytała Małgosia i na chwilę zapadła bardzo poważna cisza.
- No właśnie, proszę księdza - Szczepan nie byłby sobą, gdyby nie zażartował. - Skoro do żeniaczki z Panem Bogiem, z Panem Bogiem, który jest idealny, trzeba się sześć lat przygotowywać, to ja żeby się z Marychą ochajtać potrzebuję ze dwa razy tyle!
- Zaraz dostaniesz w ucho - zaśmiała się Marysia. - Jesteśmy jedynymi, którzy nie mają wyznaczonego terminu ślubu, ale staniemy przy ołtarzu jako pierwsi, proszę księdza - powiedziała Marysia i wyciągnęła w górę dłoń pokazując wszystkim piękny pierścionek. Szczepan już nic nie mówił, tylko pęczniał z dumy, a Mateusz na chwilę zamknął oczy i już ich widział przed ołtarzem z dłońmi splecionymi stułą. Oczywiście jego stułą.

Tekst Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!