TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 06:48
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) część CXXXVIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXXXVIII

- Proszę Księdza, dlaczego dzisiaj nie było próby śpiewu przed Mszą Świętą? - zapytała Kowalska z wyrzutem. - Przecież sam ksiądz widzi, że jak się nas nie nauczy, to nikt nie śpiewa, a ta Niemyjska tak się wydziera, że człowiekowi odchodzi chęć do śpiewania.

- Ma pani rację, pani Gosiu... Siadłem w konfesjonale, no a potem ludzie byli do spowiedzi i zrobiło się późno... Ale powiem pani szczerze, że na śmierć zapomniałem – odpowiedział skruszony Mateusz.

- Jakiś proboszcz ostatnio roztargniony - Kowalska kręciła głową, przyglądając się Mateuszowi. - Może ksiądz chory, albo co?

- Dlaczego pani tak sądzi? - zdziwił się.

- No widzi ksiądz, tydzień temu było powiedziane, że w każdą niedzielę będziemy się tych pieśni uczyć i dzisiaj już ksiądz zapomniał. Dzieciom obiecał ksiądz pielgrzymkę do Lichenia i moja wnuczka ciągle się pyta kiedy, bo się już nie może doczekać. Z ministrantami to ksiądz pewnie na te rowery nie pojechał, bo noga jeszcze nie wyleczona, no ale, sam ksiądz widzi, że trochę tych spraw się nazbierało. Ja to nawet podejrzewam, że ksiądz się pewnie załamał, jak mu tego wikarego zabrali. Dobry chłopak był, fakt – Kowalska, niczym psycholog, nie tylko wskazała zaniedbania Mateusza z ostatnich tygodni, ale i próbowała znaleźć przyczynę.

- To nie tak pani Kowalska, szczerze mówiąc to ja nawet wolałem być sam na parafii...

- Czyli to proboszcz się wikarego pozbył? - tym razem zdziwiła się Kowalska.

- Nie! Absolutnie! Z Darkiem pracowało mi się bardzo dobrze, ale potrzebowali go gdzie indziej. Miałem na myśli, że wcześniej chciałem sam pracować, bo myślałem, że jestem trudny we współpracy...

- Co prawda, to prawda – przytaknęła Kowalska ku zdziwieniu Mateusza.

- Szczerze mówiąc, to z Darkiem okazało się, że aż taki trudny nie jestem... Ale mniejsza o to! Chciałem tylko powiedzieć, że odejście ks. Darka mnie nie przygnębiło, bo wiem że on chciał się dalej uczyć, a stąd by nie mógł...

- To co ksiądz ostatnio taki roztrzepany?

- Wie pani, może to ta budowa... Tyle papierkowej roboty, której nienawidzę, że może inne rzeczy na tym ucierpiały. Ale, pani Kowalska, proszę się nie martwić! Zapewniam panią, że już w następną niedzielę będzie próba śpiewu – powiedział z energią, choć ta rozmowa dała mu do myślenia.

- No to dzięki Bogu, bo myślałam, że już księdzu przeszło z tym śpiewaniem. Najgorsze, to wie ksiądz, że ta Niemyjska to nie ma jednej ulubionej Mszy, tylko co niedzielę na innej. Jakbym ja wiedziała, że ona zawsze chodzi na ósmą, to bym se przyszła na 9.30, ale nie. Dzisiaj przyszłam na 11.00 i proszę. Niemyjska też! Człowiek nigdy nie wie, na której Mszy można będzie się spokojnie pomodlić. I ona zawsze w drugiej ławce musi usiąść. A że ja siedzę w czwartej, no to mówię, skaranie boskie – biadoliła Kowalska.

- No, a pani nie może się przesiąść do innej ławki? - zapytał Mateusz.

- A dlaczego ja?! - kobieta aż się zatrzęsła z oburzenia. - Niech ona siada gdzie indziej, jak swojej Mszy nie ma...

- To trochę takie prawo Kalego, pani Kowalska – powiedział Mateusz.

- Nie wiem, jakie tam prawo, ale to nie tylko ja się żalę na Niemyjską.

- A może by ktoś z nią porozmawiał, że za głośno śpiewa... Wie pani, tak grzecznie, nie z krzykiem, czy pretensjami. Bo jak ja coś powiem, to będzie, że wyganiam ludzi z kościoła. Ale gdyby może jakiś jej znajomy...

- Ksiądz taki sam, jak i poprzednik. Wszystko byście chcieli, żeby ludzie robili. A to ksiądz jest gospodarzem i ksiądz za to odpowiada, żeby się ludzie w kościele mogli spokojnie pomodlić. Niemyjska jest wdową, dzieci nie ma, ani żadnej rodziny i nikt do niej nie chodzi. To kto ma jej powiedzieć? Tylko ksiądz! - tłumaczyła pewna siebie Kowalska. - Najlepiej jeszcze dzisiaj. Niemyjska zawsze zostaje po Mszy, to jeszcze ją ksiądz złapie.

Na tym Kowalska zakończyła konwersację i wyszła z zakrystii. Mateusz wyszedł za nią i zauważył, że za ogrodzeniem czekała na nią grupka ludzi i Kowalska natychmiast przez kilka minut coś tam im opowiadała.

„Aha! Wysłali Kowalską z misją – pomyślał Mateusz. - Ale coś rzeczywiście jest chyba ze mną nie tak. Za dużo tych niedotrzymanych obietnic, czy zapomnianych obowiązków”. 

Rzeczywiście, od pewnego czasu zauważył, że jego spontaniczność, cygańska dusza, która nie pozwalała mu usiedzieć za długo na jednym miejscu i brak systematyczności zaczynały być dokuczliwe w samodzielnej pracy. Dopóki był w zespole, ktoś myślał za niego. W Italii pomoc i współpraca ludzi świeckich sprawiały, że wiele obowiązków było podzielonych i odpowiedzialności też. Tutaj w Strzywążu było inaczej. Jakakolwiek inicjatywa musiała zawsze wyjść od niego, przez niego być przeprowadzona i może dopiero po pewnym czasie ludzie się przekonywali i ktoś się włączał. Pielgrzymka na Jasną Górę i Poziemska były tutaj chlubnym wyjątkiem. No i chyba za dużo rzeczy powypisywał sobie w tym kajecie zatytułowanym „Kiedy będę proboszczem”. Zwłaszcza, że w kajecie nie było budowy kościoła. Być może troska o to dzieło nie pochłaniała najwięcej jego czasu, bo tu na szczęście musiał się oprzeć o fachowców, ale na pewno pożerała najwięcej energii nerwowych. Stary esbek Marian Skalnicki z lokalnej gazetki zawsze dbał, aby za każdym razem, kiedy pozytywnie udało się załatwić jakąś sprawę, czy pozwolenie, podesłać mu liścik, albo i osobiście go odwiedzić przypominając, że czuwa i czeka na każde jego potknięcie, aby mu się rzucić do gardła. Tak dosłownie się wyraża. I dlatego Mateusz czuł się osaczony. Ale to oczywiście nie usprawiedliwia zapominania o podjętych zobowiązaniach. 

„Chyba trzeba się wybrać na porządne kapłańskie rekolekcje – pomyślał. - Muszę zadzwonić do Macieja, czy czegoś nie planuje. No i nauczyć się wreszcie używać tego kalendarza z przypomnieniami w komórce. I więcej się modlić.”

Jak pomyślał, tak zrobił, to znaczy z zakrystii wrócił do kościoła, aby się pomodlić. I tak nie miał nic gotowego na obiad, ani żadnego zaproszenia. W kościele było pusto, a właściwie prawie pusto, bo Niemyjska powoli podnosiła się z klęcznika.

- Panie, proszę Cię, daj mi właściwe słowa, abym z miłością porozmawiał z tą kobietą – powiedział po cichu Mateusz i ruszył za nią.

- Pani Niemyjska! Szczęść Boże! - powiedział, kiedy byli już na zewnątrz, ale kobieta nawet się nie obejrzała.

- Pani Niemyjska! - powtórzył głośniej, ale bez żadnej reakcji.

- Pani Niemyjska! - krzyknął Mateusz, ale nie doczekawszy się reakcji położył rękę na ramieniu kobiety, która odwróciła się gwałtownie.

- Ach, Ksiądz Proboszcz! - uśmiechnęła się. - Proszę chwilę zaczekać – powiedziała, po czym sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła... aparat słuchowy, który następnie założyła na prawe ucho.

- O, teraz dobrze słyszę – powiedziała Niemyjska. - Słucham księdza.

- Pani Niemyjska, jak pani ma na imię? - zapytał Mateusz, który w tym momencie już wszystko rozumiał.

- Róża – z uśmiechem przedstawiła się starsza kobieta.

- Pani Różo, a słyszy pani w kościele choćby homilię? - zapytał.

- Powiem szczerze, że prawie nic, bo wie ksiądz, ja w kościele nie mogę używać tego aparatu, bo strasznie piszczy przy głośnikach. Siadam zawsze w drugiej ławce, bo zauważyłam, że jest to miejsce najdalej od głośników, ale i tak piszczy. No to go ściągam, żeby nie przeszkadzać, ale prawie nic nie słyszę. Ale potem w domu sobie z radia albo z telewizji odsłucham...

- Od kiedy pani tak ściąga aparat w kościele?

- A będzie... ze dwa lata. Trzeba by pewnie nowy kupić, ale zawsze, a to węgiel, a to inne wydatki – tłumaczyła się pani Róża.

- Pani Różo! Jak mi pani pożyczy ten swój aparat na jeden dzień, to ja zobaczę, co się da zrobić – powiedział Mateusz.

- Ależ nie, nie, proszę o tym nawet nie myśleć – stanowczo powiedziała Niemyjska.

- Proszę mi wierzyć, że mnie to nie będzie nic kosztowało, a wręcz zrobi mi pani przysługę. Naprawdę! - upierał się Mateusz.

- Pod warunkiem, że da się ksiądz zaprosić na obiad.

- Nawet teraz! - odpowiedział Mateusz i za chwilę pożałował, że się tak wprasza.

- A to świetnie! Bo dzisiaj mam rybkę – uśmiechnęła się pani Róża.

***

Już dawno żaden przekazany komuś prezent nie sprawił mu tyle radości, co aparat słuchowy dla pani Róży. Kowalska znowu miała pecha, bo na Mszy, na którą przyszła, była też i Niemyjska. Ale była też nauka śpiewu, a pani Róża pięknie i wcale nie głośno śpiewała. Kowalska przez całą Mszę patrzyła to na Niemyjską, to na Mateusza i kręciła z niedowierzaniem głową.

- Z księdza to niezły szatan! Ja chyba muszę księdza wysłać do mojej synowej, bo z nią też mam problem – szepnęła mu do ucha wychodząc z kościoła.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.


Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!