TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 12:00
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 203

Jasna i ta druga strona księżyca - odcinek 203

jasna

No to pięknie się rozpoczyna moja pielgrzymka” - pomyślał Mateusz niepewnie kierując się ku siedzącemu na trawie mężczyźnie.
- Panowie, ale ja jeszcze raz naprawdę przepraszam, że przeszkodziłem. Jak mówiłem, jestem na takiej samotnej pielgrzymce i czas jest dość precyzyjnie obliczony, żeby dojść w miarę wcześniej na nocleg, który zaplanowałem...
- A gdzie będziesz nocował? - przerwał mu mężczyzna, który wcześniej wstał z trawy i zbliżył się do niego, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Jeszcze nie wiem - zmieszał się Mateusz.
- No to widzisz pleban, że nie możesz być za późno, bo jeszcze nie wiesz, gdzie masz być - wtrącił się ponownie w rozmowę ten, który nadal siedział na trawie. - Kurka wodna, czy wy klechy musicie zawsze tak gadać i gadać, żeby nic nie powiedzieć? Mój proboszcz, jak jeszcze mieszkałem z żoną, to był taki sam. Jak zaczynał kazanie, to aż się chciało słuchać, bo dobrze zagajał. Po kilku minutach już nie wiedziałem, o co mu chodzi. A za jakie pięć minut to już tylko prosiłem Boga, żeby skończył, bo dłużej nie zdzierżę. A jeszcze gorzy było, jak się go o co człek zapytał. Na przykład, czy coś jest grzech, czy nie. To tak się wił, jak piskorz! I później jak się mnie kobita pytała, i co, i co, to ja mówiłem pstro! Mniej wiedziołem, niż zanim się zapytałem. Jak nie wiesz, gdzie idziesz, to się nie możesz spóźnić, tak czy nie? - spojrzał znad puszki z piwem na Mateusza.
- Ma pan rację - odpowiedział z wyraźną skruchą w głosie Mateusz. - Ale wie pan, jak się spotka obcych w lesie, to człowiek lekko panikuje.
- A jakie z nas obce? - obruszył się ten siedzący na trawie.
- Ja jestem Zygmunt. A mój kolega to Antek.
- A ja tam mu nie wierzę i żadnego brudzia z nim pił nie będę - powiedział Antek. - Mówię ci, że go przysłał Zenek.
- A ja się nazywam ksiądz Mateusz i nie znam żadnego Zenka. To znaczy znam Zenka, ale chyba nie tego - zaczął się znowu plątać Mateusz.
- A jednak! Widzisz Zyga, jak gość kręci? Ty i popatrz, ma na imię „ksiądz Mateusz” - drwił mężczyzna. - Chyba go tak od razu ochrzcili! Jak ja takich typów nie lubię! Nazywam się inżynier Karbowski! A ja doktor Nowak! A ja derektor Zawadzki. Jakby normalnie imienia nie mieli i zaraz ci muszą przyp... ehh... przywalić tym tytułem jak obuchem! Żebyś czasami nie myślał, że jesteś równy. Masz się poczuć jak szmata i potem tak cię traktują. Daj mi no piwko, bo żem się zdenerwował - mężczyzna chwycił w locie puszkę piwa rzuconą mu przez kolegę i otworzył ją nie bacząc na tryskającą ze wstrząśniętej puszki pianę. - Mówię ci Zyga, na bank przysłał go Zenek. Idź koleś do Zenka i powiedz mu, żeby się od nas odp... eh, tego... odchrzanił. Jakby nam zapłacił tyle, ile obiecał, to byśmy jego piwa nie brali! Ale nas oszukał, to my se dwa czteropaki wzięli! I tak jeszcze jesteśmy na minusie. No, to teraz idź i mu powiedz. A zresztą - roześmiał się - piwo już prawie wypite, a kasy to my nigdy nie mamy.
- Zaczekaj Antoś, jak się nam tu pleban napatoczył, to nie jest przypadek. No powiedz pleban, jak to jest, są przypadki czy... jak to było... O! Zrządzenia Boże! - powiedział unosząc w górę palec jak nauczyciel.
- Ma pan rację, w życiu nie ma przypadków - odpowiedział Mateusz, zdjął plecak z ramion i z jakimś takim głębokim przekonaniem, że musi porozmawiać z tymi mężczyznami, usiadł na trawie.
- O widzisz, pleban, tak się trzeba zachowywać! Bo popatrz, chciałeś być punktualny, a nie wiedziałeś, gdzie. A my mieliśmy jeszcze po jednym piwku se strzelić i już byśmy poszli z tej polanki. Powiedzmy za jakie pięć minut. I już byś nie zdążył, a tak, jesteś na czas. Chcesz piwa? Chyba jeszcze możesz, co? Bo wiem, że w sierpniu to ani kropli, nie? W sierpniu na pewno bym nie proponował. Ale dzisiaj? - zapytał wyciągając ostatnią puszkę piwa w kierunku Mateusza. Mateuszowi zrobiło się okropnie wstyd, bo sobie przypomniał, ile było tych sierpni, kiedy pomimo zachęcania wszystkich do abstynencji sam niekoniecznie zachował ją w stu procentach. A tutaj taki „drobny pijaczek” jakby go określili tzw. „normalni ludzie” robi mu rachunek sumienia, zupełnie niezamierzenie zresztą.
- Czemu nie? - powiedział Mateusz, choć piwa nie lubił.
- Kradzione nie tuczy - zaśmiał się Antoni, który chyba zaczynał się przełamywać co do Mateusza.
- Antoś, nie mów, że kradzione, bo sam żeś plebanowi wytłumaczył, że po sprawiedliwości my to piwo wzięli, bo nam Zenek nie zapłacił. Cztery godziny żeśmy mu plac sprzątali - wytłumaczył spokojnie Zygmunt.
- A dokąd ty pleban pielgrzymujesz? - zwrócił się ponownie do Mateusza.
- Na Jasną Górę, do Matki Bożej - powiedział Mateusz upijając łyk piwa z puszki. Było ciepłe i niedobre, ale Mateusz nawet się nie skrzywił.
- Siki weroniki, nie? - powiedział Zygmunt. - Od pewnego momentu już nie ma znaczenia, co pijesz, byle sponiewierało... Czyli mówisz, że do Matki Bożej. A to już nie chodzi się w sierpniu? - zdziwił się.
- Normalne pielgrzymki chodzą w sierpniu, ale ja chciałem sobie zrobić taka indywidualną, w ciszy i samotności. Pomyślałem, że kilka dni w drodze mi dobrze zrobi.
- Nieładnie tak na skróty, przez las - powiedział Antoni. Wyglądało to jakby się wzajemnie uzupełniali. Antoni nieustannie się czepiał, a Zygmunt łagodził i wygłaszał swoje niemal filozoficzne kwestie. Widać było, że lata temu musiał być człowiekiem wykształconym, ponieważ jeszcze dzisiaj mieszał w swoich wypowiedziach elementy ulicznego slangu z wyrażeniami, których trudno się było po nim spodziewać.
- Nawet nie wiem, czy na skróty, bo być może zajmie mi to więcej czasu, niż ulicą, a przynajmniej jest cicho i nie trzeba uskakiwać przed samochodami - powiedział z uśmiechem Mateusz.
- Pleban, słuchaj no, bo coś mi tu nie gra - Zygmunt uważnie przyglądał się Mateuszowi. - Przecież ty nie masz kobiety i dzieci, mieszkasz sam i jeszcze potrzebujesz iść sam na pielgrzymkę?
- Mieszkam sam, ale w parafii jest ciągle mnóstwo ludzi, pracujemy razem i tak naprawdę nieraz nie ma czasu na samotną modlitwę, dlatego nawet ksiądz potrzebuje kilku dni, żeby od ludzi odpocząć - wyjaśnił Mateusz.
- To se mogłeś iść do klasztoru - wtrącił się znowu Antoni.
- Daj spokój Antoś, ja wiem, co pleban ma na myśli. Jak w tym filmie. Pełno ludzi dookoła, a o człowieka trudno... Też tak czasem mam. Antek to woli pić na ławeczce pod sklepem u Kryśki, a ja wolę czasami tutaj na polance. I powiem ci pleban, że jakby tak cofnąć czas, to bym nie szedł na skróty - powiedział Zygmunt, a Mateusz postanowił nic nie mówić, bo miał przeczucie, że za chwilę usłyszy historię życia. I nie pomylił się.
- Zyga, widzę że cię bierze na wspominki - wtrącił się Antoni. - To ja idę za potrzebą i sprawdzę, czy kogo Zenek nie przysłał, bo jakby znowu nasłał tego kmiota Rycha, to nam jeszcze raz mordy obije i żaden klecha nie pomoże.
- Idź, idź, a ja tu se z plebanem pogadam. Żeby się nie rozwlekać. Żona, trójka dzieci, dobra robota. Wszystko miałem. Bym ci pokazał zdjęcia, ale ten kmiot, co o nim Antek mówił pozabierał nam ostatnio portfele, to znaczy mi, bo Antek to miał taką sakiewkę. Guzik w nich było, gdy chodzi o kasę, ale mi, holender, na tych zdjęciach zależało, no ale co zrobić? Muszę teraz uważać, żeby mi te wszystkie kwachy, co pijemy, nie uszkodziły mózgownicy, bo jak zapomnę widok moich dzieci, to mi już nic nie pomoże. Już teraz jedyny sposób, żeby zasnąć, to zamykam oczy i widzę moje dzieci. Kurdę, nie wiem, czy bym je poznał, bo z pięć lat, jak ich nie widzę, a zdjęcia były jeszcze dawniej zrobione... No i wszystko było, ale się zmyło, bo żem chciał pójść na skróty. Zacząłem kombinować w robocie i zaczęły się dymy. Jak się zaczęły dymy, to żeby nie zwariować, piłem, a jak piłem, to i żonę zdradziłem. Raz, jeden jedyny raz, ale za to z najlepszą jej koleżanką. Znaczy się żona tak myślała... A ta poszła i od razu wygadała. Nie było zmiłuj się! Przez okno mi wyrzuciła rzeczy, nigdy więcej nie wpuściła do mieszkania. Dwa lata się trzymałem, próbowałem zrobić wszystko, żeby było jak wcześniej, ale nie przebaczyła mi. I któregoś dnia odpuściłem. Piłem ze trzy dni, wybiłem szybę wystawową w sklepie, parę miesięcy w kiciu, a potem ulica. I ty mi teraz pleban powiedz, czy jest coś takiego jak przebaczenie?

Tekst Jeremiasz Uwiedziony
Ilustracja Marta Promna

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.?

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!