TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 05:28
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Dobry czas na podjęcie nowych zadań

Dobry czas na podjęcie nowych zadań

W 25. rocznicę powstania diecezji kaliskiej ksiądz biskup Edward Janiak opowiada o swoich kontaktach z naszą diecezją z czasów dzieciństwa i posługi biskupiej we Wrocławiu, a także o dzisiejszych radościach i wyzwaniach. 


Podobnie jak to było z pierwszym biskupem kaliskim Stanisławem Napierałą, który wywodzi się z archidiecezji poznańskiej, również w przypadku Księdza Biskupa mamy do czynienia z przeszłością, czyli formacją, a potem posługą kapłańską i biskupią, w ramach wielkiej archidiecezji, tym razem wrocławskiej, z tysiącletnią tradycją. Jak Ksiądz Biskup przeżywał przejście z tak ugruntowanej historycznie struktury do naszego młodego, wówczas dwudziestoletniego, Kościoła kaliskiego? Jakie wyzwania stanęły przed Księdzem Biskupem w tamtym czasie?
Bp Edward Janiak: Rzeczywiście, każdy z nas rodzi się w określonym środowisku, wzrasta, rozwija się, zdobywa poszczególne stopnie intelektualne, zna ludzi i otoczenie. W moim przypadku, jeśli chodzi o formację seminaryjną, o święcenia kapłańskie, o profesorów i wychowawców, to wszystko to było związane ze środowiskiem wrocławskim. I wyrastając z danego środowiska, my nie tylko jesteśmy przez nie kształtowani, ale z czasem coraz bardziej czujemy się jego częścią, współtworzymy tę całość. To wydaje się naturalną koleją rzeczy. Decyzję papieską przyjąłem w duchu ogromnej odpowiedzialności i jestem wdzięczny Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI za posłanie mnie do Diecezji Kaliskiej, gdyż, patrząc po ludzku, wydawało mi się, że idę do swoich, do diecezji, na terenie której zamieszkiwali moi dziadkowie i wychowywali się moi rodzice. Ta ziemia zawsze była mi bliska. Znałem tutejszy lud jako wierny i tradycyjnie pobożny. Spotykałem tu wspaniałe rodziny, czasem wielopokoleniowe, które trwały przy Bogu i Kościele, a jednocześnie żyły współczesnością, umiejętnie łącząc tradycje z nowoczesnością. Dlatego nie czułem jakichkolwiek obaw podejmując się posługi Biskupa Kaliskiego. Pierwszym zadaniem, jakie sobie wówczas postawiłem było poznanie diecezji, księży i wiernych. Postanowiłem również, że będę kontynuował to, co zostało rozpoczęte. A plany, co do duszpasterstwa, spraw administracyjnych, budowlanych, czy remontowych, rodziły się z czasem i wynikały z bieżących potrzeb. Mam również przekonanie, że podejmowanym przeze mnie działaniom patronuje Święty Józef, wielki Opiekun Kościoła kaliskiego.

Kiedy człowiek decyduje się na wybór seminarium diecezjalnego i zostaje wyświecony na kapłana dla danej diecezji, raczej nie myśli, że przyjdzie mu posługiwać gdzie indziej.
Tak to właśnie wygląda na początku, ale jako kapłani doskonale wiemy, że później przychodzą kolejne decyzje, które wynikają z posłuszeństwa wobec biskupa. A biskup może choćby skierować na studia specjalistyczne w kraju bądź za granicą, albo wysłać do pracy pośród Polonii i wtedy trzeba umieć spojrzeć szerzej, wyjść poza ten pierwotny wybór Kościoła diecezjalnego. Oczywiście z perspektywy czasu widzę to bardzo wyraźnie, że człowiek zawsze powinien być do dyspozycji Kościoła, powinien być przygotowany na zmianę, czy to parafii, w której się pracuje, czy też funkcji, którą się pełni w Kościele. I ja tego doświadczyłem we Wrocławiu, najpierw jako kapłan, a potem jako biskup. Pracowałem, jako biskup pomocniczy najpierw 8 lat u boku księdza kardynała Gulbinowicza, i kolejne 8 u boku ks. abpa Gołębiewskiego. Czy przejście na stolicę biskupią w Kaliszu było dla mnie trudne? Wydaje mi się, że nie, ale proszę to dobrze zrozumieć. Na Dolnym Śląsku ludzie byli zewsząd, z całej Polski, mnóstwo ludzi ze Wschodu. To pochodzenie było tak różne, że integracja tego środowiska dokonywała się z czasem i my z tą różnorodnością spotykaliśmy się na co dzień. Ona była również pośród księży. Oczywiście, stworzyło się coś, co możemy nazwać środowiskiem, w jakimś stopniu zintegrowanym, ale korzenie najpierw kolegów z klasy, a później kolegów księży były bardzo różne i to się czuło. Każdy przecież przyjechał z innego miejsca. I właśnie dlatego, kiedy pojawiła się propozycja przejścia do Kalisza, mogę szczerze powiedzieć, że nie miałem jakichś oporów w sensie zmiany środowiska. Nie miałem zahamowań. Natomiast, i to jest bardzo ważne, od początku czułem wielkość zadania i odpowiedzialności, ponieważ inaczej jest być biskupem pomocniczym, gdzie biskup ordynariusz podejmuje decyzje i odpowiada za wszystko, choć w jakimś zakresie dzieli się tą władzą, a zupełnie inaczej kiedy się przejmuje pełną odpowiedzialność. I tutaj dla mnie ta rola miała się zmienić i było to z całą pewnością wyzwanie. Ale nie miałem jakichś lęków, ponieważ z wielką ufnością wierzyłem, że skoro Pan Bóg pozwolił mi tyle czasu służyć jako biskup pomocniczy, to z Bożą pomocą i szesnastoletnim doświadczeniem będę starał się służyć również tutaj.

Rozumiem więc, że większym wyzwaniem był nowy, tym razem samodzielny urząd, niż nowe miejsce, w którym przyszło go pełnić. Co w sumie nie powinno dziwić, bo przecież tereny należące do dzisiejszej diecezji kaliskiej nie były Księdzu Biskupowi obce już wcześniej, ze względu na pochodzenie rodziców. Proszę opowiedzieć o kontaktach z tymi terenami z czasów, kiedy jeszcze nic nie wskazywało, że będzie ksiądz biskupem tych ziem.
To są naprawdę bardzo miłe wspomnienia, bo mówimy tutaj o kontaktach z czasów dzieciństwa i młodości. Właściwie co roku przyjeżdżałem na wakacje do dziadków do parafii stoleckiej, w ówczesnej diecezji włocławskiej. Księży proboszczów zawsze znałem osobiście i z wielką sympatią i radością wspominam zwłaszcza ostatnie wakacje przed pójściem do seminarium, które tam spędzałem. Bardzo dobrze się tutaj czułem mimo, że to nie był ani wielki Wrocław, ani inne miejsce, które mogłyby się kojarzyć z letnim wypoczynkiem, bo nie było ani morza, czy choćby rzeki, ale za to środowisko wiejskie było tak piękne i naturalne. I ten zupełnie inny rytm życia. Proszę sobie wyobrazić, że ja jeszcze pamiętam te czasy kiedy we wsi u dziadków nie było elektryfikacji. Inaczej się żyło, babcia piekła chleb, wszystko było takie domowe, swojskie i niczego takiego w mieście nie można było doświadczyć. Tutaj wszystko odbywało się w zasięgu domu, jego otoczenia i sąsiedztwa oraz kościoła. W rodzinnych Malczycach było oczywiście zupełnie inaczej. Naprawdę bardzo mile i z wielką nostalgią wspominam tamte czasy.

Oprócz terenów, z których pochodzili rodzice, znał Ksiądz Biskup wcześniej również dwa dekanaty, twardogórski i sycowski, które zostały odłączone od archidiecezji wrocławskiej w momencie utworzenia diecezji kaliskiej. Biskupi ordynariusze, kiedy oddają część swojej diecezji do innej, lubią powtarzać, że oddali najlepszą część. Jak Ksiądz Biskup postrzegał wówczas z perspektywy biskupa pomocniczego odłączenie tych dwóch dekanatów?
Twardogóra była i jest dekanatem typowo salezjańskim, obecnie są tam dwie parafie prowadzone przez księży diecezjalnych. Natomiast Syców naturalnie należał do Dolnego Śląska, to było pierwsze miasteczko za Oleśnicą i myślę, że tak naprawdę nigdy się od Wrocławia nie oddzieliło i mentalnie jest bardzo zbliżone do rzeczywistości dolnośląskiej. Pamiętam ówczesnego ks. dziekana Jana Gorczycę, który wręcz mówił mi, że to musi o coś innego chodzić z tą nową diecezją, wszak do Wrocławia, do biskupa miał bliżej niż do Kalisza przecież. Wówczas Archidiecezja Wrocławska miała prawie trzy miliony wiernych i ogromny zasięg terytorialny. Ogromny charyzmat księdza kardynała Henryka Gulbinowicza pozwalał na funkcjonowanie Archidiecezji Wrocławskiej w sposób rytmiczny, wówczas wydawało się przykładny i wzorcowy. Jednak z  punktu widzenia obowiązków biskupa były to niezliczone długie dojazdy, aby dotrzeć do parafii i wiernych, to było naprawdę bardzo uciążliwe. Pamiętam, że przyjąłem to bardzo naturalnie, oczywiście nie myśląc, że do części z tych odłączonych terenów powrócę jako biskup diecezjalny.

Wróćmy teraz do tej chwili, w której dowiedział się Ksiądz Biskup o woli Ojca Świętego. Jaka była pierwsza reakcja?
To były wakacje, byłem w domu. Ksiądz arcybiskup Celestino Migliore, ówczesny nuncjusz apostolski zadzwonił do mnie i zapytał, co robię. Odpowiedziałem, że jest piękna pogoda, mam otwarte okno i patrzę na Odrę. Ksiądz Arcybiskup zapytał, czy stoję czy siedzę, a kiedy odpowiedziałem, że stoję, poradził mi, abym usiadł. I wtedy właśnie oznajmił mi, że wolą Ojca Świętego jest, bym objął diecezję kaliską i wkrótce drogą pocztową otrzymam dokumenty. Rzeczywiście, przyszło pismo z zaproszeniem do stawienia się w nuncjaturze, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, włącznie z ustaleniem daty ingresu. Do Kalisza nie było daleko od Wrocławia i mogę powiedzieć, że moja reakcja była pozytywna i to był właściwy dla mnie czas na podjęcie nowych zadań. Z ks. biskupem Stanisławem Napierałą telefonicznie umówiliśmy pierwsze spotkanie w Kaliszu, żeby zobaczyć Kurię, Seminarium i katedrę. Kalisz trochę znałem. Byłem tu kilkakrotnie - w sanktuarium Świętego Józefa, gdzie odbywały się pierwsze ogólnopolskie obchody Dnia Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego dla uczczenia kapłanów, którzy zginęli w niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau. Jako przedstawiciel Archidiecezji Wrocławskiej miałem zaszczyt uczestniczyć w tych uroczystościach. Zawsze bardzo głęboko przeżywałem modlitwę dziękczynną coraz mniejszej liczby księży dachauowczyków, spośród których bliżej poznałem ks. prałata Wacława Tokarka podczas mojej pracy duszpasterskiej w Dortmundzie. W latach, gdy bywałem w Kaliszu żył jeszcze ks. biskup Ignacy Jeż, późniejszy kardynał, który przez wiele lat przewodniczył Komitetowi Księży Byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych, którzy każdego roku przybywali do Świętego Józefa Kaliskiego w pielgrzymce dziękczynnej za cud ocalenia. Dla nas młodych księży i biskupów było to piękne świadectwo wiary i wierności Chrystusowi. Do Kalisza byłem też zapraszany na Sympozja Józefologiczne oraz na nabożeństwa w intencji rodzin i obrony poczętego życia odbywające się w pierwsze czwartki każdego miesiąca. Na terenie Diecezji Kaliskiej przebywałem też w czasie peregrynacji kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

Na kogo Ksiądz Biskup mógł liczyć w pierwszych miesiącach swojej posługi po objęciu diecezji?
Tak naprawdę przychodząc do Kalisza nie miałem żadnych planów w stosunku do spraw personalnych i stanowisk. Postanowiłem wejść i poznawać środowisko, przyjrzeć się. Wiadomo jednak, że już od samego początku biskup potrzebuje kapelana i nie jest łatwo go znaleźć. Poprosiłem więc księdza biskupa Stanisława, księdza biskupa Teofila i ówczesnego rektora seminarium ks. Aleksandra Genderę, aby napisali mi po trzech kandydatów na kapelana, ponieważ ja nikogo nie znałem. Piszący o kandydatach nawzajem o sobie nie wiedzieli, każdy myślał, że tylko jego poprosiłem. Wieczorem zobaczyłem, że na wszystkich trzech kartkach było jedno wspólne nazwisko. I już na drugi dzień rano postanowiłem, że właśnie ten kapłan będzie mianowany kapelanem. Ale było rzeczą oczywistą, że upłynie trochę czasu zanim poznam wszystkich księży, a tutaj nie miałem takiego rozeznania, jak we Wrocławiu. Tu wszyscy są dla mnie nowi, a ja musiałem dokonać pewnych zmian. Poprosiłem wówczas do siebie księdza rektora seminarium i powiedziałem, że zwalniam go z tego stanowiska. Może był tym zaskoczony, ale ja od razu powiedziałem mu, że zostanie wikariuszem biskupim do spraw formacji kapłańskiej i będzie mi bardzo potrzebny do spraw personalnych, zwłaszcza młodych księży, bo ja ich zupełnie nie znam, a on tyle lat uczestniczył w ich formacji. Musiałem być ostrożny dobierając księży na różne stanowiska, aby nie pogorszyć istniejącej sytuacji, bo stworzone struktury funkcjonowały dobrze.

Pamiętam, jak podczas pierwszej wizyty, jako Biskup nominat, zauważył Ksiądz Biskup pewne „rozrzucenie” obiektów diecezjalnych: w jednym miejscu katedra i siedziba biskupa, w innym Kuria i jeszcze gdzie indziej seminarium. Wiemy, że we Wrocławiu wszystko jest w jednym miejscu, na Ostrowie Tumskim. Dzisiaj mieszka Ksiądz Biskup obok Kurii, więc trochę tego rozrzucenia jest mniej. Chciałbym jednak zapytać, czy się Ksiądz Biskup już definitywnie zadomowił w Kaliszu i czy nie zdarza się jeszcze czasami powiedzieć „u nas we Wrocławiu”?
Tak, po roku dostosowaliśmy budynek, gdzie wcześniej był Sąd Biskupi do potrzeb domu biskupiego i chcę powiedzieć, że bardzo mnie cieszy to, że mieszkam teraz tuż obok Kurii, bo w ten sposób mogę znacznie lepiej kierować jej pracami, jestem znacznie bardziej dostępny, mogę spotykać się z kapłanami nawet poza godzinami urzędowania. Mniej więcej po roku zacząłem też korygować pracę w Kurii zgodnie z tym, co przez ten czas zauważyłem. Widziałem na przykład, że mamy księży naprawdę mocnych, zdolnych, którzy pracując w urzędach kurialnych, nie do końca wykorzystują swój potencjał. Oni oczywiście po pracy w biurze szli w teren, do parafii, gdzie byli zapraszani z posługą i tam pomagali. Kiedy więc zwalniały się niektóre placówki, które wydawały mi się odpowiednie, mianowałem ich proboszczami, aby mogli pracować jednocześnie w Kurii i na parafii. Oczywiście nie były to jednoosobowe placówki, ale z wikariuszami, by nie ucierpiało ani duszpasterstwo, ani praca urzędnicza.

Co najbardziej Księdza Biskupa zaskoczyło po objęciu Diecezji Kaliskiej? Albo może co najbardziej ucieszyło?
Nie znałem terenu całej diecezji i tak naprawdę dopiero podczas wizytacji go poznawałem. Pozytywnie i mile byłem zaskoczony dbałością o świątynie, a ja na to bardzo zwracam uwagę. Tutaj ludzie dbają o kościoły tak, jak dbają o swój dom. Cieszy mnie ta troska, a także frekwencja, bo jest dużo lepsza niż na Dolnym Śląsku. Oczywiście mówię przede wszystkim o mniejszych miejscowościach, bo - podobnie jak w innych diecezjach - w stolicy diecezji czyli w samym Kaliszu, jest akurat gorzej. Natomiast bardzo mnie cieszą rzeczy duszpasterskie, struktury w parafiach, grupy, ruchy, bywają niewielkie parafie, które mogą się poszczycić na przykład dwudziestoma Różami różańcowymi. Także liczba ministrantów na mniejszych parafiach jest naprawdę imponująca.

Głównymi współpracownikami biskupa są kapłani. Jak Ksiądz Biskup postrzega prezbiterium kaliskie? Czy są jakieś istotne różnice z prezbiterium wrocławskim?
Myślę, że z księżmi jest bardzo podobnie. Ale muszę powiedzieć, że jeżeli sobie coś wyrzucam, to właśnie to, że chyba jeszcze za mało poznałem niektórych księży. Jestem tu piąty rok i nigdy nic przykrego mnie od księży nie spotkało. Z czymkolwiek się do nich zwróciłem, cokolwiek zaproponowałem, oni zawsze to zaakceptowali. Owszem niektórzy, ci którzy są odważniejsi, czasami dyskutują, ale zawsze przyjmują. Nie wiem, czy do tego w jakimś stopniu nie przyczyniła się moja choroba? Spotkałem się z takimi twierdzeniami, że jeżeli przeżyję moją chorobę, a przecież księża widzieli, jak ciężko się z nią zmagałem, to potem będą mnie traktować z większym zrozumieniem. To cierpienie jakby mnie do nich przybliżało. Myślę, że rzeczywiście tak jest. Są też oczywiście w naszym prezbiterium księża, którzy mają inne zdanie, czy oczekiwania, no ale nie wszystko da się spełnić. Czasami ludzie, a więc również i księża, nie zdają sobie sprawy, że z jakimś większym obciążeniem by sobie nie poradzili, a mimo to proszą o więcej i trzeba tutaj bardzo roztropnego rozeznania, aby im to uzmysłowić i nie posłać ich do sytuacji, która ich przerośnie. Nawet, jeśli o to proszą. Z drugiej strony zdarzają się też i trudne sytuacje, i wtedy trzeba szybko reagować. Uważam, że trzeba zawsze podać rękę w potrzebie i przede wszystkim podchodzić indywidualnie do każdego księdza i w tym sensie nie wiedzę jakichś istotnych różnic pomiędzy prezbiterium archidiecezji wrocławskiej i diecezji kaliskiej. W naszej diecezji jest ponad 550 prezbiterów, a więc różne są też wyzwania.

Czy możemy powiedzieć, że proces integracji diecezji „uszytej” z sześciu bardzo różnych części jest definitywnie zakończony?
Byłoby ryzykownym stwierdzenie, że na obecnym etapie diecezja jest już monolitem. Nie jest tak. Ale nie z powodów kościelnych, tylko zwyczajowych, strukturalnych, położenia geograficznego czy zaszłości historycznych. Na terenie diecezji biegły granice zaborów i to pewne rzeczy tłumaczy. Można powiedzieć, że ci księża, którzy byli święceni już w Kaliszu, oni tworzą pewną bliskość. Natomiast starsi kapłani, co daje się zauważyć, kiedy mówią „u nas” ciągle myślą raczej o Poznaniu czy Włocławku. Ten proces ciągle trwa. W programie duszpasterskim nie było jakiejś rewolucji w diecezji, która by spowodowała wielkie poruszenie. Moje doświadczenie mówi, że wszystkie procesy, również proces integracji, dokonują się przez różne inicjatywy diecezjalne, wspólne działania księży, pośród których jednym z najważniejszych warunków jest ten, aby nie dzielić a łączyć.

Ciąg dalszy w następnym numerze „Opiekuna”

rozmawiał ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!