TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 00:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Hej, ziom, obejrzyj się! A kuku! Właśnie jesteś na Mszy Świętej!

Hej, ziom, obejrzyj się! A kuku! Właśnie jesteś na Mszy Świętej!

Dzisiaj troszeczkę się skupimy na naszym kościelnym podwórku. A właściwie to Kościelnym, bo bynajmniej nie chodzi mi o placyk przy plebanii, ale o sprawy dotyczące naszej wspólnoty, czyli jak najbardziej chodzi o Kościół przez duże „K”.
Na początek taka mała dygresja z moich wiejskich doświadczeń. Otóż, u nas na wsi, ludzie z rzadka zwracają się do mnie słowami: „Proszę księdza proboszcza”, a już „czcigodny księże proboszczu” to się nie zdarzy nigdy, chyba że w jakichś uroczystych i publicznych życzeniach. I dzięki Bogu, bo ja tych wszystkich tytułów szczerze i z wzajemnością (bo mi ich nikt nie przyznaje) nie lubię
i źle się z nimi czuję. U nas po prostu ludzie mówią: „proboszczu” i jest to jak najbardziej w porządku i wszystkim to pasuje. Jednak jeszcze się nigdy nie zdarzyło, żeby mi kto powiedział: „słuchaj stary, jest taka sprawa”, albo jakieś takie inne spoufalenie. Nawet jeśli mnie ktoś nie lubi (a na pewno są tacy i na pewno mają za co mnie nie lubić) to i tak zawsze zwraca się per „proboszczu”, bo jakkolwiek możemy się znać od wielu lat, to jednak wszyscy wiedzą, że jestem pośród nich, bo mnie tu postawił Kościół i czy jestem jego godnym reprezentantem, czym mniej godnym, to nigdy nie przestaję nim być.
Zastanawiacie się pewnie, po co ja wam tu bajdurzę o tym, jak mnie ludziska we wsi nazywają, ale już tłumaczę. Głośno ostatnio się zrobiło o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce w Łodzi. Było to spotkanie młodzieży na stadionie zorganizowane przez Kościół katolicki i nosiło jakże modny tytuł „RESET”. Ludziom starej daty, takim jak ja, wyjaśnię, że reset oznacza wykasowanie wszystkiego co jest i rozpoczęcie od nowa. Pominę w tym miejscu, jakie konsekwencje może mieć propagowanie tego słowa
i procesu w różnych kontekstach (choćby coraz częstsze głosy możnych tego świata o potrzebie resetu ogólnoświatowego, bo nie da się dalej drukować bezkarnie pieniędzy, po którym to resecie możemy się obudzić goli i bynajmniej nie weseli), wiem, że może być pociągające i ułatwiające w kontekście spowiedzi sakramentalnej (choć nie do końca), ale nie o tym chciałem mówić. W ramach tego wydarzenia pewien młodzieniec, który wcześniej zabawiał młodzież (a właściwie dzieci) jakąś wersją hip-hopu, czy jak się tam ta muzyka nazywa, zapowiedział wejście na scenę „ziomka od słowa”.
I okazało się, że miał na myśli arcybiskupa Grzegorza Rysia, który rzeczywiście pojawił się na scenie i bardzo się ucieszył, że właśnie w taki sposób chłopak go przedstawił. Hmmm…
Myślę, że się już domyślacie, po co wspominałem o naszych wiejskich zwyczajach parafialnych. Ja jestem bardzo podobny do moich chłopów z parafii i na niektóre „trendy”, również w Kościele, jestem wyjątkowo odporny, więc może się po prostu mylę. Ale naprawdę, żeby pozyskać młodzież, to musimy się stać „ziomkami”? Jeden będzie „ziomkiem od słowa”, spowiednik na przykład będzie „ziomkiem od resetu”, a ksiądz katecheta „ziomkiem od godziny odrabiania zadań na inne przedmioty”. No i jeszcze ten, co siedzi w kancelarii będzie „ziomkiem od świstków, żeby być chrzestnym”. I wszyscy ci ziomale będą swoje posługi wykonywać z klepnięciem w plecy i bez zadawania jakichś kłopotliwych pytań. Czy ja dobrze zrozumiałem? Nie myślcie, że ja to mówię w obronie tej całej ornamentyki, i że mi się słabo robi, jak ktoś nie nazwie biskupa ekscelencją albo arcypasterzem. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że ziomków to ta nasza młodzież ma pełno, ale ilu ma ojców? Bycie ziomkiem jest bardzo łatwe i ja osobiście nie chcę być ziomkiem. Więc od razu ostrzegam, że jak ktoś myśli, że teraz wszyscy księża uważają, tak jak wspomniany arcybiskup Ryś, że to jest bardzo fajnie jak młodzież nazywa nas ziomkami i się do mnie zgłosi ze słowami: „Hej ziom, potrzebuję ten świstek do bierzmowania”, to się może zdziwić, że zamiast świstka dostanie z liścia. Między ziomkami lubimy sobie strzelić w papę, tak czy nie? Tak z sympatii oczywiście…
Niestety, w miarę rozwoju wydarzenia pod chwytliwym hasłem „RESET”, „ziomkowanie” okazało się być mniejszym problemem. Oto bowiem arcybiskup Ryś, kiedy już spełnił swoją rolę „ziomka od słowa” ogłosił wszystkim obecnym, że choć się pewnie nie spodziewali, to oni są właśnie na… Mszy Świętej! Niestety nie widziałem reakcji publiczności na to stwierdzenie, zresztą nie wiem czy bym zauważył, tak byłem zszokowany, tym co słyszałem. Arcybiskup wyjaśnił co, jego zdaniem, z tego co się działo dotychczas, stanowiło kolejne elementy Mszy Świętej i ogłosił, że teraz już będzie tylko prefacja, Modlitwa Eucharystyczna i potem Komunia Święta. Taka Msza znienacka! Sporo dzieciaków obecnych na tym wydarzeniu zostało „skuszonych” przez katechetów całym dniem wolnym od lekcji. Podobnie było, kiedy dzieciaki tłumnie uczestniczyły w marszach z piorunami. Nie wiem, czy od teraz, kiedy będziemy gdzieś zabierali dzieciaki ze szkoły, rodzice nie będą żądali zaświadczeń na piśmie, że nie będzie żadnej „Mszy znienacka”. Ale, tak całkiem serio, to ja pleban ze wsi, mam poważne problemy z przejściem do porządku dziennego nad takim traktowaniem Mszy Świętej, ale też nad takim prowadzeniem młodych.
Znowu pozwolę sobie na małą dygresję. A nawet dwie. Kilka lat temu odwiedziłem kolegę księdza posługującego w jednym z krajów zachodnich. Kolega był poczciwym księdzem, ale
z wieloma sprawami w Polsce sobie nie radził, więc zastanawiałem się, jak poradzi sobie za granicą, pracując wśród obcokrajowców. I rozmawiałem z kilkoma jego parafianami. Bardzo go chwalili! Próbowałem dociec powodów: czy jest rzutki w duszpasterstwie, świetnie opanował język, czy może jakieś inne atuty. Usłyszałem, że nic z tych rzeczy. Ale odprawia NORMALNIE Mszę Świętą, tak jak jest w Mszale. Nic nie udziwnia, nie wymyśla, nie dodaje od siebie. Normalna, pobożna Msza. Bo ludzie byli już na skraju wytrzymałości wobec tego, co wyprawiał miejscowy poprzednik i kościół niemal całkowicie opustoszał.
I druga refleksja z Holandii, gdzie na uroczystość Pierwszej Komunii Świętej, dzieci mogły się poprzebierać za warzywa. I tak do przyjęcia Komunii Świętej podchodził duży pomidor, potem marchewka, a za nią ogórek. Chyba nie muszę dodawać, że z tej „sałatki warzywnej” nic w Kościele na kolejne lata nie zostało.
Ja rozumiem potrzebę ewangelizacji. Znacznie mniej, ale jestem w stanie zrozumieć, że niektórzy przez bycie fajnym, ziomkiem przyciągną kogoś do Kościoła. Ale, na Boga, tym co jest u nas niepowtarzalne i unikatowe są SAKRAMENTY! Nie rozmieniajmy ich na drobne.


Pleban ze wsi

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!