TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 12:06
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część LXXXVII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część LXXXVII

Po raz pierwszy od wielu lat Mateusz był naprawdę zadowolony ze swojej formy fizycznej. Chwilami aż żałował, że nie bardzo było z kim o tym pogadać. Co najwyżej mógł po kilkudziesięciominutowej przebieżce w ramach swoistego aktu strzelistego zwrócić się do Boga z pełnym zadowolenia stwierdzeniem „Widzisz Jezu, nie jest ze mną aż tak źle”. I za każdym razem, kiedy takie myśli kłębiły mu się w głowie przypominał sobie swojego młodszego brata, który przez wiele lat uprawiał zapasy i czasami stawał z nagim torsem przed dużym lustrem w przedpokoju ich mieszkania przyglądając się swojej muskulaturze. I kiedy ktoś się zbliżał, brat, udając że go nie widzi, wzdychał kręcąc z niedowierzaniem głową: „Panie Boże, czemuś mnie takim bykiem stworzył?” Oczywiście wszyscy się z tego śmiali, a Mateusz zawsze sobie wtedy powtarzał w duchu, że owszem, chciałby być takim bykiem, mocarzem, ale ducha. Różnie później z tym duchem bywało, ale teraz po czterdziestce okazało się, że trzeba zadbać i o ciało, bo cholesterol, trójglicerydy i takie tam inne. Więc choć na plebani dalej radzili sobie z Proboszczem bez gospodyni, Mateuszowi udało się wprowadzić trochę zdrowszych nawyków żywieniowych no i zaczął robić coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał: biegać. Dlatego też, z coraz większą radością, wybiegał późnym wieczorem na ulice pustoszejącej o tej porze dzielnicy. 
Podobnie było i tego wieczoru. Z sięgającą prawie do oczu czapką, słuchawkami w uszach i postawionym niemal do ust kołnierzu od bluzy był praktycznie nierozpoznawalny i mógł spokojnie przemierzać swoje tradycyjne już dziesięć kilometrów. Po kilku minutach zauważył, że nie biega dzisiaj sam. Kilkanaście metrów przed nim biegła jakaś kobieta. Początkowo chciał ją wyprzedzić, ale potem pomyślał sobie, że jak za kilka kilometrów „wymięknie”, to będzie wstyd jak go kobieta dogoni i zostawi z tyłu. Tak, niestety nawet takie głupoty chodzą nieraz księdzu po głowie. W każdym razie trzymał się tych kilkanaście metrów za kobietą. W pewnym momencie obsunęły mu się słuchawki i wydało mu się, że usłyszał szloch. Nie zatrzymując się zsunął słuchawki na szyję i jeszcze mocniej usłyszał szloch biegnącej przed nim dziewczyny. Przez chwilę zastanawiał się, czy może dziewczyna przed kimś nie ucieka, może ktoś jej wyrządził jakąś krzywdę, ale nic na to nie wskazywało. Miała na sobie klasyczne ciuchy do joggingu i ani razu się nie obejrzała, co mogłoby sugerować, że się kogoś objawia. Najprawdopodobniej borykała się z jakimś problem i po prostu popłakiwała sobie podczas wieczornego biegania. W Mateuszu rozegrała się klasyczna bitwa: z jednej strony nie mógł znieść widoku płaczącej kobiety, więc był gotów podbiec i zapytać, czy potrzebuje pomocy. Ale z drugiej strony był ten szept, który mówił „Nie wtrącaj się! To nie twoja sprawa! Specjalnie sobie kobieta wybiegła popłakać, żeby jej nikt nie przeszkadzał”. Po krótkiej walce wybrał rozwiązanie kompromisowe: dogoni kobietę, niby przypadkiem uśmiechnie się do niej, a później ją wyprzedzi i natychmiast gdzieś skręci w uliczkę, bo a nóż go kobieta dogoni i przegoni. Tak pomyślał i tak zrobił.
Kiedy zrównał się z kobietą, tak jak zaplanował zwrócił ku niej i uśmiechnął.

- Ksiądz Mateusz? – usłyszał za sobą.

- Przepraszam, a my się znamy? – zapytał zwalniając i pozwalając aby kobieta go dogoniła.

- Ale się ksiądz zamaskował – uśmiechnęła się przez łzy kobieta. - Nie pamięta ksiądz? Weronika Raszkiewicz – przedstawiła się i dopiero teraz Mateusz ją rozpoznał ją i aż stanął z wrażenia.

- Weronika! – wysapał zdumiony bo wziął za dojrzałą kobietę dziewczynę, która mogła mieć może osiemnaście lat. 

- Chyba z dziesięć lat się nie widzieliśmy – powiedziała dziewczyna również zatrzymując się.

- Piętnaście – poprawił ją Mateusz. – Zaraz, zaraz, przecież ja cię przygotowywałem do Pierwszej Komunii Świętej, ile ty masz lat, wyglądasz na osiemnaście maksymalnie – nie mógł sobie skojarzyć faktów Mateusz.

- Dwadzieścia jeden – powiedziała Weronika ponownie przybierając posępny wyraz twarzy – ale rzeczywiście do Komunii przystąpiłam jako tak zwany wcześniak w wieku sześciu lat... Taka byłam zdolna i pobożna jako dzieciak, że moi rodzice i ksiądz proboszcz zdecydowali, że byłam już właściwie przygotowana. Taka pobożna i wzorowa – mówiła dziewczyna łamiącym się głosem. – I taka wyrodna! – nie mogąc dłużej powstrzymać łez wybuchnęła głośnym szlochem.

- Weroniko, co się dzieje, usiądźmy tu na ławce, wszystko mi opowiesz, jeśli chcesz – spokojnie mówił Mateusz prowadząc dziewczynę w kierunku ławki przy boisku. 

- Boże! Jak dobrze, że księdza spotkałam, normalnie, po prostu szok. Jak się dowiedziałam, to moja pierwsza myśl była, że tylko ksiądz mógłby mi pomóc, ale myślałam, że ksiądz gdzieś we Włoszech, a w ogóle to były jakieś plotki, że ksiądz odszedł z kapłaństwa... – bez ładu i składu Weronika wyrzucała z siebie pourywane myśli, aż w końcu Mateusz złapał ją za ramię i lekko wstrząsnął.

- Weroniczko, przepraszam, jak się dowiedziałaś o czym? – zapytał.

- Że jestem w ciąży – odpowiedziała Weronika i znowu wybuchnęła płaczem.

- Ach, tak... Czyli będziesz mamą, jesteś mamą – powiedział Mateusz cicho.

- Nie będzie ksiądz na mnie krzyczał? – osłupiała dziewczyna.

- Na mamy się nie krzyczy – odpowiedział jeszcze ciszej Mateusz. – Wiesz, kiedy biegłem za tobą, wydawało mi się, że biegnę za dojrzałą kobietą, ale nie spodziewałem się, że biegnę za mamą – uśmiechnął się.

- No właśnie, proszę księdza, ja nie wiem czy ja będę mamą, ja nie wiem co mam w ogóle zrobić, nie wiem jak o tym powiedzieć rodzicom, którzy myślą, że ja nawet w myślach nigdy nie pomyślałam o seksie – Weronika znowu płakała i wyrzucała z siebie słowotok, nad którym nie miała kontroli.

- Weroniko, mamą już jesteś, masz dziecko pod sercem. Który to miesiąc? – zapytał Mateusz.

- Lekarz powiedział, że dziewiąty tydzień – wyszeptała Weronika.

- Pomyśl, że twoje dziecko ma mniej więcej dwa centymetry – powiedział Mateusz obrazując kciukiem i palcem wskazującym odpowiedni wymiar, - i od tygodnia serduszko bije mu bardzo mocno.

- Już bije mu serce? – zdziwiła się.

- Tak, tak, ale nawet gdyby jeszcze nie biło to i tak byłabyś już mamą, bo to malutkie stworzonko, które póki co jest u ciebie tak bezpieczne, nie może być niczym innym jak tylko człowiekiem.

- Naprawdę myśli ksiądz, że ono jest u mnie bezpiecznie? – zapytała z niedowierzaniem Weronika.

- Bardzo bezpieczne – uśmiechnął się Mateusz. 

- Ale jak ja mam o tym powiedzieć moim rodzicom? Jestem tak cholernie zła na siebie, że ich rozczaruję, bo oni pokładali we mnie tak wielkie nadzieje. Byłam ich największym skarbem i dumą na przyszłość. Zrobili wszystko, by mogli być ze mnie dumni, a ja ich tak cholernie zawiodłam...

- A dlaczego nic mi nie mówisz o ojcu swojego dziecka? – przerwał jej Mateusz.

- Bo na niego nie ma co liczyć, księże Mateuszu – powiedziała z rezygnacją Weronika.

- Ale...

- Powiedział, że da mi pieniądze na zabieg, a kiedy kategorycznie odmówiłam zniknął – przerwała mu dziewczyna. – I nie mam zamiaru go szukać.

- No dobra, wrócimy do niego później – powiedział Mateusz. – Masz jakiś pomysł jak powiedzieć o tym rodzicom?

- Zbierałam się już setki razy i nie mogę – Weronika znowu była bliska płaczu. – Może ksiądz by z nimi porozmawiał?

- Porozmawiam z nimi, ale im tego oczywiście nie powiem. Sama musisz sobie z tym poradzić. Mamy muszą sobie umieć radzić w trudnych sytuacjach, zwłaszcza kiedy nie mogą liczyć na mężów.

- To po co będzie ksiądz z nimi rozmawiał? – zdziwiła się dziewczyna.

- Zawsze ich lubiłem, chętnie odwiedzę.

***

- Ksiądz Mateusz! – pan Raszkiewicz nie ukrywał autentycznej radości na widok Mateusza. – Ile to już lat? Proszę, niech ksiądz wejdzie – zapraszał gorąco.

- Czyje to zdjęcia? – zapytał Mateusz wskazując na fotografie dwóch ciemnoskórych dziewczynek wiszące na ścianie w przedpokoju.

- To nasze duchowe córeczki z Afryki, wie ksiądz duchowa adopcja na odległość – odpowiedział dumnie pan Raszkiewicz – wie ksiądz, o co chodzi, prawda? Dopóki nie mamy wnuków, a na razie się nie zapowiada, bo Werka dopiero na studiach, realizujemy się w ten sposób. Ale niespodzianka! A ja już myślałem, że naprawdę zobaczę księdza dopiero na ślubie naszej Werci, bo zawsze się odgrażała, że żadnego innego księdza nie chce. A że ona nawet narzeczonego nie ma, to się nie zanosi. Co za niespodzianka, ja bardzo lubię niespodzianki, moja żona też.

- To się świetnie składa – uśmiechnął się kwaśno Mateusz.

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!