TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 01:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Bóg działał ja Mu przeszkadzałem

Bóg działał ja Mu przeszkadzałem

ks. twardowski

Ks. Jan Twardowski nie lubił słowa „poeta”, wolał o sobie mówić jako o autorze wierszy. W tym roku obchodziłby setne urodziny. Jego życie zaczęło się na Koszykowej w Warszawie.

Zakochany w stolicy potrafił nocami chodzić jej przedwojennymi ulicami ze znajomą, która nawracała go na komunizm, a on mówił jej o swojej wierze. Potem mówił o wierze w swoich wierszach. Wiersze ks. Jana poznałam jeszcze w czasach kiedy nagrania zapisywano na taśmie magnetofonowej. Pewnego dnia kupiłam kasety z jego wierszami i opowiadaniami. Autor czytał je osobiście, więc jego głos dopełnił treści. Zadziwiła głębia prostoty utworów, znajomość np. szczegółów z botaniki. Rąbka tajemnicy skąd się pojawiły ks. Jan uchylił w rozmowie z przyjacielem, fotografikiem Marianem Schmidtem (trwała aż 10 lat i została opublikowana jako książka „Niecodzienne rozmowy....”).
Opowiadał w niej, że zaczął pisać wiersze w ostatnich klasach szkoły średniej. Jego zdaniem były bezpośrednie, ale bardzo słabe. Nie miał ambicji, by zostać poetą. Chciał zostać krytykiem literackim, interesowały go recenzje. W 1935 roku dostał się na filologię polską. W wywiadzie ks. Twardowski przyznał się też do miłości do przedwojennej Warszawy, po której uwielbiał się włóczyć i to całymi godzinami. - Lubiłem Łazienki, wielokrotnie chodziłem po cmentarzu na Powązkach. Lubiłem nawiązywać łączność ze znanymi zmarłymi: literatami, muzykami, postaciami historycznymi. Odziedziczyłem to po ojcu, od niego dużo się nauczyłem – mówił do przyjaciela ks. Jan. Często nocami chodził po Warszawie ze swoją znajomą, która już miała narzeczonego. Chciała nawrócić go na komunizm, były to czysto teoretyczne dyskusje, ale pozostały w jego pamięci, tak jak przyjaciele sprzed lat. Bo zdaniem ks. Twardowskiego przyjaźń to coś niezwykle ważnego, co nie wszyscy w życiu znajdują. Zawsze jest wzajemna – nie tak jak miłość. Można beznadziejnie kochać całe życie, ale nie można beznadziejnie się przyjaźnić.
W tamtych czasach młody Jan interesujący się literaturą dziecięcą poznał też Janusza Korczaka. Skierowano go do doktora Janusza, ponieważ uważany był on za człowieka, który „znał się na dzieciach”. - Poszedłem do niego na ulicę Krochmalną. Wydawało mi się, że mam przed sobą niezwykłego, ale smutnego człowieka. Rozmawialiśmy o wychowaniu dzieci i o dziecięcej literaturze. Miał bardzo ciekawe spojrzenie na dziecko. Widział w nim małego człowieka. Powiedział mi, że sam nie lubi używać słowa „dziecko”. Nauczył mnie, że wszystko trzeba opowiadać dzieciom ze szczegółami oraz nazywać świat po imieniu, a nie ogólnikami. Dał mi jako przykład opowiadanie biblijne o Dawidzie i Goliacie – opowiadał Schmidtowi ks. Jan i podkreślił, że to właśnie Korczak uświadomił mu jak ważne są szczegóły przy opowiadaniu również dla dorosłych. Potem Twardowski w swoich wierszach wprowadzał różne szczegóły, które studiował w botanice i biologii. Zresztą jego zainteresowania przyrodnicze sięgały jeszcze czasów gimnazjum, chodził wtedy do ogrodu botanicznego, robił zielniki, określał kwiaty, uczył się przyrody. Miał profesora, który go do tego zachęcał. Do tego jeszcze inny profesor udzielał mu prywatnych lekcji, oprowadzał po Puszczy Kampinowskiej i opowiadał różne historie o drzewach. Dlatego w wierszach ks. Jana jest tak dużo przyrody. Choć oczywiście najwięcej jest Boga.
Już jako dziecko ks. Twardowski był bardzo religijny, ale jak sam przyznał trochę poza Kościołem. Oprócz słuchania Pisma Świętego Kościół go wtedy nurzył, bo kazania były, jego zdaniem, bardzo długie i nieciekawe. Pomimo to miał bardzo spontaniczną wiarę w Boga, tak jakby się z nią urodził. Już wtedy miał świadomość, że jest Bóg, jest przy nim i może z Nim rozmawiać. Nie potrzebował na to żadnych dowodów. – Bóg był dla mnie jedynym, najbliższym przyjacielem. Ale nie modliłem się właściwie po kościelnemu – miałem i mam własny, spontaniczny sposób modlenia się, chociaż znałem wszystkie pacierze, których musiałem uczyć się w szkole na lekcjach religii – przyznał ks. Jan. I ta spontaniczność pojawiła się w jego utworach. Młody Jan zbliżył się do Kościoła w czasie wojny. Czuł się wtedy cały czas tak, jakby stał w obliczu śmierci. Kilku jego kolegów ze studiów zginęło, ciągle kogoś łapali, deportowali lub rozstrzeliwali. Myśl o śmierci rozbudziła go duchowo, a równocześnie oddaliła od chęci założenia rodziny. Poza tym był …. nieśmiały w obecności kobiet i stale zakochany bez wzajemności. Zawsze mu się podobały kobiety, ich urok. - Kobiety nawet mnie lubiły, były ze mną bardzo szczere, zwierzały mi się. Myślałem, że może były we mnie zakochane, ale nie, zawsze w kimś innym. Byłem raczej powiernikiem kobiet, które zwierzały mi się z uczuć do innych mężczyzn, Widocznie miałem takie powołanie, charyzmat – szczerze wyznał ks. Twardowski. A on chciał pomagać ludziom, być im użyteczny. Miał wrażenie, że Niewidzialny prowadzi go do kapłaństwa, a ono dało mu poczucie szczęścia osobistego i uratowało przed stalinizmem. Tak ks. Jan został księdzem poetą, chociaż wolał być nazywany nie poetą, ale autorem wierszy.
Teraz jeszcze wspomnienie ks. Twardowskiego o ks. kanoniku Dyżewskim, pod którego skrzydła jako młody wikary trafił w Żbikowie. Ks. Jan doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie. Nowego wikariusza wprost z drogi zaprowadził do kościoła, otworzył tabernakulum i wygłosił krótką homilię o Jezusie Eucharystycznym. Na koniec jeszcze jedna historia z życia, którą skojarzą pewnie czytelnicy opowiadań ks. Jana. To niewielki dowód, że jego spisane historie są autentyczne w odróżnieniu od pewnej czaszki, którą pod pulpitem ambony trzymał wspomniany wcześniej ks.  Dyżewski. Czasem w czasie kazania proboszcz pokazywał ją ludziom jako dowód przemijania życia. Kiedyś, gdy ks. Jan głosił homilię, nacisnął nieuważnie pulpit i … czaszka wyskoczyła, spadając powoli po schodach ambony. Wikariusz przerwał homilię - spadanie czaszki zrobiło większe wrażenie niż wszystkie jego homilie wygłoszone w życiu.
Na koniec ks. Jan podsumował swoje życie: „jestem dzieckiem miłosierdzia Bożego. Bóg działał przeze mnie, prowadził. Ja Mu tylko przeszkadzałem. On był dla mnie surowy i łagodny zarazem. Jest miłosierdziem – w tym słowie łączą się sprzeczności. Tylko człowiek nie może być równocześnie i taki, i taki. Ale Bóg nie jest człowiekiem”.

Tekst Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!