TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 16:44
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 205

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 205

jasna

Budynek miał z piętnaście pięter, a mieszkanie numer 87. „Jak nie będzie windy, to się chyba zastrzelę” - pomyślał Mateusz przyglądając się swoim ciągle jeszcze obolałym po pieszej pielgrzymce stopom. Jak ubierał rozchodzone adidasy, to jeszcze jako tako się poruszał, ale kiedy do Mszy Świętej zakładał sztywne półbuty, to chodził jak kaleka. Ministranci podczas dzisiejszych niedzielnych Mszy Świętych jawnie się z niego podśmiewali.
- Pięć dni ksiądz proboszcz pielgrzymował, a wygląda jakby szedł przynajmniej miesiąc do Santiago de Compostela w Hiszpanii - śmiał się jeden z nich.
- Zobaczycie, że do Santiago też się wybiorę, tylko tym razem trochę potrenuję - odgrażał się Mateusz, ale teraz patrząc na wysoki budynek modlił się o windę. Trochę żałował, że ubrał półbuty, ale z drugiej strony chciał wyglądać, jak porządny ksiądz, żeby kobieta, do której się wybierał w odwiedziny nie miała żadnych wątpliwości. Pewnie powinien wcześniej zadzwonić, ale obawiał się, że kiedy była żona Zygmunta usłyszy, że przysłał go jej ex, to nawet nie zechce z nim rozmawiać i wręcz zabroni mu pokazywać się w jej mieszkaniu. Tym bardziej, że jak mu powiedział Zygmunt, żona przeprowadziła się i pewnie miała nadzieję, że Zygmunt nigdy nie dowie się dokąd. Na szczęście wielu byłych przyjaciół ciągle żałowało Zygmunta i współczuli mu z powodu jego sytuacji i jeden z nich dał mu nowy adres i numer telefonu żony i dzieci. Jednak Zygmunt dotychczas nie skorzystał z okazji, aby nawiązać kontakt, bo jak mówił czekał na znak z nieba, no i odczytał ten znak w spotkaniu z Mateuszem. I w ten sposób, w niedzielne popołudnie, dzień po powrocie z Częstochowy, Mateusz postanowił wypełnić złożoną nieszczęśnikowi obietnicę. Wsiadł w pożyczony samochód i po dobrych dwóch godzinach jazdy wchodził do klatki schodowej. Na szczęście po prawej stronie były drzwi do windy, a obok spis lokatorów. Mieszkanie nr 87 znajdowało się na 12. piętrze, ale nie było podpisane nazwiskiem. Mateusz wcisnął guzik i czekał na przyjazd windy. Jeszcze zanim winda zjechała na dół, na klatkę schodową weszło również dwóch policjantów i stanęli obok Mateusza.
- Dzień dobry - powiedział Mateusz.
- Dzień dobry - odpowiedział jeden z policjantów, podczas gdy drugi zupełnie go zignorował. Mateusz spuścił więc wzrok i dalej oczekiwali już w trójkę na windę, która bardzo powoli zjeżdżała na dół. Kiedy wreszcie drzwi się rozsunęły Mateusz wszedł jako pierwszy i wcisnął guzik z numerem 12. Tuż za nim weszli policjanci i ku zaskoczeniu Mateusza nie wcisnęli żadnego innego guzika, co oznaczało, że również oni zmierzają na 12. piętro. Przebiegła mu przez głowę myśl, że może Zygmunt coś przeskrobał, albo nie daj Boże umarł i policjanci idą poinformować żonę i dzieci. Szybko przegonił tę myśl, którą za chwilę zastąpiła kolejna konstatacja, że oto coraz bardziej przypomina filmowego księdza Mateusza granego przez Artura Żmijewskiego, który wszystkim się zajmuje, tylko nie sprawowaniem sakramentów, a przede wszystkim wspomaga, a często wyręcza policję. Przypomniał sobie swoją interwencję u biznesmena Zenka, no i teraz jedzie do żony Zygmunta, właściwie sam nie wiedział, z jakimi oczekiwaniami. Uśmiechnął się na myśl o swoich prawie „filmowych” wyczynach.
- A co tak panu do śmiechu? - zapytał nagle jeden z policjantów, ten który się nawet nie przywitał.
- Wiedziałem, że do tej windy może wejść maksymalnie sześć osób, czyli powyżej sześciu jest zakazane, ale nie sądziłem, że są też inne zakazy, na przykład zakaz uśmiechania się - odpalił Mateusz, który zwykle się nie denerwował, kiedy ktoś widząc go w koloratce zwracał się do niego przez „pan”, ale arogancja mundurowych - i miał dokładnie takie same odczucia kiedy mundurem była sutanna - zawsze go mocno irytowała. Kiedy jednak skończył swój ironiczny komentarz sam się lekko przeraził tego, co powiedział.
- Uśmiechać się oczywiście można - wtrącił się drugi policjant - Ksiądz wybaczy koledze, ale jedziemy po delikwenta, którego kolega ma przyjemność już piąty raz zabierać na komisariat i dlatego taki nerwowy. Wie ksiądz jak to jest, rodzina sobie nie daje rady z pijakiem, dzwoni po nas, my jedziemy, zabieramy rozrabiakę, spisujemy zeznanie, na izbę wytrzeźwień, dzień później wychodzi na wolność, wraca do domu i się mści na rodzinie. Oni dzwonią po nas i tak w koło Macieju. A kiedy któryś z nas pojawia się kolejny raz, to wie ksiądz, nie jest przyjemnie, bo ta biedna rodzina patrzy na nas jak na nieudaczników, że niby nic nie potrafimy zrobić - zakończył policjant, a winda akurat z odczuwalnym wstrząsem zatrzymała się na dwunastym piętrze.
- Rozumiem i życzę spokojnej interwencji w takim razie - powiedział Mateusz, który myślami był już w mieszkaniu pod numerem 87.
„Co ja w ogóle mam powiedzieć? Jak zacząć?” - zastanawiał się i czuł, że serce bije mu coraz szybciej. Podszedł do drzwi, na których nie było żadnej wizytówki i wcisnął dzwonek, który ostrym dźwiękiem przerwał ciszę za drzwiami. Przez chwilę niemal się modlił, żeby się okazało, że to pomyłka, że to nie jest właściwy adres i mieszka tutaj ktoś zupełnie inny. Wtedy by mógł z czystym sumieniem powiedzieć Zygmuntowi, że się starał, ale niestety, itd. Usłyszał szybkie kroki. To musiało być jakieś dziecko. Kiedy drzwi się otworzyły stanęła przed nim może dziesięcioletnia dziewczynka, w której bez trudu rozpoznał za zdjęcia córkę Zygmunta, choć nie miała na nim więcej niż 3 lata. Buzia była dokładnie ta sama.
- Mama! Ksiądz przyszedł po kolędzie! - wykrzyknęła dziewczynka i uciekła zanim zdążył wypowiedzieć choćby jedno słowo.
- Michasiu, dlaczego się wygłupiasz - dobiegł go kobiecy głos z głębi mieszkania - wiesz doskonale, że ksiądz nie chodzi po kolędzie w środku lata. Poza tym nie zostawia się gościa samego przed drzwiami. No i powiedz mi naprawdę, kto to jest? - głos był coraz wyraźniejszy aż wreszcie pojawiła się przed Mateuszem kobieta, mniej więcej w jego wieku.
- O mój Boże, to naprawdę ksiądz! - wyrwało się kobiecie.
- Mówiłam ci! - powiedziała z wyraźną pretensją w głosie Michasia, która ponownie wychyliła się zza pleców mamy.
- Ale ksiądz... W ogóle to szczęść Boże! Przepraszam, ale się nie spodziewałam, pewnie ksiądz po prostu pomylił drzwi - kobieta nie wiedziała jak zareagować. - Czy mogę w czymś księdzu pomóc?
- zapytała, a Mateusz nie miał pojęcia, co powiedzieć. Stojący dziesięć metrów dalej policjanci, którym nikt nie otwierał, z ciekawością przyglądali się rozwojowi sytuacji.
- Może my w czymś pomożemy? - zapytał z nieukrywaną ironią mniej uprzejmy policjant.
- Myślę, że sobie poradzę, dziękuję - odpowiedziała chłodno kobieta. - Proszę, niech ksiądz wejdzie - dodała, a Mateusz odetchnął z ulgą, że nie będzie się musiał wić, jak piskorz w obecności policjantów. Bo on oczywiście tupetu filmowego księdza Mateusza nie miał.
- Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale moje wspomnienia z policją nie są najlepsze, więc może wyjaśnimy sobie wszystko w mieszkaniu. Ksiądz się nie obrazi, jeśli pójdziemy do kuchni? W dużym pokoju są chłopcy...
- Ależ oczywiście, ja bardzo lubię siedzieć w kuchni, skraca to dystans - szybko przerwał jej Mateusz wdzięczny, że rozmowa będzie mieć miejsce bez udziału dzieci.
- Przepraszam, że nie proponuję kawy, ale o ile nie jest ksiądz nowym proboszczem, który odwiedza wszystkich mieszkańców, a nie wydaje mi się, bo co niedzielę chodzę do kościoła i coś bym słyszała, to nie mam zielonego pojęcia, o co tu chodzi - powiedziała kobieta stojąc i nie zapraszając Mateusza aby usiadł, przekonana zapewne, że kwestia wyjaśni się natychmiast.
- Doskonale rozumiem pani zaskoczenie i przepraszam, że pojawiłem się tak bez zapowiedzi. Powinienem był zadzwonić, ale obawiałem się, że nie zgodzi się pani na spotkanie ze mną - zagaił Mateusz przestępując z nogi na nogę, ponieważ pantofle dawały mu się we znaki.
- Też uważam, że zawsze lepiej się zapowiedzieć - powiedziała kobieta, która podejrzliwie przyglądała się temu jak chodził. - Mogę wreszcie się dowiedzieć, co księdza sprowadza? Bo rozumiem, że to jednak nie pomyłka.
- Nie, to nie jest pomyłka, pani Weroniko. O to spotkanie poprosił mnie pani mąż - wyjaśnił wreszcie Mateusz oczekując, że kobieta, której nie można było odmówić asertywności, wyprosi go z mieszkania.
- Aha, Zygmunt? W takim razie musimy jednak usiąść... Zrobić księdzu kawę? 

Tekst Jeremiasz Uwiedziony

Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.?

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!