TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 18:37
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część XCII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część XCII

Tak jak z wielkim smutkiem, i co tu ukrywać rozczarowaniem, Mateusz wchodził w święta Bożego Narodzenia, tak z wielką radością je teraz wspominał. Z radości nawet przywalił kilka razy łbem w ścianę, powtarzając sobie na głos:

- Tyle razy mi Panie pokazywałeś, że jak się za bardzo podniecę swoimi planami, to Ty mi je przekreślisz, a jak się już pogodzę z Twoimi, to później nie wiem jak Ci dziękować, żeś mi nie uległ, a mimo to ciągle się łapię na tym, że Ci nie ufam! A jak czytam Pismo Święte, to zawsze mówię, że Izraelici to pacany, jak mogą po tylu dowodach miłości z Twojej strony jeszcze w nią wątpić? A ja? Ile dowodów już dostałem i co? Za każdym razem, jak coś nie po myśli, zaraz łkanie i to użalanie się nad sobą jakby nie przymierzając Hiob jaki.... - wykrzyczał Mateusz i przez chwilę słuchał czy Pan Jezus czegoś nie odpowie i... rzeczywiście ktoś zapukał do drzwi.
- Słyszał ksiądz jakieś dudnienie? - zapytał Ksiądz Proboszcz gdy Mateusz uchylił drzwi. - Szedłem korytarzem i aż po ścianach niosło... Wie ksiądz nieraz to się dziwię sam sobie, jak ja takie badziewie mogłem wybudować... Kościelny do pieca podrzuci, a u mnie na pierwszym piętrze, jakby kto w podłogę walił... Nic ksiądz nie słyszał?
- Nieee... - Mateusz czuł, że się rumieni jak rzecznik rządu na pytanie o przedwyborcze obietnice. - To znaczy właściwie, tak sobie lekko stuknąłem w ścianę... z pięści znaczy się... - plątał się jak dziecko.

- Coś się stało? - zafrasował się Proboszcz.

- Nie, ja tak, no, z radości – wykrztusił wreszcie Mateusz i uśmiechnął się.

- To może lepiej niech się ksiądz, aż tak bardzo nie cieszy, bo mi plebanię rozwali – uśmiechnął się Proboszcz i zamknął za sobą drzwi.

„Ale pała ze mnie” - pomyślał Mateusz. Niemniej humor mu się nie zmienił, bo rzeczywiście święta miał przepiękne. Kiedy dowiedział się, że chory ksiądz Kazimierz, tak mu „zaplanował” święta w Dźwinowie, że nawet nie miał szans choćby na chwilę wyskoczyć do rodziny, musiał zadzwonić do brata i poinformować go. Godzinę myślał jak się wytłumaczyć, zwłaszcza bratanicy Kasi, która na pewno najbardziej się cieszyła z zaplanowanej wizyty i kiedy wreszcie się odważył to właśnie dziesięcioletnia Kasia odebrała.

- Dobrze, że dzwonisz wujku – powiedziała niemal szeptem, a Mateusz aż się wił z bezradności, że zaraz będzie jej musiał zmienić nastrój. - Wiesz wujku, chciałam ci powiedzieć, że my wszyscy bardzo byśmy się cieszyli, jakbyś przyjechał na Wigilię do nas, a ja to chyba najbardziej, wiesz? Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo! Ale tato – kontynuowała ściszonym głosem Kasia, - wykupił przez Internet taki pięciodniowy wyjazd w góry dla całej naszej rodziny. Wiesz, z ubieraniem choinki wszystkie dzieci razem, śpiewanie kolęd, potem wszyscy na Pasterkę do takiego fajnego kościółka drewnianego w górach, wiesz? No i mama nie musiałaby nic gotować i cały czas bylibyśmy razem... Tato pierwszy raz tak postanowił, no i teraz biedny chodzi i chodzi, i nie wie co zrobić. Bo jak powiedziałeś, że będziesz z nami to on nie chciał ci mówić, no wiesz, o tych górach. A teraz dzwoni przez komórkę, żeby odwołać, ale pani powiedziała, że już nie można. Znaczy się można, ale i tak trzeba zapłacić. Więc może ty pojedziesz z nami w te góry, wujek, co?

- Kasieńko, skarbie mój kochany, ja też bardzo chciałbym z wami spędzić Wigilię, ale wiesz co? Wołaj szybko tatę, szybko!  - Mateusz aż nie mógł uwierzyć, że to się naprawdę stało. Powiedział bratu bez ogródek, dlaczego nie może przyjechać i jeszcze go „zjechał”, że nie powiedział mu prawdy o planowanym wyjeździe w góry.
- No wiesz, że też chciałem żebyś był z nami w Wigilię i nie miałem serca, żeby ci powiedzieć, że sobie jedziemy w góry – tłumaczył się brat, a później, żeby wszystko załagodzić postanowił, że w drodze w góry „nadrzucą” te 200 kilometrów i wpadną do Mateusza na obiad. W ten sposób cała górka prezentów z plebanijnej kuchni trafiła do adresatów jeszcze przed świętami, a najbardziej zadowolony z wizyty brata z rodziną był... Ksiądz Proboszcz.
Jednak najpiękniejszą częścią świąt była kolacja wigilijna na plebanii u księdza Kazimierza. Mateusz nigdy by nie pomyślał, że dźwinowski Proboszcz mógłby coś takiego zorganizować i było to dla niego kolejne ostrzeżenie, że być może zbyt łatwo ocenia ludzi po pozorach. A Kazia zaszufladkował jako zamkniętego w sobie. Dałby Bóg, żeby to on, Mateusz, był tak zamknięty w sobie! 

- Proszę księdza, przede wszystkim chcemy podziękować, że ksiądz się zgodził zastąpić naszego Proboszcza. On dla nas jak ojciec – takie słowa słyszał Mateusz od prawie każdego uczestnika kolacji wigilijnej.

- Ja już dwadzieścia lat jak mieszkom som – powiedział pan Józef, chyba najstarszy uczestnik spotkania. - Dopóki nie przyszedł do nos jedenoście lot temu ksiundz Kazimierz, to dlo mnie kożde świnta to był ino płocz i płocz. Bo jok tu nie płokać, jak człowiek piuntke dzieci wychowoł, a żodne na Wigilie nie zaprosi? Dopóki żona żyła tośmy se we dwójke radzili, ale samemu to ksinże ciężko jest! Jok tylko ksiundz Kazmierz zaczoł te kolacje organizowoć to ja żem był od początku. Wtedy to my tylko w piuntke byli, a tero widi ksiundz ile chłopa! Ze trzydzieści nos bydzie! - pan Józef przymrużył jedno oko i bezgłośnie poruszał wargami licząc zebranych. - Trzydzieści cztyry z ksindzem! - wykrzyknął na koniec tryumfalnie.

- Tyle to nas chyba nigdy nie było! - powiedziała pani Kazia, też dobrze po siedemdziesiątce, która uparła się, że będzie trzymać Mateuszowi śpiewnik, podczas gdy z gitarą intonował kolędy. Przy okazji zauważył, że wszyscy znają na pamięć przynajmniej po sześć, siedem zwrotek kolęd. Kiedy o tym wspomniał z podziwem ludzie tylko się uśmiechnęli.

- Bo my z księdzem Kazimierzem to śpiewamy kolędy aż do lutego i zawsze całe, a nie tylko po jednej zwrotce! - wyrwała się jakaś pani z tyłu, którą natychmiast ktoś strofował półgłosem.

- Cicho, głupia, przecież ksiądz Kaziu mówił, że to nie jest liturgicznie.

- Nikomu nie powiem! A poza tym to można u nas w Polsce dłużej śpiewać kolędy - uśmiechnął się Mateusz, który zauważył, że ludzi około dziewiątej zaczęło jakby przybywać. - Czy mi się wydaje, czy jakby się w proboszczowskim salonie ciaśniej zrobiło?

- Proszę księdza, proszę się nie gniewać, ale to ludzie dochodzą, bo wiedzą, że o 21.30 idziemy wszyscy do szpitala, do księdza Kazia, przełamać się opłatkiem. No, bo jakby tak nie pójść? Toż on nas tu wszystkich usynowił. Ale ksiądz Mateusz nie musi iść z nami, pewnie chce ksiądz przed Pasterką odpocząć – powiedziała pani Kazia.

- No chyba pani żartuje! - żachnął się Mateusz. - Oczywiście, że idę z wami, przecież jestem p.o. proboszcza. Ale czy oni nas tam wszystkich wpuszczą? - zaniepokoił się nagle.

- Proszę księdza, pani ordynator, razem z panem Józefem jest uczestniczką tych wigilijnych kolacji dla samotnych od samego początku. Dzięki księdzu Kazimierzowi wreszcie przestała brać dyżury w Wigilię, aby nie czuć się samotna. No, ale teraz z księdzem przykutym do łóżka, to znowu wzięła sobie ten dyżur, pierwszy raz od jedenastu lat. Spokojna głowa, wszyscy wejdziemy. No i niech ksiądz koniecznie weźmie gitarę, to ci będzie niespodzianka, się mój imiennik ucieszy i pani doktor też! - zachichotała pani Kazia.

Rzeczywiście radości w szpitalu było co niemiara! Po powrocie z Pasterki Mateusz wyciągnął swój szary brulion z napisem na okładce: „Kiedy będę proboszczem”. Odczytał ostatni zapis, chyba sprzed pięciu lat: „Jak przyjdą do mnie ludzie prosić o pogrzeb, najpierw poproszę aby usiedli, zrobię im kawę (jeśli będą mieć czas), a następnie im powiem jak głęboko ich rozumiem, co to znaczy stracić kogoś bliskiego. Zapytam co mogę dla nich zrobić, oprócz pogrzebu oczywiście. Nie poruszę w żaden sposób kwestii finansowych”.

- Wyjdę na tym jak Zabłocki na mydle – powiedział sobie półgłosem z uśmiechem, a potem dopisał kolejny paragraf.

„W każdą Wigilię będę robił kolację dla samotnych parafian. I nauczę się gotować”.

Jeremiasz Uwiedziony

 

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!