TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 14:59
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) część CXIV

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXIV

Listopad przyszedł w tym roku wyjątkowo szybko, a przynajmniej tak się Mateuszowi wydawało. Najbardziej ubawiły go w tym czasie esemesy od księdza Zenona, jego poprzednika na parafii w Strzywążu,  których dostał przynajmniej ze czterdzieści. Przypuszczalnie zawsze, gdy ks. Zenon zauważył coś w funkcjonowaniu bądź niefunkcjonowaniu swojej nowej parafii, natychmiast wysyłał esemesa do Mateusza. I tak na przykład przyszli do niego radni z Rady Duszpasterskiej z pytaniem, kiedy będzie pierwsze spotkanie i wtedy Zenon uświadamiał sobie, że w Strzywążu... nie miał Rady Duszpasterskiej i wysyłał wiadomość do Mateusza: „Mateusz, przepraszam, wiesz w Strzywążu nie ma Rady Duszpasterskiej, ale i tak musiałbyś ją rozwiązać i powołać nową, więc w sumie to masz teraz wolną rękę. Pozdro”. 

- Zenek, ale nigdy nie miałeś tutaj Rady Parafialnej? - dzwonił i pytał Mateusz.

- Wiesz, na początku miałem, ale później z tą budową kościoła się wszystko przeciągało, więc część ludzi przestała przychodzić, a potem... rozwiązaliśmy to całkiem. Co roku miałem powołać nową, ale jakoś tak zeszło... No ale pomyśl! Teraz masz pełną wolność. Ja tu u siebie to mam dopiero zgryz. Radę mam taką, że jeszcze trochę i mi zaczną rozkazywać – żalił się Zenon.

- No to masz u siebie Zachód – zaśmiał się Mateusz. - Słuchaj, Zenek, a skoro już jesteśmy przy tych radach, to miałeś tutaj jakiś komitet od spraw finansowych, wiesz od budowy... - Mateusz zawiesił głos.

- Mateusz... był taki komitet, jak ta cała budowa... - sapał z drugiej strony Zenek.

- Czyli nie ma? - naciskał Mateusz.

- No nie ma – potwierdził Zenek.

- OK, przynajmniej wiem na czym stoję.

Innego razu Mateusz dostał esemesa, że Zenon zwolnił grabarza, po tym jak kolejny raz zapił i kończył kopać grób, kiedy ludzie już czekali z konduktem przed bramą cmentarza. Na szczęście Mateusz przez te dwa miesiące nie miał żadnego pogrzebu, więc problem się nie pojawił. Czasami wiadomość od Zenona dotyczyła jakiegoś rachunku, którego mógł nie zapłacić, więc żeby się Mateusz nie zdziwił i zapłacił, a Zenek mu wszystko odda przy okazji. Czasami te esemesy przypominały również Mateuszowi o czymś, co umknęło mu w nawale pracy. Tak było z nagłośnieniem cmentarza na uroczystość Wszystkich Świętych. Zenek przysłał mu wiadomość, że nagłośnienie trzeba załatwić w Domu Kultury przynajmniej dwa tygodnie wcześniej, ale esemesa wysłał... 23 października, więc i tak było już za późno. Rzeczywiście, w Domu Kultury odesłali go z kwitkiem, ale przynajmniej Mateusz wiedział, że jest bez nagłośnienia, na tydzień wcześniej, a nie w przeddzień. Na szczęście wiedział, do kogo się zwrócić. Podczas ostatniej wizyty kanonik Jan, jego ostatni proboszcz, powiedział mu, że rodzice nowego wikariusza Jana Marii mają dużą firmę handlującą między innymi sprzętem nagłośnieniowym i natychmiast podarowali parafii nowe przenośne nagłośnienie.

- Księże Mateuszu, już nie chciałem nic mówić, bo wie ksiądz, darowanemu koniowi i tak dalej, ale przecież my mamy świetne nagłośnienie, pamięta ksiądz, kupione rok temu jeszcze na gwarancji. Jedna wielka tuba z głośnikiem na stojaku i na całym cmentarzu było słychać, tak? No! A teraz mamy nowoczesne: cztery głośniki ciężkie jak cholera i jeszcze z kablami... Fakt, że słychać pięknie, ale przecież my tam nie robimy koncertów symfonicznych... Ale co zrobić? Trzeba będzie używać tego nowego, bo księdzu wikaremu będzie przykro – relacjonował mu Ksiądz Kanonik.

Tak więc Mateusz bez problemu załatwił sobie wypożyczenie sprzętu ze starej parafii, a nawet obietnicę odkupienia go.

- Ja bym je księdzu podarował – mówił Ksiądz Kanonik, - ale to nie moje, tylko parafialne, więc nie mogę. Ale rozłożę księdzu na raty, może być?

- Ależ oczywiście – śmiał się Mateusz. 

I tak to nieraz esemesy od księdza Zenka pomagały mu pewne sprawy dostrzec, które pewnie by mu umknęły, zwłaszcza że prace na plebanii przysparzały coraz więcej problemów. Niemal 20 tysięcy złotych, które kanonik Jan uzbierał wystarczyło na zapłacenie wszystkich zaległych prac, co bardzo Mateusza ucieszyło. Niestety, dwa dni przed uroczystością Wszystkich Świętych okazało się, że praktycznie trzeba zbić ponownie tynki w pokoju, który miał być salonem i podobnie z dwóch ścian przylegającej do salonu przyszłej kuchni. Mateusz myślał, że oszaleje. Nikt mu nie potrafił wytłumaczyć dlaczego, ale wyraźnie coś było nie tak, bo świeżo położone tynki po prostu się kruszyły. Najprawdopodobniej chodziło o użyte materiały, które musiały być felerne, ale nie było innego wyjścia. Serce mu się krajało, kiedy patrzył na gładziutkie ściany, ulegające zniszczeniu pod uderzeniami młotków.

- Księże Mateuszu, proszę mi wierzyć, nie ma innego wyjścia. W parę miesięcy to by się wszystko pokruszyło – mówił mu znajomy inżynier. - I myślę, że to nawet nie jest wina murarzy. Mam nadzieję, że ma ksiądz rachunki i worki od materiałów, będzie można reklamować w sklepie.

- Niestety, ale wszystkie worki spaliliśmy przy sprzątaniu – wyszeptał Mateusz. - Rachunki są, ale kto nam uwierzy?

- Spokojnie księże, zobaczymy, może jakaś większa partia materiałów była felerna, więc i inni się odezwą, a wtedy może uda się załatwić i naszą reklamację – powiedział inżynier, ale Mateusz i tak czuł się fatalnie, jakby pieniądze wyrzucał w błoto.

- Jak ksiądz chce, to od jutra przyślę moją ekipę i raz dwa położą nowe tynki – powiedział inżynier, ale Mateusz odmówił.

- Muszę nad tym pomyśleć, niech mi pan pozwoli przeżyć Wszystkich Świętych, a potem zdecydujemy – powiedział i pomyślał, że gdyby miał Radę Parafialną, to przynajmniej miałby z kim się skonsultować i podzielić odpowiedzialnością. Niestety, na spotkania dla zainteresowanych członkowstwem w Radzie, nikt nie przyszedł.

Msza św. na cmentarzu był właściwie pierwszym od początku pozytywnym zaskoczeniem. Nie dość, że okazało się, że Zenek wybudował śliczną kapliczkę na cmentarzu, idealną do celebrowania Mszy Świętej, to jeszcze przyszło mnóstwo ludzi. Ale najlepsze było jeszcze przed Mateuszem. Kiedy zakończył procesję ze święceniem grobów, ubrał się w ornat, a miał odprawiać sam, ponieważ ksiądz wikariusz pojechał na groby bliskich, a jak się okazało pochodził z innej diecezji i miał niezły kawałek drogi. Pan organista zaśpiewał pieśń, Mateusz ucałował ołtarz, a następnie uczynił znak krzyża i rozglądnął się dookoła. Ludzi było mnóstwo i wszyscy stali przy grobach swoich bliskich, a przed kapliczką był pusty plac. Chciał powiedzieć „Kochani, podejdźcie bliżej”, ale jakoś ciężko mu było tak się zwracać do ludzi, on ich kochał całym sercem, ale coś go blokowało. Ich nieufność go blokowała. Mateusz zawsze był pod wrażeniem, kiedy młody wikariusz w pierwszych dniach pobytu na nowej parafii, z naturalnością zwracał się do wiernych „kochani”, ba, czasem nawet politycy tak mówili na wiecach. On był chyba jakiś dziwny, bo nie mógł tak od razu, nie czuł się upoważniony.

- Siostry i bracia, bardzo proszę, jeśli to możliwe, o podejście bliżej ołtarza, do Pana Jezusa. A potem wrócimy do naszych bliskich zmarłych – powiedział wreszcie, trochę bez przekonania i kiedy już miał zrobić wprowadzenie do aktu pokuty stał się prawdziwy cud. W życiu czegoś takiego nie widział! Wszyscy, dosłownie wszyscy, podeszli w kierunku kapliczki zapełniając cały plac! Oczywiście pewnie niektórzy, zwłaszcza przyjezdni, bo pewnie byli i tacy, nie mieli zamiaru się ruszyć od swoich grobów, ale kiedy zobaczyli taką gremialną reakcję, nie mieli innego wyjścia. Mateusz był absolutnie zszokowany.

- Kochani! - powiedział już bez żadnego oporu – Wyznajmy nasze winy, aby nasza modlitwa była wolna od przywiązania do grzechu i podobała się Panu Bogu.

Kiedy wieczorem siedział na jednym ze swoich dwóch krzeseł w odartym ponownie do cegieł przyszłym salonie i jeszcze się nie mógł nadziwić, ktoś zapukał do drzwi.

- Ania! - wykrzyknął zdumiony. - Same niespodzianki dzisiaj! Bardzo proszę wejdź...

- Tu siadaj rozgość się – zanuciła piosenkę Stachury przerywając mu Ania. - Ale tu nie ma gdzie nawet usiąść! – roześmiała się i dzwoneczki w jej śmiechu jak zawsze zachwyciły Mateusza.

- Nie zdziw się, że taki bałagan i, proszę, nie pytaj mnie o te ściany – powiedział.

- Ściany są piękne - powiedziała Ania gładząc cegły. - Zobacz jakie te cegły są równe! Zawsze chciałam sobie w domu odkryć parę ścian z tynków, ale pod spodem cegły były jak z rozbiórki, a te u ciebie są śliczne! Tylko lekką fugę pociągnąć i otynkować jakieś 20 centymetrów pod sufitem... - mówiła rozglądając się dookoła. - Pięknie to sobie księże proboszczu wymyśliłeś!

- Ja nic... - szeptał Mateusz rozglądając się zdumiony. - Znaczy się... prawda?  

Jeremiasz Uwiedziony

CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!