TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 15:56
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Gorycz rodząca wiarę

Gorycz rodząca wiarę

ziemia

Wydarzenia nad wodami morza Trzcin (jak nazywali je Hebrajczycy) stały się punktem wyjścia do dalszej drogi. Powracające fale, które zalały wojska Egipcjan stały się bramą. Zamykała ona drogę powrotną do ziemi niewoli.

Jednocześnie jej przekroczenie otwierało drogę ku wolności i ziemi, na której będzie można budować własne domy, uprawiać rolę i cieszyć się owocami własnej pracy. Teraz, po klęsce wrogów Izraelici zobaczyli, że zostali wyrwani ze szponów śmierci. Na ich oczach rozegrało się to, co było wcześniej niewyobrażalne dla ludzkiego umysłu. Zrozumieli, że dokonało się to dzięki mocy Boga. Czy wszystko rozegrało się dokładnie tak, jak zostało to opisane w Księdze Wyjścia, czy też autor natchniony mówiąc o rzeczach niemożliwych do oddania ludzkimi słowami oparł się na faktach, ale opowiedział je tak, by przemówić do ludzkiej wyobraźni i serca i pomóc je zrozumieć?

Pieśń zwycięstwa
Dziś, czytając tę historię stawiamy wiele pytań, przez które próbujemy odtworzyć przebieg wydarzeń. Tu słowa Biblii stawiają nas jednak przed tajemnicą. Posługują się natomiast sugestywnymi obrazami. Czynią tak, by odsłonić sens tego, co się wtedy rozegrało, chcą ukazać moc Boga ratującego Izraela, dać fundamenty dla ludzkiej wiary. Dlatego kolejne pokolenia Izraelitów na tych słowach budowało swe życie, przez ich pryzmat odczytywały własne losy i dzięki nim rozpoznawało w nich działanie Boga. Pokonując grożące im niebezpieczeństwa w oparciu o wiarę Boga i one śpiewały tę samą pieśń zwycięstwa, która płynęła w dniu wyzwolenia z Egiptu z ust Mojżesza, Miriam i wszystkich ludzi, który z nimi szli. Teraz ich potomkowie ocaleni z przeróżnych niebezpieczeństw, choć żyli w odległych od tamtych wydarzeń czasach, czuli się jak przodkowie, których stopy stanęły na drugim brzegu wód. Przekroczyli bramę śmierci i znaleźli ocalenie. Dane im było żyć. Tym samym morze i stojąca u jego brzegu armia egipska stały się obrazem wszelkich zagrożeń, łącznie ze śmiercią, z jakich Bóg wydobywa tych, którzy dają wiarę Jego obietnicom.

W stronę pustyni
Drugi brzeg ziemi, na jakiej stanęli Hebrajczycy był jednak dopiero początkiem drogi. Mojżesz wezwał ich, by ruszyli ku pustyni. Uczynił tak, gdyż wiedział, że ten, kto pozostanie w miejscu, nigdy nie osiągnie wolności. Trzeba wędrówki, wysiłku związanego z oddalaniem się od wszystkiego tego, co zniewala człowieka, a co symbolizowała ziemia egipska. Jednocześnie ta droga łączy się z poszukiwaniem wszystkiego, co składa się na wolność człowieka. Tu pierwszym etapem była pustynia. Jej piaski i stopniowo wznoszące się skały stanowiły miejsce trudne, niesprzyjające życiu człowieka. Pustynia zawsze uczy pozostawiania za sobą tego wszystkiego, co niepotrzebne i zbędne. Hebrajczycy, którzy wyszli z Egiptu nieśli wciąż w sobie wspomnienie tego kraju. Jeśli wniosą je do Ziemi Obiecanej, to nigdy nie będą potrafili w niej żyć jako ludzie wolni. Egipt będzie zawsze kładł się cieniem na ich życiu. Wprawdzie ciemiężcy zostali unicestwieni, ale pozostało to, co zasiali w sercach i umysłach ludzi, których prześladowali. Ponadto, by pójść ku wolności Hebrajczycy musieli uczynić jeszcze jeden ważny krok. Poznać samych siebie, zajrzeć w głąb własnego serca i rodzących się w nim pragnień. Prawdziwej wolności mogli doświadczyć tylko przez zanurzenie się w miłości Boga. Czy już byli to tego przygotowanie? Czy rzeczywiście tego daru pragnęli i czy byli gotowi na wszystko, by o niego walczyć, by go zdobyć? Potrzeba było jeszcze sporo czasu na zahartowanie ducha wiary, oczyszczenia serca. Miejscem, pośród którego miało się to dokonać była pustynia. Dlatego właśnie w jej kierunku poprowadził ich Mojżesz.

Brak wody
Na pierwsze próby nie trzeba było długo czekać. Wystarczyło, by od niedawnych chwil entuzjazmu upłynęły trzy dni. Tylko trzy dni, a może aż trzy dni? To pytanie wydaje się być zasadne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wszystko miało miejsce podczas marszu na pustyni. Im bardziej Izraelici szli naprzód, tym bardziej wchodzili w głąb pustyni. Jej bezmiar otaczał ich zewsząd. I może nie byłoby to tak trudne, gdyby nie brak wody. Jej zapas kończył się, a nigdzie nie napotkali źródła, by móc go uzupełnić. Wydawało się więc, że znaleźli się w punkcie bez wyjścia. Nie wiedzieli, co jest przed nimi. Nie było żadnej gwarancji, że dojdą do miejsca, gdzie zaspokoją pragnienie. Wprawdzie mogli zdecydować się na powrót, ale byli świadomi, że droga powrotna wiedzie przez bezwodne obszary. Tym samym mogą jej nie przeżyć, a przynajmniej najsłabsi pośród nich. Tak po raz kolejny śmierć zaglądała im w oczy. Lęk przed nią bardzo szybko zacierał w pamięci to, czego doświadczyli ze strony Boga. Pragnienie było bardzo realne, a Bóg znów wydawał im się daleki. Spodziewali się, że po klęsce Egipcjan wszystko pójdzie łatwo. Było jednak inaczej. Nie spodziewali się, że najbardziej przebiegły wróg wdarł się w ich naturę i atakuje od wewnątrz, posługując się skuteczną bronią, jaką jest lęk o życie tak własne, jak i najbliższych. Przelotną nadzieję wzbudziły rozlewiska wody, jakie zobaczyli przed sobą. Ale nadzieja tak, jak szybko się pojawiła, tak szybko zgasła. Napotkana woda była gorzka. W okolicznej ziemi było bowiem zbyt dużo soli, które czyniły wody niezdatnymi do picia. Wszystko to wyglądało na ironię losu. Zdawała się być kroplą przelewającą czarę goryczy. Z ust Izraelitów popłynęły słowa buntu. Ich ostrze skierowało się przeciw Mojżeszowi. Przecież to on wskazał im kierunek wędrówki. To on wyprowadził ich na pustynię. Teraz zaś znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Byli pozbawieni wody. Stawiali zgodnie jedno pytanie: „co będziemy pili”?

Głos do Boga
Mojżesz wiedział, że sam nie jest w stanie uczynić nic. Był bezsilny. Mimo licznych prób nie udało się znaleźć wody zdatnej do picia. Ziemia, przez którą szli do tej pory była jej pozbawiona, a woda jaką teraz znaleźli nie nadawała się do picia. Jednak Mojżesz pamiętał o jeszcze jednym. Tak naprawdę to nie on prowadził lud. Izrael nie był jego własnością. Nie liczył też na własne siły. Kolejne doświadczenia nauczyły go, że to prowadzi do niczego. Dlatego w obliczu beznadziejnej sytuacji, z której nie widział wyjścia, wniósł swój głos do Boga. Wołał w imieniu swoim i całego ludu. Swym błaganiem chciał przekrzyczeć szmer głosów zbuntowanych rodaków. Zdawał sobie sprawę, że oni jeszcze nie dojrzeli do tego, by na ich ustach zagościły słowa ufnej modlitwy. Tej dopiero mieli się nauczyć. By tak się stało potrzebne były kolejne doświadczenia. Bez nich byli zdolni tylko do jednej reakcji - sprzeciwu w obliczu trudności. Odpowiedź Boga na jego błaganie była zaskakująca. Mojżesz spostrzegł drewno. Miał je wrzucić do wody. Co mógł zdziałać ten mały kawałek drewna wśród słonej wody? Ale Mojżesz o to nie pytał. Był posłuszny. I przez swe posłuszeństwo dokonał cudu. Wody gorzkie stały się słodkimi. Życie Izraela zostało uratowane. Poza wodą zyskano coś jeszcze - pamięć o tym wydarzeniu, pamięć uczącą wiary. Niosła ją w sobie nazwa jaką nadano owemu miejscu: Mara, co znaczy gorycz.

Tekst i foto ks. Krzysztof P. Kowalik

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!