TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 00:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXL

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXL

- Księże Mateuszu, proszę mi wierzyć, naprawdę brakuje bardzo niewiele, żeby zakończyć te fundamenty i potem tylko przykryjemy wszystko elegancko na zimę i na wiosnę można ruszać dalej z robotą
– powiedział inżynier ku radości Mateusza. I tylko Maliński, który pilotował roboty jakoś tak dziwnie patrzył w podłogę, jakby się wcale nie cieszył, że mają szansę zamknąć roboty przed zimą dokładnie tak, jak sobie zaplanowali w harmonogramie.

- No to świetnie, naprawdę nawet nie myślałem, że uda nam się zamknąć już na początku listopada - powiedział Mateusz zacierając z radości dłonie.

- Tak jak mówię – tym razem również inżynier spuścił wzrok - brakuje bardzo niewiele, ale proszę księdza, potrzebujemy pieniędzy. Nie chodzi mi o zapłatę za robotę, bo z tym możemy zaczekać, ale nie mam pieniędzy na materiał. Zaległości w hurtowniach mam tak wielkie, że nic mi nie dadzą na krechę – powiedział ze smutkiem.

- Ale przecież wydawało mi się, że my płaciliśmy za wszystkie materiały
– powiedział Mateusz, który przez chwilę zaczął żałować, że może za bardzo zaufał osobom z komitetu budowy, choć Maliński był najlepszym gwarantem, jakiego mógł sobie wyobrazić.

- Ale oczywiście, proboszczu, że do tej pory mamy wszystkie materiały zapłacone – żachnął się Maliński. – Jedynie za robotę mamy z panem inżynierem pewne zaległości, ale to było ustalone i ksiądz o tym wie. Ale inżynier przecież nie pracuje tylko dla nas, dobrze mówię, panie inżynierze?

- Tak, niech się ksiądz nie obawia, z waszej strony jest wszystko w porządku. Ale ksiądz sobie nie wyobraża, jak wyszliśmy na autostradzie... Jak Zabłocki na mydle!
- cierpko zaśmiał się inżynier Kalwer.

- Ja się przyznam, że nie wiedziałem, że wy jako w sumie niewielkie przedsiębiorstwo startowaliście do przetargów na autostrady – zdziwił się Mateusz.

- Bo nie startowaliśmy, ale byliśmy podwykonawcą małego odcinka. I wie ksiądz co? To jest jedyny odcinek, który się jeszcze nie rozwala, ale pieniędzy jeszcze za niego nie zobaczyliśmy. Podczas gdy inni podwykonawcy, i owszem, zostali spłaceni, zdążyli się rozwiązać, a drogi, które budowali w tym samym czasie, co my, już pękają. Przez tę autostradę mam tak zawaloną sprawę z materiałem. I dlatego, jeśli chcemy skończyć te fundamenty, a ja teraz na tydzień miałbym dwóch ludzi wolnych, to niestety księże, musicie kupić materiał, bo ja naprawdę więcej niż zaczekać na pieniądze za robotę, nie mogę dla was zrobić – powiedział inżynier patrząc Mateuszowi w oczy.

- Panie Maliński, grosza nie mamy, prawda? - zapytał Mateusz.

- Jesteśmy pod kreską – powiedział stary kowal. - Może co ksiądz teraz uzbiera z wypominków – zasugerował.

- Panie Maliński, to co uzbieram na wypominki, to trzeba oddać księdzu Darkowi, co nam pożyczył wtedy na cement – powiedział Mateusz.

- Na śmierć zapomniałem! - Maliński aż się walnął swoją potężną dłonią w głowę. – No to nie ma wyjścia, trzeba zaapelować do ludzi w niedzielę. Skoro nie chce ksiądz, żeby puścić radnych po wsi...

- To nie jest tak, że ja nie chcę, panie Maliński, ale tutaj w Strzywążu wszyscy mi to odradzają, no i radni nie chcą chodzić. A ja powiem szczerze, że też wolałbym, aby to był kościół tych ludzi, którzy chcą tego kościoła, a nie tych, którzy czują się przymuszeni, bo im sołtys wchodzi na ambicję – powiedział Mateusz, ale bez przekonania.

- Księże, ja tam bym się nie krzywił, każdy grosz jest ważny, byleby dali – powiedział Maliński. – Ale fakt faktem, radni nie chcą chodzić, a sam całości przecie nie oblecę. Trzeba będzie ogłosić i czekać, że się ludzie trochę zmobilizują. Ja lecę, a pan inżynier to pewnie też już nic nie wymyśli.

- Nie wymyślę – powiedział inżynier.
- Ale ludzie są gotowi, jakby co, to w poniedziałek mogą przyjść.

- A niech mi pan powie, ile tych pieniędzy trzeba? - zapytał Mateusz.

- Z piętnaście tysięcy powinno rozwiązać sprawę – powiedział inżynier, po czym się pożegnał i z Malińskim opuścili plebanię.

Mateusz został sam i zastanawiał się, skąd wytrzasnąć w dwa dni piętnaście tysięcy. Sytuacja była naprawdę patowa. Wiedział, że ludzie właśnie kupowali opał na zimę i nie oczekiwał, aby jego apele przyniosły jakiś skutek. Nie dlatego, że ludzie nie chcieli dać, ale dlatego, że po prostu nie mieli z czego. Jak do tej pory roboty szły bardzo dobrze i dług był naprawdę niewielki. Byłoby naprawdę fantastycznie, gdyby skończyli przed zimą te fundamenty. Coraz bardziej lubił chodzić na budowę, bo z ziemi „wynurzał się” już realny obrys kościoła, więc czasami stawał w miejscu, gdzie miał kiedyś stanąć ołtarz, zamykał oczy i widział oczami wyobraźni kościół. Rzecz ciekawa, że ostatnia część, której jeszcze brakowało, to było właśnie prezbiterium.

- Jak to Panie Jezu, pomogłeś nam przygotować wszystko dla wiernych, a nie zadbasz o miejsce dla Siebie? - szeptem dopytywał Mateusz. Ale Jezus milczał. Mateusz najpierw odmówił wszystkie znane modlitwy dotyczące kryzysów finansowych, szczególnie zawierzył się św. Józefowi.

- Święty Józefie, ja wiem, że w różnych krajach, jak mają problemy z kasą, to odwracają twoje figurki twarzą do ściany, dopóki im się nie poprawi. Ja nie będę taki okrutny, nawet jak nie pomożesz, będziesz mógł dalej patrzeć na świat – powiedział, po czym zaczął redagować ogłoszenie. Szło mu jak krew z nosa, bo była to jedna z pierwszych rzeczy zapisanych w jego kajecie „Kiedy będę proboszczem” i to podkreślona dwa razy na czerwono: „Nigdy nie mówić o pieniądzach, nie prosić o pieniądze, nie narzekać, że na coś brakuje”. Jak do tej pory mu się udawało i był bardzo z siebie dumny. A teraz musiał złamać swoją dumę... Pisał ogłoszenie kilka razy i za każdym razem bez żalu kasował to, co napisał, bo go nie przekonywało. W końcu postanowił, że nic nie napisze, tylko w niedzielę po ogłoszeniach spontanicznie poprosi o pomoc. Wieczorem długo nie mógł zasnąć, a w nocy miał koszmary, w których w dniu konsekracji kościoła świątynia zawalała się na niego.

***

Po kiepsko przespanej nocy w niedzielę wstał wcześniej i przespacerował się na rześkim powietrzu na budowę i z powrotem. Dobrze mu to zrobiło i w skupieniu sprawował Mszę Świętą. Po odczytaniu krótkich, jak zwykle, ogłoszeń zrobił przerwę i wszyscy wstali w oczekiwaniu na błogosławieństwo. Poprosił, aby jeszcze na chwilę usiedli.

- Mówiłem wam już, że nigdy nie gram w totolotka? - zapytał i z rozbawieniem przyglądał się swoim parafianom, którzy z niedowierzaniem kręcili głowami. Strzywążanie byli zapalonymi totkowiczami. 

- Ani razu?! - wyrwało się komuś w drugim rzędzie.

- Ani razu! Nigdy nie puściłem choćby jednego kuponu. Ale, mam taki układ z Panem Bogiem. Nie gram w totolotka, bo Pan Bóg zawsze się troszczy o wszystko, co mi potrzebne do życia. Nigdy mi niczego nie brakuje. I układ jest taki, że jeżeli kiedyś znajdę się w beznadziejnej sytuacji, że będę potrzebował pieniędzy, to dopiero wtedy wyślę jeden kupon. No i powiedziałem Panu Bogu, że wtedy mam wygrać. Pan Bóg milcząc potwierdził nasz układ i dlatego nie gram – skończył tłumaczyć Mateusz, a zebrani skwitowali wypowiedź śmiechem.

- I wiecie co, chyba w poniedziałek będę musiał pierwszy raz zagrać – powiedział Mateusz, a w kościele zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. - No i wygrać! Bo taki jest układ. Potrzebujemy jakieś piętnaście tysięcy złotych, żeby przed zimą skończyć fundamenty i nie mam ich skąd wziąć. Was nawet nie proszę, bo wiem, że trzeba węgiel kupić i tak dalej, wiadomo, zima idzie. No, ale Pan Bóg dotrzymuje obietnic, więc jestem spokojny. Przyjmijcie Boże błogosławieństwo – Mateusz gestem poprosił ludzi o powstanie. 

Po Mszy Świętej, kiedy się rozbierał w zakrystii, usłyszał jakieś podniesione głosy i szamotaninę na zewnątrz. Po chwili do zakrystii szarpiąc się jeszcze z Malińskim wszedł... esbek Skalnicki.

- Odwal się pan! - krzyczał do Malińskiego. - Z proboszczem nie można rozmawiać?

- Księże proboszczu, jestem na zewnątrz, jakby co! - powiedział czerwony z wysiłku Maliński.

- Panie Skalnicki, ja naprawdę nie sądzę, aby były jakieś tematy, na których moglibyśmy znaleźć płaszczyznę porozumienia – powiedział Mateusz, który wiedział, że widok Skalnickiego oznacza tylko kłopoty.

- A ja myślę, że jest taka płaszczyzna. Bo ksiądz potrzebuje, jak słyszałem, piętnaście tysięcy, a ja, tak się składa, akurat mam piętnaście tysięcy. I pomyślałem sobie, że może to dobra okazja, aby zakopać topór wojenny - powiedział Skalnicki, a Malińskiemu przy drzwiach, aż się zaświeciły oczy. Mateusz poczuł, że kolana się pod nim uginają.

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!