Dozwól mi z soba płakać
Zawsze bardzo lubiłam nabożeństwa Gorzkich żali i chętnie brałam w nich udział, oczywiście włączając się we wspólny śpiew. W tym roku jednak siedząc na chórze, gdzie mogłam zostać niewidoczna, bo siedziały tam może jeszcze trzy osoby, nie potrafiłam wydobyć z siebie słów pieśni. Od dnia poprzedniego w głowie miałam pewien obraz.
Na jednym z portali społecznościowych młody, wyglądający na zadbanego, wysportowanego i pewnego siebie mężczyzna zamieścił wpis, własne wspomnienie sprzed lat. Mały, około siedmioletni chłopiec siedzący w wannie, przerażony, zdezorientowany, nie mający pojęcia, co i dlaczego się właśnie stało, obolały i samotny. Za oknem słyszał głosy swoich bawiących się w chowanego rówieśników i oczywiste było dla niego, że zaraz do nich dołączy. Ale póki co, siedzi w tej wannie. Jego dzieciństwo zostało zgaszone tak, „jak gasi się niedopałek o asfalt” - napisał. Człowiek, który go skrzywdził, był przyjacielem rodziny, a rodzice jeśli w ogóle się dowiedzieli o tragedii syna, to prawdopodobnie stało się to po wielu latach. Wiele osób pisało w komentarzach słowa wsparcia i pocieszenia: „Podziwiam Twoją siłę i odwagę”, „Ogromny szacun dla tego gościa”, „Jesteś wielki”, „Odwaga”, „Wsadź pedofila. Niech zgnije”. On sam napisał: „Przetrwałem”, i jeszcze, że jest dumny z tego, kim teraz jest. I to wszystko pewnie prawda. Ale jakie to mogłoby mieć znaczenie dla siedmioletniego dziecka, które siedzi w wannie i cicho cierpi…? Gdy w czasie nabożeństwa zabrzmiała „Rozmowa duszy z Matką Bolesną”, słowa Maryi stały się wyrazem tego, co czułam, myśląc o tym chłopcu, który już od dawna nie był chłopcem, którego nawet nie znałam, od którego dzielił mnie czas i przestrzeń. Dlaczego tak się nim przejęłam? Nie mam pojęcia. Mogłam przecież pomyśleć: „Co za gość! Przeżył coś takiego i wyrósł na ludzi. Brawo!”. Maryja patrzyła na mękę swojego dorosłego już syna, silnego, również pewnego siebie mężczyzny o mocnym charakterze. Wiedziała, Kim jest, wierzyła Bogu, mogła więc spodziewać się, że Jezus w taki czy inny sposób poradzi sobie z tą sytuacją. A jednak „cała była w mdłości”, „miecz przenikał Jej serce i krew je zalewała”. Patrzyła na ból swojego dziecka i pragnęła wziąć na siebie Jego cierpienie. Z Jej ust nie padło: „Dasz radę, Synku”, ani „Ukarać tych, którzy Cię niewinnie krzywdzą!”. Taka jest rola matki. I nie chodzi o to, aby nie wspierać swojego dziecka, albo, żeby nie domagać się sprawiedliwości. Chodzi o to, że są rzeczy, nad którymi trzeba szlochać, są krzywdy tak straszne, że muszą zostać opłakane, jest żałoba, którą trzeba przeżyć. I dopiero potem można żyć. A są też dzieci, nad którymi nikt nie płacze. Z różnych powodów. Choćby dlatego, że nikt o ich cierpieniu nie wie. Zastanawiam się, czy chłopcu siedzącemu w wannie przyszło kiedyś do głowy, że zabójstwo dokonane na jego dzieciństwie zasługuje na to, by nad nim rozpaczać. Czy sam kiedykolwiek nad sobą zapłakał?
Małgorzata Młotek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!