TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 14:33
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) część XLIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) część XLIII

- Cześć dzieciaku, co się z tobą dzieje, że w ogóle się nie odzywasz? Czyżbyś jeszcze nie doszedł do siebie po świętach? Przecież to już ponad dwa tygodnie – głos Zbyszka w słuchawce brzmiał wyjątkowo radośnie. Zwykle to Mateusz podnosił na duchu starszego kolegę.
- Cześć staruszku, no przyznam ci się szczerze, że w tym roku jestem wyjątkowo „przetrącony“ po świętach. Jestem zawalony robotą, to znaczy moje odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę znowu się zemściło, a poza tym szczerze mówiąc, to rzeczywiście czuję zmęczenie i chyba jeszcze nie doszedłem do siebie po świętach. Normalnie nic mi się nie chce robić. Może już czas, żebym został proboszczem? – przekorna natura nie pozwoliła Mateuszowi poprzestać na żaleniu się i musiał nieco podpuścić kolegę.
- No, nie pozwalaj sobie za dużo, zostaniesz proboszczem to zobaczysz, jak to jest nic nie robić – ripostował ze śmiechem Zbyszek, w końcu proboszcz z czteroletnim stażem. – Zwłaszcza jak dostaniesz wikarego lesera. Ja to twojemu proboszczowi normalnie współczuję. To co, dasz się gdzieś wyciągnąć, czy dalej będziesz płakał w poduszkę jaki to ty jesteś biedny i zmęczony po świętach?
- Nie chce mi się szczerze mówiąc tłuc po naszych wspaniałych arteriach komunikacyjnych aż do ciebie – Mateusz nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do wychodzenia z domu.
- A może byśmy się wybrali do kina, będziesz miał bliżej? – Zbyszek nigdy nie był wielkim fanem kina, ale znał doskonale słabość Mateusza do wielkiego ekranu i widać było, że zależy mu na spotkaniu.
- Wiesz, to wcale nie jest taka zła myśl… Ale wracając jeszcze do Wielkanocy, zawsze po świętach stawiam sobie pytanie, jak my, księża pracujący w dużych parafiach powinniśmy przeżywać Paschę. Chodzi mi o to, aby zapewnić ludziom właściwe przeżywanie misterium, czyli sakrament pokuty, rekolekcje, no i wystarczającą ilość Mszy Świętych w Wielkanoc, a z drugiej strony samemu przeżyć je głęboko i nie budzić się w trzecim dniu oktawy z radosnym przekonaniem, że dzięki Bogu święta się skończyły. Ciągle jeszcze nie mogę dojść do siebie, a przyznam ci się, że nawet już nie pamiętam o czym mówiłem kazanie, które mój Proboszcz tak wspaniałomyślnie mi odstąpił w pierwszy dzień świąt – zakończył Mateusz swój długi wywód.
- Zamiast się zastanawiać po świętach, zastanów się przed. Na początek można zrobić dwie rzeczy: wysłać kilku porządnych mężczyzn na kurs, który mój przyjaciel prowadzi w kurii i zrobić z nich godnych nadzwyczajnych szafarzy, którzy pomogą rozdzielać Komunię św. w Wielkanoc, która z pół godziny skróci się do maksimum 10 minut. Drugi ruch: a gdyby tak zbieranie tacy powierzyć świeckim? Wiem, wiem, że brzmi to jak herezja dla niektórych, ale to też pozwoliłoby księżom nie biegać w święta jak zające ze świeckich kartek wielkanocnych. Ja jestem sam na parafii, ale mam szafarzy, mam animatorów… Ty wiesz, że mój organista od początku Wielkiego Postu ćwiczył z wszystkimi chętnymi śpiewy na Triduum i mieliśmy liturgię jak nie przymierzając u dominikanów w Warszawie? A ja się do tego palcem nie dotknąłem. Ludzie byli zachwyceni i nikt nie narzekał, że długo trwało. Jakie ołtarze adoracji i Groby Pańskie robi nasza Zosieńka, plastyczka z gimnazjum to już sam widziałeś, więc co mi pozostało do roboty? Eucharystia i spowiedź. Ze spowiedzią w tym roku też poszło pięknie, ponieważ posłuchałem rady kolegi i chociaż rekolekcje były w trzecim tygodniu Wielkiego Postu, to zorganizowałem jeszcze jeden dzień spowiedzi tuż przed świętami z zaproszonymi księżmi i podczas Triduum było już tylko zanurzanie się w Boże misteria… Święta miałem piękne w tym roku, mówię ci… - z głosu Zbyszka tchnęło autentycznym zadowoleniem.
- Ty, nie znałem cię z tej strony – Mateusz rzeczywiście był mocno zdziwiony. – Pamiętam, że zawsze wszystko chciałeś robić sam, bo nikt niczego lepiej od ciebie nie zrobił…
- Ty też kiedyś mówiłeś – przerwał mu Zbyszek, – że nigdy nie wyjedziesz za granicę, że …
- No tak, - zgodził się Mateusz - zmieniamy się.
- Pan Jezus nas zmienia, dzieciaku. I nawet nie wiesz, jak ja się świetnie czuję, kiedy już nie myślę, że wszystko zależy ode mnie i że wszystko zrobię najlepiej – śmiał się Zbyszek do słuchawki. – No to jak, lecimy do tego kina, czy nie? Halo! Jesteś tam jeszcze? – wydzierał się swoim tubalnym głosem zdziwiony milczeniem przyjaciela.
- Jestem, jestem… Tak się zastanawiam, kiedy Pan Jezus zmieni mojego Proboszcza, który uważa, że składkę musi zbierać ksiądz, bo ludzie księdzu dają więcej. Świeckich szafarzy nie chce, bo „wywiozą nas na taczkach“ - mówi. W Wigilię Paschalną cztery czytania i po dwie zwrotki psalmów maks, bo ,,jak ludzie się zanudzą w tym roku, to w przyszłym nie przyjdą, niech ksiądz wikariusz na miłość Boską zacznie patrzyć perspektywicznie“ - drugi rok słyszę te same słowa – opowiadał markotnie Mateusz.
- Niech cię o to głowa nie boli, jego też Pan Jezus zmienia, tylko na innych płaszczyznach. Powiedz szczerze, czy przez te półtora roku czegoś się od niego nauczyłeś czy nie? – zapytał Zbyszek, a Mateusz nawet się nie musiał zastanawiać nad odpowiedzią, tak była oczywista.
- Jasne, że się wiele od niego nauczyłem, ale na pewne rzeczy wydaje się głuchy – odpowiedział.
- I właśnie dlatego ty tam jesteś, ze względu na te rzeczy, na które on wydaje się głuchy, bo ty na to właśnie ucho słyszysz najlepiej. Taki jest, dziecino, Kościół. Wszyscy razem jesteśmy pełnią, ale każdy z osobna, pożal się Boże! O rany, ale mi kazanie wyszło! – zaśmiał się Zbyszek. – No to co z tym kinem?
- A ja myślałem, że te wiejskie proboszcze to takie głąby – zażartował Mateusz, aby ukryć swój zachwyt głębią słów kolegi.
- Słuchaj, ty głąbie z miasta: spotykamy się pod multisalą. Nie wiem, co grają, ale zrobimy jak za starych dobrych czasów: idziemy do kina, co grają to grają, mamy cztery sale do wyboru. Po kinie kupujemy jakąś pizzę i idziemy do ciebie. A tak a propos, mam takie niewinne pytanko: czy dostojny, światowy ksiądz wikariusz dostał w tym roku w Wielki Czwartek wspaniałe spontaniczne życzenia, czy może jednak znowu wygrałem butelczynę czerwonego, o co to szło w tym roku? W tamtym było Amarone, a w tym… Brunello di Montalcino, dobrze pamiętam? To co znowu wygrałem?
- No więc – zagaił Mateusz – życzenia w tym roku były bardzo piękne, za piękne, by mogły być spontaniczne. Nie mam zresztą nawet prawa do wątpliwości, w wątpliwości moglibyśmy uznać, że wreszcie wygrałem nasz zakład, ale po Mszy Świętej przyszła katechetka, której nawet ci nie powiem imienia, i tak się domyślasz o kogo chodzi, i ze słodziutką miną zapytała: „Czy się księdzu podobały życzenia? Od tygodnia nad nimi siedziałam“. Krótko mówiąc, znowu przerżnąłem. Słuchaj może już sobie damy spokój z tym zakładem?
- O nie, nie, nie kochany, sam powiedziałeś, że do końca świata i jeden dzień dłużej – śmiał się Zbyszek. – No to wszystko jasne. Po kinie jedziemy do ciebie z tą pizzą i popijamy ją moim, powtarzam moim, uczciwie wygranym Brunello. Chyba nic nie masz przeciwko temu, żebym się przekimał w waszym gościnnym?
- Oczywiście, że cię nie puszczę samochodem po lampce wina – zaśmiał się Mateusz. – To widzimy się pod kinem, tylko jedź ostrożnie, bo coś zaczęło kropić.
- A co ty się taki opiekuńczy zrobiłeś? – zdziwił się Zbyszek – To na razie!
- Bo przyjaciół trzeba sobie cenić – odparł Mateusz na tle przerywanego sygnału zakończonego połączenia i ni stąd ni z owąd zaczął nucić: „Kiedy was nie ma, to jakby w moim życiu zabrakło nagle muzyki, kiedy was nie ma to świat mnie straszy, że przeminę, że będę chwilą, moi przyjaciele, moi przyjaciele, moi przyjaciele bądźcie zawsze ze mną…“

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!