TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 04:15
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

A może jednak Brookliński Most?

A może jednak Brookliński Most?

Tu życie było

dla jednych – ucztą tłustą,

dla innych –

przeciągły skowyt głodu.

Stąd bezrobotni 

do rzeki Hudson

skakali głową do spodu.

A dalej mój obraz 

bez cienia nawiązki,

po strunach – powrozach

aż gwiazdom do pował.

Widzę ja – 

tutaj 

stał Majakowski,

stał tu

i głoskę z głoską rymował. –

Patrzę 

jak w pociąg patrzy Eskimos

wpijam się sztorcem

jak w gardło ość.

Bru-kliń-ski-most

tak...

to jest coś!*

Miasto Nowy Jork ma ponad 2000 mostów, ale tylko jeden z nich nazywany jest Wielkim Mostem (the Great Bridge): chodzi oczywiście o Brooklyn Bridge, czyli po naszemu Most Brookliński. Nawet kiedy w 1903 roku utracił palmę największego na świecie mostu podwieszanego pozostał jednym z najbardziej rozpoznawanych symboli Nowego Jorku. Ja też muszę się Wam przyznać, że jednym z moich pragnień związanych z Wielkim Jabłkiem był właśnie spacer po tym moście. Ba! Właśnie to pragnienie i związany z nim most, jako przysłowiowy wyjątek od reguły stanowiącej, że mosty łączą (ja właśnie z wszelkich konstrukcji najbardziej kocham mosty i dachy – dają mi poczucie bezpieczeństwa, nawet te najbardziej chybotliwe spośród pierwszych i najbardziej dziurawe i przeciekające spośród drugich), stał się kością niezgody pomiędzy mną a moim sycylijskim przyjacielem Michelangelo, dzięki któremu – jak pamiętacie – po raz pierwszy przyjechałem do USA w 2000 roku. Przez ten most nasza bardzo zażyła przyjaźń, niestety, stała się o wiele luźniejsza. O co poszło?

 

Stachura czy Majakowski?

Poszło właśnie o cytowany powyżej wiersz Władimira Majakowskiego, zachwyconego inżynierskim geniuszem twórców mostu, a właściwie o polemikę z nim autorstwa ukochanego Stachury, w której nasz biedny poeta pisał:

Nie Brookliński most

lecz na drugą stronę

głową przebić się 

przez obłędu los,

to jest dopiero coś! 

Ja oczywiście całym sercem byłem z naszym Stedem, a nie z jakimś rosyjskim piewcą Lenina, ale ponieważ nigdy nie byłem targany tak strasznymi „dołami” jak poeta, więc jednak chciałem ten dylemat rozwiązać empirycznie. Tak się złożyło, że w parafii, w której mieszkaliśmy, przebywał również jeszcze jeden ksiądz z Polski, pracujący na Ukrainie mój imiennik. Oczywiście większość czasu spędzałem z Michelangelo, również dlatego, że kiedy czasami wychodziliśmy gdzieś w trzech, musiałem ciągle coś tłumaczyć. Pewnego dnia postanowiłem, że czas zrealizować marzenie: spacer po Brooklińskim Moście. No i przecież nie zrobię tego z Michelangelo, który nie ma pojęcia, ile dla wielbiciela Stachury znaczy ten most (z Mikim mogę ewentualnie pójść do kościółka gdzie miał ślub Al Capone – tu obaj wiemy o co chodzi ;-), więc mówię mu, że wybieram się z drugim Andrzejem na przechadzkę po moście. Nie byłem jeszcze wówczas szczególnym znawcą języka pozawerbalnego, ale na pewno potrafiłem zrozumieć, kiedy ktoś zabija wzrokiem. Tak właśnie na mnie spojrzał Michelangelo mówiąc oskarżycielskim tonem: „A z kim ty przyjechałeś do Nowego Jorku, z Andrzejem???” Wtedy właśnie zrozumiałem, co to znaczy zazdrosna i posesywna przyjaźń Sycylijczyków. I choć Michelangelo, to świetny kumpel i ksiądz, jak się mówi, z powołania, to jednak ciągle Sycylijczyk. Przestraszyłem się wówczas tej posesywności i nasze kontakty po powrocie ze stażu w USA mocno się rozluźniły. I tak to właśnie ten Brookliński Most nas rozdzielił i dopiero podczas kolejnych wizyt w Nowym Jorku mogłem do woli powłóczyć się po spornym (między poetami) moście.

 

Brooklińskie zamyślenia

Zwykle nie zagłębiam się w szczegóły historyczne miejsc, które mają dla mnie wartość emocjonalną, jednak czasem warto znać choć pobieżnie ich dzieje, a wówczas każda wizyta przywołuje różne dobre, a czasem smutne ich dusze. Spacerując więc po Brooklyn Bridge lubię myśleć o tym, że jego budowa trwała 13 lat (1870 – 1883; lubię 13 i wszystkie „pechowe” skojarzenia ;-). Że jego twórca, pochodzący z Niemiec John Roebling, który musiał stoczyć boje, aby zrealizować swoje marzenie, czyli zbudować wiszący most dwukrotnie dłuższy niż najdłuższe wówczas istniejące (jak może być stabilny tak potężny most wiszący na elastycznych przecież linach? - pytali krytycy), przypłacił życiem swoje dzieło i nigdy go nie zobaczył, ponieważ w wyniku zmiażdżenia stopy i jej amputacji nabawił się gangreny i zmarł. Że jego syn Washington, który w wieku 32 lat został na krótko przed śmiercią ojca wyznaczony do kontynuacji prac, nabawił się, jak wielu pracujących pod wodą robotników, choroby dekompresyjnej, która praktycznie go sparaliżowała, więc jego żona Emily, pod jego kierownictwem uczyła się wyższej matematyki, aby nadzorować prace i być przez 11 lat łącznikiem między mężem a pracownikami. Że oprócz z górą 15 mln $ most kosztował również życie kolejnych po Roeblingu 26 osób. Kiedy zamknę oczy widzę również niejakiego P. Barnuma, który w rok po otwarciu mostu, na skutek plotek o ryzyku jego zawalenia defiluje przez Brooklyn Bridge na czele... 21 słoni! Po słoniach wrócili też ludzie i pojazdy mechaniczne. Myślę również zawsze o Michelangelo... I zawsze sobie nucę... no sami sobie dośpiewajcie, co sobie nucę.

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

* Wiersz Majakowskiego w tłumaczeniu Adama Ważyka

 

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!