TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 15:15
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) część LXIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) część LXIII

Zajęcia szkolne dobiegały końca przed feriami, a i kolęda prawie skompletowana, choć jak to często bywa, jej konsekwencje mogą potrwać nieco dłużej. A nieraz nawet odmienić czyjeś życie. Mateusz cieszył się, że w tym roku udało się choćby porozmawiać z niektórymi parafianami, którzy od bardzo, bardzo dawna zaliczyli Kościół i to co go dotyczy do szufladki z napisem: „ani mnie grzeje, ani ziębi“. Mur obojętności chyba najbardziej boli księdza. Bo jeśli jest jakaś walka, nawet nienawiść, to znaczy, że są emocje, uczucia, które przy odrobinie serca, otwartości i cierpliwości można przeprowadzić na drugą stronę. Jeśli jest obojętność, to pozostaje bezsilna impotencja, a typy jak on, najbardziej nie lubią takiego stanu. I wbrew temu, co nieraz słyszy się wśród nieco zrezygnowanych księży, przekonanych, że kogo mieli nawrócić to już nawrócili, przynajmniej gdy chodzi o znanych im od lat mieszkańców parafii, podczas kolędy widać niejednokrotnie, jak Pan Bóg jest skuteczny i potrafi się nimi posłużyć. I jakiej trzeba delikatności, o czym może przekonać się jeden z jego młodszych kolegów, choć jeszcze sam o tym nie wie, ale dowie się wkrótce, kiedy spotka się z oschłością jednej z rodzin w swojej parafii, która dotąd bynajmniej oschła nie była, a wręcz przeciwnie. Na poprzedniej przerwie opowiedział o tym Mateuszowi jeden z uczniów, zadając mu dziwne pytanie.

- Czy księża wikariusze ślubują posłuszeństwo swoim proboszczom? – zapytał.

- Nie – uśmiechnął się Mateusz, – ja nie składałem takiego ślubu, ale oczywiście to są nasi bezpośredni przełożeni i chyba wszędzie przełożony wydaje polecenia, a podwładny słucha, choć przecież ma prawo do dyskusji i własnych pomysłów. Między księżmi dochodzi jeszcze pewna więź braterstwa, więc z reguły nie ma stawiania spraw na ostrzu noża. A dlaczego o to pytasz, czyżby wasz wikariusz składał jakieś dodatkowe śluby? – zażartował Mateusz.

- Na to wygląda – dość ponuro odparł chłopiec, a widząc pytające spojrzenie księdza katechety zaczął opowiadać. – Mieliśmy wczoraj kolędę, no i moja siostra miała popołudniu jechać na chemioterapię do Poznania, wie ksiądz, że ma białaczkę, prawda? – Mateusz skinął głową. – Czekaliśmy więc na księdza od szesnastej na początku ulicy, żeby go wziąć w samochód, raz dwa podjechać do nas, bo my dokładnie na środku mieszkamy, żeby dom i rodzinkę pobłogosławił, potem by się go z powrotem odwiozło na początek i już, a tato by poleciał z siostrą na Poznań.

- Wydaje mi się całkiem rozsądna propozycja – wolno powiedział Mateusz, niestety przeczuwając co chłopiec chce powiedzieć.

- Też tak myśleliśmy i taką mieliśmy nadzieję, bo jak nie, to by sobie ojciec na spokojnie po obiedzie wyjechał, żeby nie lecieć na łeb, na szyję. Ale zależało nam, zwłaszcza siostrze, wie ksiądz, zawsze to jednak tak trochę działa: jak trwoga to do Boga.

- No i co się stało? – nieco niecierpliwił się Mateusz, choć już się zastanawiał co odpowiedzieć.

- Poprosiliśmy księdza, właśnie wikariusz przyszedł, wyjaśniliśmy co i jak, ale odmówił – chłopak patrzył w ścianę i Mateusz nie był pewien, czy nie widział jakiejś łezki w jego oku, ale może to był po prostu odbity blask słońca.

- Co powiedział? – chciał wiedzieć Mateusz.

- Że proboszcz kazał mu zacząć od tej strony i on nigdzie nie pójdzie, bo tu też ludzie czekają i żeby się nie martwić, bo on szybko chodzi – zakończył chłopak.

- Może rzeczywiście tam też ktoś już wcześniej informował go, że się spieszy – próbował jakoś wyjaśniać Mateusz, ale czuł jak bardzo był nieautentyczny, więc natychmiast dopowiedział – ale tak czy inaczej, z tego co opowiadasz, powinien był podjechać najpierw do was.

- Powinien był… Idę na matmę! – rzucił chłopak i wstał z korytarzowej ławki.

- Zaczekaj! – powstrzymał go Mateusz. – Jak długo siostra będzie w szpitalu?

- Tydzień, może dziesięć dni – chłopak wzruszył ramionami.

- A może… byśmy zakolędowali u niej w szpitalu? – zapytał Mateusz ciągle pamiętając jaką przyjemność sprawił rok temu jednej katechetce w ten właśnie sposób. – Jestem pewien, że wasz wikariusz też chętnie by się ze mną wybrał. Co dwóch księży to nie jeden – kusił Mateusz.

- A proboszcz mu pozwoli? – nieco przekornie powiedział młodzieniec, ale w jego oczach widać było zadowolenie.

- Nie bądź taki cwany, dobra? Zadzwonię do ciebie po południu i umówimy się na konkretną godzinę, w końcu potrzebujemy też ministranta – uśmiechnął się Mateusz. Był pewien, że kolega ksiądz się zgodzi, przecież ile razy on sam powiedział komuś jakąś głupotę i pół królestwa by oddał, żeby sprawę odkręcić. Cieszył się, że przyszedł mu do głowy ten pomysł z wyjazdem i taki cały radosny wpadł prosto na pana Janusza, jedynego świeckiego katechetę w ich szkole, który w przeciwieństwie do niego wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście.

- Janusz, czy ktoś ci zastrzelił twojego labradora? – zażartował Mateusz z kolegi, który jeszcze nie znalazł wybranki serca, ale za to był wielkim miłośnikiem zwierząt i szczęśliwym właścicielem, choć on sam nie lubił tak siebie nazywać, rozkosznego czekoladowego labradora.

- Gorzej! – z grobową miną odparł Janusz. – Trzecie klasy robią sobie dyskotekę karnawałową w piątek. Byłem w pokoju nauczycielskim i apelowałem do wszystkich, że przecież w katolickim kraju nie powinniśmy tak robić… I pies z kulawą nogą mnie nie poparł – żalił się Janusz. Był to porządny katecheta, ale miał jakiś lęk przed innymi nauczycielami, często brał dyżury na korytarzu, byle tylko nie konfrontować się z innymi, więc Mateusz mógł sobie wyobrazić, że kiedy pojawił, z takim apelem i w takiej formie, to entuzjazmu nie wywołał.

- Januszku, problem jest w tym, że dzieciaki, które katechizujemy zgadzają się na dyskotekę w piątek, i ich rodzice. To oni powinni protestować, a że nie protestują, a wręcz sami ten dzień wybierają, to nasza wina i zaniedbanie. To my ich formujemy – westchnął. – Słuchaj, a na kiedy planują ten cały bal?

- Za dziesięć dni – wybełkotał Janusz. – Co, załatwisz im jakąś dyspensę?

- Zdurniałeś?! Po tym ostatnim Sylwestrze to już chyba wszystkim odbiło z tymi dyspensami. Ale nie martw się, zobaczymy co się da zrobić – powiedział zamyślony Mateusz, który stwierdził, że najwyraźniej ma dzisiaj dzień dobroci dla kolegów w tarapatach. Aby zdążyć przed dzwonkiem na lekcję, szybko pobiegł za salę gimnastyczną, gdzie przynajmniej jedna trzecia młodszej części pokoju nauczycielskiego chodziła „na dymka“, sprawdzając po drodze na iPhonie (ten internet w powietrzu to nieraz jest zbawienny, hmm pomocny - pomyślał) terminarz lig zagranicznych. Szczęście się do niego uśmiechnęło: absolutny „hicior“ Real Madryt – Barcelona będzie rozgrywany w piątek. Dotarł do kolegów nauczycieli, ze zgrozą stwierdził, że również koleżanek, z których jedna zdziwiła się mocno na jego widok.

- Nawet nasz księżulo pali?

- Dzięki Bogu ten nałóg mnie ominął – uśmiechnął się Mateusz – ale mam inne.

- A tak? – wszystkie oczy wisiały u jego ust.

- Jak jest jakiś super meczyk, to nie ma szans, żebym nie zobaczył. W przyszłym tygodniu jest Real – Barca, więc nawet mnie nie szukajcie.

- Ty! Faktycznie! – wuefiście aż oczy się zaświeciły – Ma ksiądz „Cyfrę“?

- No jasne, a gdzie bym oglądał moją ulubioną ligę włoską… Ale słuchajcie, zapraszam! Obejrzymy razem. Kto przyjdzie?

- Ja na bank! – wuefista stał z ręką w górze jak jakiś sztubak na lekcji.

- Jasna cholera, o sorry Mateusz, ale w piątek ma być dyskoteka. Rysiek, przecież ty też masz dyżur – powiedział historyk do wuefisty.

- Też wymyślili – powiedział Mateusz – dyskotekę w piątek? Przecież chyba jest u nas trochę katolików, co?

- I ty masz ksiądz świętą rację! – aż sapał wuefista. – Idziemy do pokoju! Ale ich zaraz zjadę, w piątek dyskotekę? Żeby uczniom sumienia łamać? Chodźcie, zaraz im to wypersfadujemy. Ja w czwartek też mogę przyjść na dyżur, wy też, nie? No to raz. Disco w czwartek, mecz w piątek. Mateusz, ale meczyk u ciebie bankowy, co? Ja przyniosę piwko.

- Spokojnie, w piątek nie pijemy żadnego piwka, ok? – stopował Mateusz i rozradowany patrzył jak Rysiu dzwonił do kolejnych koleżanek i montował „krucjatę“.

„Zdobywajcie sobie ludzi niegodziwą mamoną, – myślał Mateusz – albo coś w tym stylu. Łagodni jak gołębie, przebiegli jak węże“.

Jeremiasz Uwiedziony

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!