TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 15:02
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXVII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXVII

Wigilia. Dzień, który Mateusz nauczył się ponownie kochać nie bez trudności. Od kiedy zabrakło rodziców, to właśnie ten dzień najintensywniej przywoływał ich wspomnienie i ciągle odżywały w pamięci wigilijne wieczory, podczas których mama zawsze płakała. Czasami bywało oczywiste dlaczego płakała, bo problemy, z którymi w danym momencie borykała się ich rodzina były aż nadto ewidentne nawet dla dzieci. Ale wielokrotnie wydawało się, że akurat przeżywali wyjątkowo spokojny etap rodzinnej historii, a mama i tak płakała. Te jej życzenia zawsze wymawiane przez łzy i spracowane, wykrzywione od codziennego mycia naczyń w domu i w pracy palce dłoni odłamujące po malutkim kawałeczku opłatka zawsze powracały w jego pamięci i czyniły dzień wigilijny mocno nostalgicznym. I, co tu ukrywać, byłoby pięknie gdyby mama mogła być obecna na pierwszej wigilii w jego parafii. W JEGO parafii. Pewnie, byłoby fantastycznie gdyby i tato też mógł być, ale jednak to wspomnienie mamy było zdecydowanie bardziej żywe. Mateusz przyjął śmierć swoich rodziców w duchu zdecydowanie chrześcijańskim, nawet sam się dziwił, że Pan Bóg dał mu łaskę tak głębokiego poczucia wspólnoty świętych obcowania w tamtych dniach, ale nie brakowało przecież momentów, kiedy ze ściśniętym żołądkiem puszczał z płyty piosenkę Pink Floydów I wish you were here. Myśląc o mamie. I ta pierwsza wigilia w jego proboszczowskiej parafii była takim momentem, w którym mówił do mamy te właśnie słowa: „Chciałbym żebyś tu była”. 

Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że na plebanii Mateusza niewiele się zmieniło po zakończeniu remontu. Owszem, fantastycznie wyglądały ściany salonu z odkrytymi cegłami zafugowanymi na lekki beż. No i duma Mateusza: podłoga i kominek. Poza podłogą i kominkiem w salonie nic nie było, podobnie jak w pozostałych pomieszczeniach plebanii, ale za to jaki kominek i jaka podłoga! Okazało się, że na terenie parafii Strzywąż w jednej z najmniejszych wiosek znajdują się ruiny zamku, które zostały wykupione za drobne pieniądze od Agencji Nieruchomości Rolnych przez jednego z parafian, którego szczególnie wzruszył widok proboszcza poruszającego się starą pandą. Tenże pan, niejaki Ziemowit Roszczyński, powiedział Mateuszowi, że może pójść do zamku i cokolwiek tam uzna za przydatne do nowego kościoła, albo do starego drewnianego, albo do plebanii, może sobie wziąć. Mateusz pojechał, popatrzył, ale ruiny wyglądały tak fatalnie z zewnątrz, a smród odchodów drobnych pijaczków, którzy najwyraźniej często tam spożywali swoje ulubione trunki, był tak silny, że przeszła mu ochota, aby przedzierać się przez krzaki. Wrócił do domu i zadzwonił do Macieja. Maciej natychmiast przyjechał i zaciągnął go ponownie w ruiny zamku i weszli do środka. Mateusz od razu zobaczył resztki kominka. Fakt, bardzo zniszczony, ale ciągle prezentował się imponująco. Natychmiast zadzwonił do pana Franka, parafialnej „złotej rączki”, aby przyjechał i rzucił okiem, co da się z tego zrobić. Pan Franek przyjechał, ledwie spojrzał na kominek, rzucił przez zęby, w których trzymał nieodłączną zapałkę (pan Franek nie mógł zrobić dosłownie nic, jeśli nie miał czegoś w zębach: papierosa, wykałaczkę, zapałkę, korek do butelki, cokolwiek), że kominek da się odzyskać i zaczął obstukiwać podłogę.

- Niech ksiądz patrzy, proboszczu, te dechy są szerokie na przynajmniej 30 centymetrów i pewnie grube na minimum 5. Są lekko zniszczone od góry, nie wiem jak od dołu, ale jakbyśmy je pościągali i zawieźli do tartaku, żeby je trochę „przetarli” to gwarantuję, że ma ksiądz podłogę na następnych 100 lat minimum. Takie dechy dzisiaj, raz, że niemożliwe kupić, a jakby już znalazł to by kosztowały fortunę. Za przetarcie w tartaku zapłacimy mniej, niż by ksiądz wydał na najbardziej badziewne panele. Ksiądz to ma farta... – zakończył pan Franek patrząc na Mateusza z podziwem, jakby to była jakakolwiek jego zasługa.

- I widzisz przyjacielu, że nigdy nie wolno być pochopnym? – powiedział uśmiechając się Maciej, który nieustannie zatykał sobie nos, bo smród był nie do wytrzymania, a Mateusz podszedł do przyjaciela i serdecznie go wyściskał.

Pan Franek miał rację. Co prawda po zerwaniu desek okazało się, że nie wszystkie były w tak dobrym stanie, ale w zupełności wystarczyło ich na podłogi w salonie i we wszystkich pokojach. W pozostałych pomieszczeniach, czyli w kuchni, w łazienkach (było ich aż cztery) i korytarzach położył kafle i też pięknie wyglądało.

Kominek to osobny temat. Mateusz już się wcale nie dziwił, że Pan Bóg spełnia wszystkie jego marzenia, ale nigdy by się nie spodziewał, że będzie miał oryginalny osiemnastowieczny kominek w swoim salonie. Za darmo! Bo pan Franek wykonał całą robotę fantastycznie i jako prezent dla nowego proboszcza. Nawet chciał mu specjalny wkład ufundować, ale Mateusz się sprzeciwił: ma być jak w zamku, czyli bez wkładu. I pan Franek się zgodził, ale i tak przechytrzył Mateusza, bo wstawił do kominka specjalną żaroodporną szybę, która bardzo sprytnie chowała się w górnej części zabudowy. Kominek wyglądał fantastycznie na tle surowej ceglanej ściany i z drewnianą podłogą z grubych zamkowych dech. Mateusz najchętniej nic więcej by w tym salonie nie umieszczał, bo wiedział, że żaden inny element, który dołoży nie będzie korespondował choćby w części z niesamowitym surowym wnętrzem.

I tak właśnie w tej ciepłej wyremontowanej, pomalowanej i zupełnie pozbawionej mebli plebanii Mateusz chciał zrealizować pierwszy z zapisków ze swojego słynnego zeszytu „Kiedy będę proboszczem”. Miała to być oczywiście wigilijna kolacja dla samotnych ludzi z jego nowej parafii. Ze świetlicy od strażaków wypożyczył stoły i krzesła i przygotował nakrycia, niestety plastikowe, na około 30 osób.

Szczerze mówiąc był trochę zaniepokojony, bo od początku Adwentu prosił o zgłoszenia osoby, które będą chciały spożyć wieczerzę wigilijną z proboszczem na plebanii, ale zgłosiło się zaledwie trzy osoby. Wikariusz i niektórzy parafianie uspokajali go, że na pewno ludzie przyjdą, bo przecież sam ogłosił, że jak ktoś się nie zapowie, a będzie chciał przyjść, to nie ma problemu. Wikariusz Darek pojechał do swoich rodziców i będzie się musiał bronić przed usilnie mu przez ojca „wciskanym” Audi Q7 jako świątecznym prezentem.

- Darku, powiedz ojcu, że za późno. Już jeden ksiądz w diecezji ma takie auto, a ty nie chcesz mieć takiego samego – śmiał się Mateusz żegnając wikariusza przed południem. – I słuchaj, jakby była kiepska pogoda, to zostań na noc, ja sobie z Pasterką sam poradzę – powiedział.

- Fajnie, serdeczne dzięki! Chcesz żebym wysłuchiwał mojego staruszka przez całą noc? I to ma być przyjaciel? – śmiał się Darek.

- Proboszcz, kolego, proboszcz, który dba o dobre relacje rodzinne wikariusza. Jedź z Bogiem – powiedział Mateusz wypychając ze śmiechem młodszego kolegę za drzwi.

Niestety, oprócz zapowiedzianych trzech osób przyszedł jeszcze tylko jeden starszy pan i trzeba powiedzieć, że czuli się trochę głupio przy wielkim stole. Mateusz nawet za bardzo nie miał ochoty sięgnąć po gitarę do śpiewu kolęd. Co tu mówić, był rozczarowany. Przecież mógł pojechać do brata i spędzić ten wieczór z rodziną, ale chciał być z samotnymi parafianami i wiedział, że jest ich sporo, ale najwyraźniej parafianie nie chcieli być z nim. Smutno.

- A nie zagra ksiądz na tej gitarze? – zapytał pan Anatol wskazując instrument. Mateusz już miał odpowiedzieć, że może za chwilę, ale akurat ktoś zadzwonił do drzwi.

„Świetnie – gorzko pomyślał kierując się do drzwi – będzie nas pięć osób”.

Ale za drzwiami nie było jednej osoby.

- Wujek!!! –wrzasnęła bratanica Kasia i rzuciła mu się na szyję. A za Kasią stali brat z bratową, ksiądz Maciej, jego wikariusz Darek i Ania z mamą.

- Księże proboszczu, przepraszam, ale nie mogłem całej wigilii przegadać o samochodach – uśmiechał się Darek. 

- Zgarnąłem ci rodzinkę, bo się błąkali w okolicy – mrugnął okiem Maciej.

- Wujek, no popatrz na mnie – domagała się Kasia. Mateusz spojrzał na nią i zobaczył oczy swojej mamy. Dziwne. Wigilia, a te oczy bez łez.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!